25 grudnia 1998

Pamiętniku,

Mugolska randka – jako koncepcja – nie jest do końca niedorzeczna, jak się okazuje.

Kolejki są absurdalne, a mugolski Londyn jest przepełniony, ale ich gorąca czekolada jest dobra, a kunszt zabawek… znośny.

Nie, zapomnij o tym wszystkim. Mugolskie randki są prawdopodobnie cholernie niedorzeczne na całym świecie.

Ale mugolskie randki z Granger są…


Kurwa.

Cóż. Przygotuj się.

Rzeczy staną się dla mnie bardzo, kurwa, nieprzyjemne.

Draco

***

3 stycznia 1999

Pozostawiła każdy z listów nieotwarty, z wyjątkiem bardzo krótkiej, nabazgranej wiadomości od Ginny, która brzmiała:

Będę tam niedługo. Nie panikuj.

Była ona datowana na Boże Narodzenie, ale dotarła dopiero następnego dnia, razem z większością innych. W kopercie znajdował się wycinek z Proroka Codziennego, który Hermiona schowała w szufladzie stolika nocnego.

Ale bardzo uważała, żeby nie spoglądać na nadawców pozostałych listów. Widziała jeden opisany wściekłymi bazgrołami Rona i od tego czasu przestała sprawdzać. Prawdopodobnie był jeden od Harry’ego – może więcej niż jeden. Zdecydowanie kilka od Parvati. Romildy. Eloise. Może nawet od Neville’a, gdyby miała zgadywać. Prawdopodobnie nie od Luny – ona zwykle nie podważała zdania innych. Hermiona skrzywiła się na myśl o jednym od Molly Weasley, ale musiała zaakceptować, że prawdopodobnie był on również gdzieś w tym stosie korespondencji.

Na szczęście niewielu uczniów przebywało w Hogwarcie podczas świąt i prawie żaden z nich nie był z ich roku. Jedyna natychmiastowa uwaga, którą ona i Draco otrzymali po artykule, przyszła głównie w formie gapienia się na nich przez pierwszoroczniaków – „czy to nie jest romantyczne?” – i sporadycznych, wyniosłych dezaprobatach niektórych czwarto i piątoklasistów, którzy wiedzieli więcej o ich wspólnej przeszłości.

Jednak Draco – to właśnie jego reakcji bała się najbardziej. Nie wiedziała, czego się spodziewać. I gdy patrzył na nią z tym zaniepokojonym wyrazem twarzy przez niepokojącą ilość sekund, miała wątpliwości, jak zawsze.

Teraz jednak trzyma on głowę na jej kolanach, kiedy ona czyta Meridę Swoglot, więc uważa, że musiała zrobić coś dobrze.

Znów są w klasie wróżbiarstwa. Stała się ich miejscem. Ona czyta, on rzuca leniwe wariacje zaklęć nad ich głowami, ziewając. W ciągu ostatnich kilku dni, nie skrępowani już potrzebą skradania się, odkryli, jak bardzo lubią ciche towarzystwo.

Nie muszą rozmawiać. Nie muszą się wzajemnie zabawiać.

Tylko wzajemna, niewymagająca cisza.

Zwykle mu nie przerywa. Nienawidzi tego robić. Ale dzisiaj czuje, że musi.

— O której godzinie przyjeżdża pociąg?

Papierowe smoki Dracona drgają w powietrzu. Zaczynają latać przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. 

— W południe — mówi, przyglądając się różdżce. — Ale przecież już to wiesz.

— Czy możesz mnie winić za to, że jestem zdenerwowana? — Spogląda na niego znad krawędzi książki. On na nią nie patrzy.

— Nie. Ale nie chcę o tym jakoś specjalnie rozmawiać.

— Czy nie powinniśmy... nie wiem, mieć planu czy coś takiego?

