7 października 1998
Pamiętniku,
To nic nie znaczy.
Draco
***
9 października 1998
Siniaki wreszcie znikają.
Dostrzega siebie w lustrze obok gabinetu pani Pomfrey, gdy wychodzi ze Skrzydła Szpitalnego i wraca do swojego dormitorium. Prawie ich nie ma. Ślady jego palców żółkną, a malinki już całkowicie zniknęły.
Teraz jedyne siniaki jakie pozostały do wyleczenia, to te na jej ustach, po nocy nad jeziorem.
Przyspiesza kroku. Próbuje odepchnąć wir wspomnień, wchodząc po schodach na pierwsze piętro, ale kończy się to niepowodzeniem. I do tego żałosnym.
Trudno jej o tym nie myśleć. Za każdym razem, gdy mówi lub porusza ustami, odczuwa bolesność i przypomina sobie to napięcie, które zaczęło się tak nieprzyjemnie, a jednak stało się niezwykłe. Pamięta odrętwiały ból w stopach, hipotermiczny – sztywny. Pozostały niebieskawo-fioletowe na długo po tym, jak opuściła jezioro. Minęło wiele godzin, zanim w środku nocy znów je poczuła, siedząc w wyczarowanej wannie w łazience obok swojej sypialni.
Zdaje sobie sprawę, że Malfoy nawet się nie zatrząsł. Ani razu.
Przy trzecim piętrze myśli o sposobie, w jaki oddychał. Długich, uspokajających wydechach, ciepłych przy jej ustach – tych, które wypuszczał tuż przed cofnięciem się. Odsunięciem. Bez słowa odwrócił się i odszedł, zostawiając ją ze zdezorientowanym spojrzeniem i jeszcze większą liczbą siniaków, którymi musiała się zająć. Od tamtej pory ani razu z nim nie rozmawiała i za każdym razem, gdy rzuca nań okiem, on odwraca wzrok.
Głupio zastanawia się, czy zawsze tak będzie. Głupio – bo nie zawsze. Nie ma tego. Przypisała to zrządzeniu losu. Prawo Murphy’ego w praktyce. Przypadkowe, naukowe zjawiska. Zderzenie dwóch chaotycznych ciał pośród otaczającego ich bezładu. Nic innego nie sprawiłoby, że zapragnęłaby dotyku Malfoya – i odwrotnie.
Malfoy to mechanizm obronny.
Mimo to przy piątym piętrze te myśli znikają, a ona znowu pogrąża się we wspomnieniach.
***
17 października 1998
Quidditch.
Czy to w ogóle ma jakiś sens?
Szczerze mówiąc, nigdy nie lubiła tego sportu, ale teraz bardziej niż kiedykolwiek wydaje się on zupełnie bez znaczenia. Jak założenie plastra na ranę zadaną nożem – w teorii mogłoby to pomóc, ale przy znacznie mniejszych obrażeniach.
Quidditch to plaster na już od dawna martwym ciele Hogwartu. Jeśli nawet Harry nie jest w stanie zmusić się do gry, dlaczego w ogóle wciąż rozgrywają mecze.
Mimo to w jakiś sposób znalazła się tego popołudnia na trybunach. Ginny zmusiła ją, by przyszła, robiąc jej wyrzuty, mówiąc: Po prostu nie wydaje mi się, że… wyzdrowiałaś. Wiesz – od…
Od incydentu z Malfoyem. Gdyby tylko Ginny wiedziała, ile jeszcze było tych incydentów.
Mimo to chciała zejść z tematu, więc ustąpiła.
A teraz siedzi na zimnych, wietrznych trybunach Gryffindoru, tych po lewej stronie boiska, oglądając raczej mało ekscytujący mecz między czwartą a piątą klasą. Większość starszych uczniów zrezygnowała, idąc za przykładem Harry’ego. Wydaje się, że potrafią pić, śmiać się i bawić, ale Quidditch przekracza pewne granice.