Teraz podnosi wzrok i robi to z miną, którą Hermiona coraz bardziej poznaje. Ze spojrzeniem, które zdaje się pytać: „Naprawdę, Granger?”.

— Co? — Zatrzaskuje książkę. — To nie jest zły pomysł…

— Ludzie zwykle nie muszą ćwiczyć rozmów ze swoimi przyjaciółmi — wycedził.

— Och, proszę. Jakbyś nie ćwiczył tego, co chciałeś powiedzieć Nottowi.

Draco zaciska usta i niewinnie kręci głową – pompatycznie. 

— Nie. Właściwie to podszedłem do tego całkowicie spontanicznie. Bez scenariusza.

Prycha na niego. 

— Chcesz mi powiedzieć, że nagła… tolerancja dla nas dwojga ze strony Notta jest dziełem twojej wyjątkowo utalentowanej improwizacji?

Draco błyska ostrymi zębami, których nigdy nie spodziewała się poznać tak dobrze. 

— Tak. Jestem aż tak dobry.

Duży zegar słoneczny na ścianie bije z pewną ostatecznością. Jedenasta trzydzieści.

Hermiona się napina, a Draco porusza niewygodnie na jej kolanach. Wzdycha i pozwala papierowym smokom spalić się na popiół. Chwilę później podnosi się – odwraca do niej.

— Wykonałaś najtrudniejszą część — mówi. — Prawdę mówiąc, lekko przesadziłaś z najtrudniejszą częścią. — Wstaje. Wyciąga rękę. — To tylko bis.

Hermiona wkłada książkę pod ramię. Mruczy niezrozumiale pod nosem, kiedy pozwala mu podnieść się z podłogi.

— Ani przez sekundę nie uwierzę, że nie jesteś tak zdenerwowany jak ja… — Razem usuwają ślady swojej obecności w klasie. — I nienawidzę twoich metafor.

***

Nie trzymają się za ręce. 

Oboje zdają się podświadomie zgadzać, że byłoby to zbyt rażące. 

Nie, oni nawet się nie dotykają. Zamiast tego siedzą na rogu ławki przy stole Gryffindoru, twarzą do wejścia do Wielkiej Sali, prosto. Wręcz na baczność. Ręce Hermiony są złożone i skręcone na kolanach. Draco w pewnym sensie zbliża się do niej, siadając na samym stole. Łokcie kładzie na kolanach. Przybiera na twarzy wyraz tej znudzonej maski.

Z perspektywy osoby postronnej może to wyglądać jak niezręczne pozowanie do portretu.

Ale obecnie nie mogą sobie wyobrazić sposobu, aby działać w sposób naturalny. A kiedy uczniowie z kuframi zaczynają wtłaczać się do sali, wracając z ferii z większą energią i werwą, Hermiona zaczyna się zastanawiać, czy właściwie podjęła tę straszną, przerażającą decyzję.

Rzuca nerwowe spojrzenie przez ramię na Draco. Patrzy, jak ten zaciska usta i raz po raz odrzuca z twarzy pasmo włosów.

Nie. Hermiona odważnie spogląda na wejście. Nie, nie jest to straszna decyzja.

To prawdopodobnie tylko straszna egzekucja.

Ponieważ Harry, Ron i Ginny wychodzą właśnie zza rogu i absurdalnie łatwo jest stwierdzić, że właśnie o niej rozmawiali. Sposób, w jaki Harry przerywa i mamrocze bzdury. Sposób, w jaki Ron sztywnieje. Spojrzenie, jakie Ginny rzuca im dwojgu.

Hermiona próbuje udawać, że tego nie zauważa. Opiera się na najstarszym i najgorszym mechanizmie obronnym, jaki ma i zachowuje się, jakby nic się nie stało. Uśmiecha się szeroko i wstaje, wciągając Ginny w ramiona.

Ginny przytula ją i obejmuje – z wahaniem, nerwowo – ubrana od stóp do głów w wełniane rzeczy, aż po same rękawiczki. Ale przynajmniej ją przytula.