Jak dotąd Hermiona nauczyła się tylko tego, że mechanizmy obronne nie mają większego sensu.
Siedzi, bez zainteresowania, w dużej grupie siódmoklasistów, wciśnięta pomiędzy Ginny i Seamusa – któremu wciąż nie wybaczyła. Nie mogła jednak przekląć go w zemście, nie wyjaśniając dlaczego, na co oczywiście nie było absolutnie żadnych szans.
Więc znosi swoją furię w ciszy, kątem oka rzucając mu kwaśne spojrzenia.
Wzdychając, patrzy, jak gra zostaje zatrzymana po raz kolejny z powodu faulu – ci czwartoklasiści naprawdę są okropni w Quidditchu. Podwójnie, biorąc pod uwagę, że nawet ona potrafi to zauważyć, a przecież nie zna zasad. Uświadamia sobie, że jedyną rzeczą, która naprawdę czyniła Quidditch znośnym, było kibicowanie Harry’emu.
Cóż, i patrzenie, jak Malfoy był od czasu do czasu zrzucany z miotły przez bliźniaków Weasley.
Jej serce puchnie w dwóch kierunkach – boleśnie, niezrozumiale. Boli na myśl o Fredzie, a mimo to w niewytłumaczalny sposób rozgrzewa się i podnieca na myśl o Malfoyu. Jest tak rozczarowana sobą, że na przekór wszystkiemu próbuje podążać za bólem.
Opuszcza brodę na pięść, prawie zezując, kiedy ponownie skupia się na powolnym meczu. Rozmyte błękity i czerwienie strojów do Quidditcha przemykają obok linii jej wzroku, gdy powoli przenosi spojrzenie na zacienione kształty dachów Hogsmeade majaczące w oddali.
Jest zajęta liczeniem kominów, kiedy widzi to po raz pierwszy.
Mruga – przeciera oczy i przez chwilę wydaje jej się, że widziała drobinkę kurzu lub plamę czegoś, co utkwiło jej w rzęsach. Ale potem, kilka sekund później, znowu to dostrzega.
W oddali, tuż przed Hogsmeade – gdzieś wzdłuż bariery terenu szkoły – widzi migotanie powietrza. Jak miraż. Faluje tak, jak robi to zbiornik wodny, kiedy kamyk wrzucany jest w jego głębię. Mała, kontrolowana część atmosfery.
Prostuje się. Patrzy.
Oddech zamiera jej w gardle.
To osłony.
Chwilę później usprawiedliwia się bólem głowy.
— Nie znowu, Miona — woła za nią Ginny, ale Hermiona już przechodzi przez trybuny w kierunku schodów.
Rusza w dół i opuszcza trybuny. Potykając się o własne stopy, próbuje przypomnieć sobie wszystko, czego dowiedziała się o barierach. Przypomina sobie lekcje Flitwicka i namiot w Forest of Dean.
Zaklęcia ochronne nie są jej najmocniejszą stroną. Ale wie wystarczająco.
Nieskalany totem nigdy nie powinien się tak marszczyć.
Idzie prosto do biura McGonagall.
W miesiącach następujących po wojnie przeczytała w Proroku, że podczas odbudowy Hogwartu sama McGonagall odnowiła wszelkie osłony. A jeśli należały one do McGonagall, raczej nie byłoby łatwo nimi manipulować.
Ożywa w niej przebłysk bardzo specyficznego rodzaju strachu – takiego, którego nie czuła, odkąd Harry rzucił swoje ostatnie zaklęcie tamtego feralnego dnia. To strach, który podtrzymywał ją, gdy żyli w szaleńczym biegu. Strach, który utrzymywał ją przy życiu, i sprawiał, że na każdym kroku dostrzegała niebezpieczeństwo.
Przez długi czas stawało się to czymś, co spodziewała się odczuwać każdego dnia. Podobnie jak głód, wyczerpanie lub inne naturalne doznania.