— Cześć, cześć... jak minęły święta? — wita się Hermiona, spoglądając na Rona i Harry’ego tak szybko, że są tylko plamą przed jej oczami, po czym wraca spojrzeniem do Ginny, która jest o wiele bezpieczniejszą opcją.

Ginny mówi coś o kardiganach z monogramem i podwórkowym Quidditchu, ale z roztargnieniem patrzy przez ramię Hermiony. Na Draco.

Nie ruszył się od stołu, obserwując ich – bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy, pozbawiony emocji.

Hermiona również spogląda na niego, niepewna, co dalej. W uszach szumi jej puls. Draco unosi brew. Ledwo.

Więc Hermiona odwraca się. Zaciska pięści po bokach, aby ukryć ich drżenie. Kłania się losowi.

— Więc ja… jestem pewna, że widzieliście Proroka.

Ron upuszcza swój kufer. Pozwala mu głośno uderzyć o ziemię – dźwięk odbija się echem po sali, sprawiając, że wszyscy podskakują.

— Tak — mówi szorstko, przeciskając się przez Harry’ego i Ginny, by stanąć przed nią. — Widzieliśmy Proroka. Sowy przestały dostarczać listy w święta?

Hermiona czuje, jak między jej zaciśniętymi palcami zbiera się pot. 

— Chciałam porozmawiać z wami osobiście.

— Cóż, oto jesteśmy — warczy Ron, rozkładając szeroko ramiona. — Dajesz.

— Ron. — Próbuje uspokoić go Ginny, ale on ją odpycha. Kroczy i staje przed Hermioną, jakby świadomie wiedział, że odcina jej jedyną linię wsparcia.

— Nie mogę z tobą rozmawiać, kiedy zachowujesz się nierozsądnie — mówi Hermiona ostrożnie, niskim głosem.

Nie jest zdziwiona. W rzeczywistości jest mniej agresywny, niż się spodziewała. Jeśli uda jej się z nim porozmawiać, może mogłaby…

Ron nagle ją przytłacza. Wchodzi w jej osobistą przestrzeń, wydmuchując wściekłe oddechy w jej twarz. 

Nierozsądnie? — syczy. — Chcę, żebyś przez sekundę zastanowiła się, jak to jest obudzić się w Boże Narodzenie rano i dowiedzieć, że twoja najlepsza przyjaciółka postanowiła zostać w szkole na święta, żeby pieprzyć się z osobą, której najbardziej nienawidzisz. — Trzyma palec przy jej twarzy. — Ty. Jesteś zdrajcą, tym właśnie jesteś.

Ron! — Tym razem krzyczą to zarówno Harry, jak i Ginny, ale żadne z nich ani drgnie, by go powstrzymać.

Nie, zamiast tego Hermiona widzi przesuwający się za nią cień. Czuje jego obecność z tyłu – i nagle zostaje uwięziona między dwoma wysokimi ciałami. Draconem, wyższym i szczuplejszym. Ronem, szerszym i bardziej krępym.

Wściekłość w oczach Rona rozpala się na widok Dracona, a pierś rudzielca unosi się i opada jak u zdyszanego byka.

— Odsuń się, natychmiast — mówi Draco głosem wibrującym na jej plecach.

— Och, nawet kurwa nie… — Ron podchodzi bliżej, napierając na Hermionę, a chwilę później dziewczyna widzi, jak blade ramię Dracona odpycha Rona o kilka stóp. Po prostu uderza w środek jego klatki piersiowej, aż rudzielec prawie potyka się o swoje własne stopy.

Draco kroczy gładko przed nią, zasłaniając jej widok, ale nie na tyle, by nie mogła przegapić Rona wyciągającego różdżkę, gdy ten się poprawia.

— Śmiało, Łasico. Zobaczmy, jak poradzisz sobie ze mną, kiedy jestem przytomny, dobra?

— Przysięgam na Merlina, zaraz…

Natychmiast przestań.

To Harry. Oczywiście, że to on.

Brunet również trzyma wyciągniętą różdżkę i staje między nimi, na przemian celując to w Ślizgona, to w swojego najlepszego przyjaciela.

— Stop. Nie zrobicie tego. Przestańcie.

Chyba nigdy nie widziała Rona tak wściekłego. Praktycznie pieni się na ustach, zgarbiony, jakby mógł rzucić się na nich w każdej chwili. Sama wychodzi zza pleców Dracona, żeby lepiej się wszystkiemu przyjrzeć, prawie oszołomiona całym scenariuszem.

Wydaje się, że Ginny decyduje, że czas na jej ruch. Chwyta Rona za kołnierz swetra – ze zręcznością, jaką może mieć tylko siostra – i zaczyna wyciągać go tyłem z sali.

— Ty… — Ron pluje, potykając się o własne stopy. Jego oczy są skierowane na Hermionę, przepełnione jadem. — Jesteś niczym. Jesteś niczym.

I odchodzi.

Teraz zostaje tylko Harry, który gapi się się na ich dwoje. Jego dłoń zaciska się wokół różdżki, ale opuszcza ją, chowa. Podchodzi do swojego kufra, oraz do tego porzuconego przez Rona. Spogląda raz za siebie i mówi: 

— Nie rozumiem. — A wyraz jego twarzy jest płaski. Pusty.

Potem on też odchodzi, taszcząc za sobą oba kufry.

Hermiona nie płacze. Mechanicznie wyłącza tę reakcję niczym przełącznik, nawet jeśli gdzieś głęboko czuje, że właśnie straciła wiele rzeczy naraz.

Cieszy się, że Draco nie stara się jej pocieszyć. Sądzi, że cofnęłaby się, gdyby chociaż spróbował. Wzdryga się.

Obserwuje, jak napięcie ustępuje z jego ciała i powoli sama również się rozluźnia, przestając zaciskać spocone, blade dłonie.

— Mogło być gorzej — mówi do niej cicho.

Ona wgryza się w swój język, aż czuje smak krwi.

— Czy to w ogóle możliwe? 

***

Wejście do Pokoju Wspólnego Gryffindoru tej nocy przypomina jej piątą klasę, kiedy Harry stanął w obliczu sprzeciwu za mówienie o Voldemorcie. Tylko tym razem wszyscy gapią się na nią.

Od razu wie, że nie jest tam mile widziana.

Czuje to w powietrzu.

Ich przeszywające spojrzenia podążają za nią i każdym jej krokiem. Nie może znaleźć Ginny. Nie może nawet znaleźć Harry’ego ani Rona, chociaż nie byliby oni zbytnim pocieszeniem.

— Czy to jest jak projekt badawczy, Granger? — pyta Cormac z rogu. Hermiona zauważa, że jego twarz nie została całkowicie wyleczona. — Przeruchać Śmierciożercę, a potem napisać o tym esej?

— W co ty grasz? — Seamus przerywa mu i przez jedną, bolesną chwilę myśli, że jej broni. Ale tak nie jest. — Po której stronie jesteś, Hermiono?

Czuje się, jakby została osaczona. Jakby każdy kierunek miał inną twarz, której nie chce widzieć. 

— Wojna się skończyła… — mówi cicho. — Nie ma już żadnych stron.

I to tak, jakby połączyła Szatańską Pożogę z Wywarem Żywej Śmierci. Eksplozja.

Ludzie zaczynają krzyczeć.

— To bzdury!

— Czy ciebie pojebało?

— Do diabła, Hermiono!

— Kim ty jesteś? Czy w ogóle siebie słyszysz?

W tym momencie traci całą swoją odwagę. Cofa się i wpatruje w swoje biegnące stopy, gdy ucieka jak tchórz. Wypędzona z własnego domu niczym parias.