To nie może być dobry znak, jeśli ten strach wrócił.
Skrzaty domowe i profesorowie umieszczają dekoracje na Halloween wzdłuż ścian całego zamku, ale ona prawie tego nie zauważa, kiedy ich mija. Nie przestaje się zastanawiać, czy ta adrenalina, którą czuje, jest zdrowa, czy może konieczna. Być może jest to żałosna radość związana z poczuciem użyteczności – jakby czyniła coś, co mogłoby robić jakąś różnicę.
Po wojnie nic w jej codziennym życiu nie potrafi dorównywać temu uczuciu. Podświadomie uważa, że niebezpieczeństwo może teraz trwale ją pociągać.
To by wyjaśniało Malfoya.
Odpycha tę myśl i z bijącym sercem przyspiesza. Ale jej krótkie podniecenie kończy się, gdy widzi lśniące złotem osłony przed biurem McGonagall.
Kobieta widzi się teraz z kimś innym.
Hermiona praktycznie zastyga przed posągiem gryfa, nagle nie mając ujścia dla energii krążącej w jej żyłach.
Krąży przed posągiem w foyer przez dobre dziesięć minut, zaciskając ręce w pięści, czując się niespokojna – pobudzona. Osłabiona osłona może pęknąć w każdej chwili. Cokolwiek, co próbowało dostać się od drugiej strony, mogło już to zrobić.
To wywołuje ten błysk znajomego strachu, a chwilę później Hermiona już pędzi z powrotem tą samą drogą, którą przyszła, uderzając ostro stopami o kamienne płyty korytarza, szukając w kieszeni różdżki. Przekonuje się w myślach, że nie potrzebuje osoby dorosłej, by sama móc wszystko naprawić.
Przeszła wojnę. Poradzi sobie sama.
***
Przez ponad pół godziny krążyła po mniej więcej trzydziestu jardach sąsiadujących z boiskiem do Quidditcha. Prześledziła swój widok od trybun do miejsca, w którym kilka razy dostrzegła ten specyficzny miraż przed Hogsmeade.
I nic nie znalazła.
Nigdzie nie zauważyła ponownego falowania, które widziała. Po przetestowaniu zabezpieczeń własną różdżką odkryła, że są nienaruszone.
Ale nie jest szalona. Nie ma halucynacji.
Wie, co widziała.
I tak ją to niepokoi, że zostaje tam aż do zmroku.
***
31 października 1998
Nie chciała iść.
Jak się okazuje, Harry też nie, a jednak dzięki Ginny – poszli oboje. W blasku i przepychu, jakim jest Wielka Sala gotowa na coroczny Bal Halloween w Hogwarcie. Pomieszczenie spowija półmrok, a unoszące się latarnie z dyni dekorują mglisty urok nocnego nieba. Pochodnie pokrywają ściany, co jakiś czas migocząc upiornymi kształtami. Pachnie dynią i korzennym cydrem, a McGonagall nie miała najmniejszego problemu z zaaranżowaniem występu Fatalnych Jędz.
W końcu kto odmówiłby gry dla Wybawiciela Czarodziejskiego Świata?
Ich muzyka jest głośna i energiczna, a ciała wokół tańczą, skaczą i zderzają się ze sobą. Harry i Hermiona stoją pośród tego wszystkiego jak kamienne kolumny. To jeden z jego gorszych dni – widzi to. Czasami boli go blizna, a przynajmniej tak jej powiedział. Boli, lecz nie tak bardzo jak jej własna, a mimo wszystko przyłapała go na tym, jak pocierał ją kilka razy dziś wieczorem.
Ogólnie rzecz biorąc, Harry wykonuje niesamowitą robotę, podnosząc wszystkich na duchu – zwłaszcza Rona. Udaje mu się nie rozpamiętywać przeszłości i utrzymywać dobry nastrój, a to ciężkie zadanie. Takiego, którego nie potrafi nosić na swych barkach każdego dnia. Dlatego Hermiona nie pyta go, dlaczego nie chciał przyjść dziś wieczorem. Dlatego się nie uśmiecha.