Wiedziała, że jest taka możliwość.

Prawdopodobieństwo.

McGonagall ostrzegała ją przed tym.

Ale Hermiona została pochłonięta nadzieją. Miała nadzieję, że dla nich wszystkich było to coś więcej niż drobne uprzedzenia i zła krew. Miała nadzieję, że więcej z nich będzie umiało to dostrzec, jak Ginny.

Miała nadzieję, że przynajmniej Harry…

Ledwo widzi przez łzy. Idąc, zauważa, że skręca w korytarz prowadzący do lochów – ostatniego miejsca, w którym dawna Hermiona szukałaby wygody lub bezpieczeństwa.

I jedynego, jakie jej teraz pozostało.


6 komentarzy:

  1. Kuźwa no! To jest jej życie, jej wybory! Nie mogą jej osądzać tylko dlatego, że się zakochała w kimś, kto wg nich nie jest właściwy przez lata uprzedzeń i tego co robił. Tylko oni oboje wiedzą, czy powinni ze sobą być czy nie do jasnej cholery. Wojna się skończyła jak słusznie zauważyła Hermiona, nie ma cholernych stron po której można stanąć i powiedzieć, że ci drudzy są gorsi. Cholera, podobno są przyjaciółmi? Czemu w takim razie zamiast ją wspierać wypierają się jej i atakują za to, że ona chce być tylko szczęśliwa. Kij z tym, kto im to szczęście daje. To ona najwięcej wycierpiała z jego strony przez tyle lat i jeśli ona potrafiła mu wybaczyć, to znaczy, że może inni też powinni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ludzie zawsze będą gadać i myśleć że mają jakies prawo do tego by osądzać i wpieprzać się w nieswoje sprawy 😤😤😤 najważniejsze aby byli szczęśliwi ,🥰

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, jak ja rozumiem Hermione! Bylam dokladnie w tym miejscu, okolicznosci mniej dramatyczne, ale efekt koncowy zupelnie taki sam 🤷‍♀️ Teraz dopiero zobaczy, kto jest jej prawdziwym przyjacielem i osobą, przynajmniej na tyle zyczliwą, zeby chciec zapytac, z kieliszkiem smacznego wina, "jak do tego doszlo?". Cala reszta to ludzie, ktorzy nie zasluguja nawet na negatywna emocje, skierowana w ich strone, tak bardzo nieistotni powinni byc w jej zyciu. Trzymam kciuki za Ginny i Harry'ego, Ron juz chyba spisany na straty...
    Mała

    OdpowiedzUsuń
  4. Kazali się jej ogarnąć, żyć i gdy to zrobiła podjęła swoje decyzje to teraz im odbiło. To jej życie jej decyzje i jej możliwe skutki! Nie musza skakać z radości lecz jednak jeśli mianowali się jej przyjaciółmi powinni to szanować a nie jak Ron. Już zupełnie stracił w moich oczach. Mam nadzieje jednak ze Harry i Ginny będą przy niej ... I że z Malfoyem będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja po prostu wiedziałam, wiedziałam że ten gamoń będzie najgorszy. Ginny spodziewałam się po niej więcej, to samo Harry, że dojrzał po wojnie. Przykre jest to, że kilkanaście lat traktujesz ludzi jak przyjaciół, akceptujesz takimi jakimi są, pomagasz, a kiedy przychodzi moment na decyzję własną, nie potrafią tego zaakceptować. Najgorsze, że ta sytuacja jest jakby obecna na stałe w dzisiejszych czasach. Dotkliwe. Wtedy "wrogowie" okazują wsparcie, zamiast osoby, po których byśmy się tego spodziewali. Gryfoni - kompletna banda kretynów z Ronem na czele.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję że Draco z Hermiona przetrwają dobrze tę chwilę próby...

    OdpowiedzUsuń