Darzą siebie nawzajem taką samą uprzejmością.
Ona, która nigdy nie udawała, że chlubi się powojennymi uroczystościami. Miała oczywiste powody, dla których próbowała uniknąć tego Balu. Ale Ginny – wytrwała Ginny – musiała jedynie rozłożyć kostium na łóżku w sypialni i błysnąć błagalnym spojrzeniem.
Teraz jest tutaj, z kieliszkiem cydru w jednej ręce, oparta o Harry’ego. Odliczając minuty do końca. Ginny przebrała ją za coś w rodzaju arlekina; krótką sukienkę z gorsetem w romby i śmiesznymi dzwoneczkami zwisającymi z plisów. Odmówiła przyjęcia czapki błazna, więc Ruda nieco dziko upięła jej włosy, a potem związała je w kok, pozostawiając luźne loki zwisające przy twarzy. Ginny nalegała też na makijaż, wyczarowując ciemne plamy koloru wokół oczu Hermiony, oprawiając je w kształty przypominające bączek. Pomalowała jej również usta na czarno.
Hermiona czuje się absurdalnie.
Ale dla Ginny mechanizmem obronnym jest zabawa, a Hermiona nie zrobi nic, by jej to zepsuć.
Aby dopasować się do Ginny, Harry jest przebrany za księcia, w dopasowanej kamizelce i ozdobnej marynarce. Z pewnością nie był to jego pierwszy wybór, ale sądząc po sposobie, w jaki patrzy na Ginny – wspaniałej w swojej barwinkowej sukni księżniczki – warto.
Nie mija dużo czasu, zanim Ruda przychodzi porwać go do tańca, a Hermiona tym samym traci partnera w nieszczęściu.
W żadnym wypadku nie chce, aby tego rodzaju wydarzenia się kończyły. Wojna nie powinna kończyć ludzkiego szczęścia.
Ale kończy je dla niej, a bycie zmuszoną do uczestniczenia wydaje się… nieszczere. Fałszywe.
Wzdycha, wycofuje się z powrotem do alkowy obok śpiącego ducha, popija cydr, obserwuje taniec.
Ich wola cię zacieni. Nie ruszaj się, nie ruszaj się – nucą ze sceny Fatalne Jędze. Tekst pochodzi z wiersza, który rozpoznaje, ale nie jest w stanie sobie go przypomnieć.
Pamięta czasy, kiedy kochała Halloween. To był jej ulubiony okres w Hogwarcie. Dekoracje. Duchy, śmiałe i nieskrępowane, tańczące na korytarzach o każdej porze dnia i nocy. A już szczególnie kochała Bal. Marzyła o tym, żeby Ron poprosił ją do tańca.
Śmieje się z siebie. Trudno uwierzyć, że kiedyś była taka dziecinna.
I widzi go przez dno szklanki, kiedy kończy cydr – rozmazanego i zniekształconego.
— Myślę, że ostatnio pijesz więcej niż ja — mówi.
Coś w jej wnętrzu się zaciska. To trudne do odczytania uczucie – nie jest pewna, czy jest przyjemne, czy nie. Ale bez względu na wszystko inne, to również pewnego rodzaju zdenerwowanie. Nie rozmawiała z nim od tygodni.
Odsuwając szklankę od ust, wzdryga się lekko, kiedy w pełni go widzi.
Malfoy nigdy się nie przebierał. A przynajmniej do teraz – jak sądzi.
Ale dziś wieczorem jest w pełni odziany w kostium trupa: podarty garnitur, czarne skórzane rękawiczki, z twarzą pomalowaną na czarno i biało, niczym szkielet. Prawdopodobnie nie rozpoznałaby go, gdyby nie przemówił pierwszy. Chyba że zauważyłaby jego blond włosy zaczesane do tyłu prawie tak, jak nosił je we wcześniejszych latach.
Nie jest pewna, jak się czuć.
Kontrast tak głębokiej czerni wokół jego jasnych oczu jest urzekający. Paski przypominające zęby na jego ustach po prostu zwracają na nie większą uwagę. Garnitur i rękawiczki…
Kłamie, bo wie, jak się czuć. Po prostu nie chce się do tego przyznać.
Zbierając myśli, podnosi szklankę i macha nią do niego.
— To cydr. Przestałam pić. — Pozwala szklance spaść, a ta znika w powietrzu wraz z małym kłębkiem dymu.
— Czyżby? — cedzi Malfoy.
— Tak — mówi. Kłamie. Przed przyjściem do Wielkiej Sali wypiła dwa lub trzy kieliszki mugolskiej whisky. A teraz tego żałuje, bo nie ma pojęcia, jak z nim rozmawiać.
Nie wie, na czym stoją.
Podczas ich ostatniej interakcji oplatała go nogami w talii. Myśl o tym przesyła falę uderzeniową w górę jej kręgosłupa, przez co cofa się nieprzytomnie o pół kroku.
— Zawsze taka moralna — mówi, popijając z własnej szklanki coś, czego szkoła zdecydowanie nie serwuje. — To dobrze, Granger. — Jego ton jest pełen sarkazmu. Kpiny.
Z jakiegoś powodu Hermiona prawie czuje ulgę. Czyż nie zawsze mówią, że intymność zmienia ludzi?
Ostatnio zmagała się z tak dużą liczbą zmian, że miło jest mieć na czym polegać, a sarkazm Malfoya jest stały jak ocean. Intymność nie miała na niego wpływu.
Mimo to waha się z odpowiedzią. Nie umie sformułować przypadkowego zdania. Malfoy przez długi czas po prostu przygląda się jej tymi lodowatymi oczami.
Zastanawia się, czy on poruszy ten temat. Zastanawia się, czy będzie się tym cieszył. Czy będzie żartował o namówieniu jej do „powtórki”, wspominając o tym w żartach. Naprawdę nie mogłaby go winić, gdyby to zrobił.
Jej działania były ostatnio mniej niż godne podziwu.
Nie oznacza to, że on jest lepszy.
Kiedy cisza między nimi staje się zbyt gęsta, wymusza z siebie słowa.
— Tak w ogóle to kim jesteś? Martwym arystokratą?
Malfoy powoli sączy swojego drinka. Patrzy na nią ze zbyt dużą wiedzą w oczach i wzrusza ramionami.
— Coś w tym stylu. Składam hołd moim śmierciożerczym korzeniom.
Wie, że mówi to, by ją rozdrażnić. Hermiona chwyta kolejnego drinka z lewitującej obok tacy, przełykając go na rzecz odpowiedzi.
— A ty? Klaunem? — kpi. — Szczerze mówiąc, spodziewałem się czegoś bardziej kreatywnego.
— Jestem arlekinem — syczy przy krawędzi kieliszka. — To Ginny mnie przebrała. Gdybym miała jakikolwiek wybór, nie byłoby mnie tutaj. — W duchu zastanawia się, dlaczego jest z nim szczera. Po co dawać mu tę satysfakcję?
— Ach, Weasleyówna. Powinienem był się domyślić.
— Czy nie powinieneś być gdzie indziej? Z ludźmi, z którymi możesz się mieszać? — To bardzo poważny cios z jej strony, biorąc pod uwagę, że już kiedyś przyznał, że nie ma zbyt wielu przyjaciół.
Ale Malfoy otrząsa się z tego, tak opanowany i chłodny jak zawsze.
— Nie.
Zniknął chłopiec, który zostawił tamtego dnia siniaki na jej szyi – zdolny do tak obezwładniającej wściekłości. Na jego miejscu pojawił się przebiegły, przekonujący Malfoy, który zawsze stawia na swoim – znajomy, a jednak obcy.
— I tak przeszkadzanie ci jest bardziej interesujące — mówi, a ona jeży się, przełykając resztę gorącego cydru tak szybko, że parzy on jej gardło. Z grymasem omija stojącego nieruchomo Dracona.
— Czy nie zrobiliśmy sobie już wystarczająco dużo?
I zanim on zdąży odpowiedzieć kolejne słowo, ona wychodzi na parkiet, pozwalając, by porwała ją fala wirujących ciał.
Gdy zamyka oczy, za jej powiekami błyska światło ognia. Nie tańczy, ale kołysze się z innymi, wsłuchując w rytm muzyki. Próbuje przypomnieć sobie czasy, w których nie było to trudne. Być znów tak rozluźnioną. Tak wolną.
Teraz wymaga to wysiłku.
Otacza ją ciepło. Czuje, jak makijaż zaczyna spływać, gdy się poci. I nagle melodia się zmienia.
To jedyna, którą wszyscy rozpoznają.
Samhain Quadrille. Taniec w stylu regencji, którego uczono ich jako pierwszorocznych w ramach przygotowań do pierwszego Balu Halloween. Fatalne Jędze ustąpiły, aby umożliwić występ orkiestrze pod batutą Flitwicka.
Ciała szybko się tasują, gdy wszyscy na parkiecie ustawiają się w dwóch długich, równoległych liniach, zwróconych do siebie. Przez chwilę Hermiona stoi osierocona pośrodku – rozdarta. Nie chce tego robić. Nie wie nawet, czy pamięta kroki.
Ale Harry przyciąga jej wzrok krótkim machnięciem.
— Chodź, Miona — mówi, chwytając Deana i Rona za ręce. — Jak za starych czasów.
Uwertura Quadrille dobiega końca – upiorna aranżacja o molowej tonacji. Hermiona spogląda za siebie, gdzie dziewczyny stoją w szeregu, a Ginny i Luna wyciągają do niej ręce.
Postanawia, że to zrobi.
Ale dla samej siebie.
Wślizgując się między dziewczyny, ujmuje ich dłonie na chwilę przed rozpoczęciem tańca. Następnie melodię przejmują skrzypce i jednocześnie obie linie tancerzy unoszą ręce splecione nad głowami i wykonują kilka szybkich kroków do przodu. Opuszczają dłonie z powrotem w dół, gdy zbiegają się razem, a potem wracają do pierwotnych pozycji, a Hermiona stwierdza, że jej pamięć mięśniowa jest znacznie silniejsza, niż się spodziewała.
Kiedy następny szereg dziewcząt pędzi naprzód, chłopcy unoszą ręce, a dziewczęta rozdzielają się, przebiegając pod nimi, ponownie się obracając i chwytając za dłonie, by po chwili znów powtórzyć te same ruchy.
Zapomniała, jakie to było zabawne.
Ludzie śmieją się, popełniając błędy w krokach. Kiedy linie rozchodzą się w kręgi par, Dean i Seamus wywołują zamieszanie, przypadkowo dobierając się razem. Kontynuują w takim zestawieniu, a Seamus trzepocze rzęsami lepiej niż jakakolwiek dziewczyna, którą zna, gdy pary kłaniają się sobie. Hermiona jest sparowana z Ronem i zauważa lęk na jego twarzy.
Nie rozmawiali zbyt wiele od czasu incydentu z Malfoyem.
Ale dzisiejszy wieczór – ten taniec – okazuje się lepszy, niż się spodziewała. Nie chce tego zepsuć. Dlatego posyła mu mały uśmiech, a jego twarz się rozjaśnia.
Część tańca dla par jest wolniejsza. Każda dwójka spotyka się w środku kręgu, dotykając dłońmi i obracając wokół siebie, zanim wróci do kręgu. Po każdej turze wszyscy chwytają się za ręce i galopują razem w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara – to część, która kiedyś ją rozśmieszała.
Seamusowi udaje się wymusić z niej chichot również dziś wieczorem, gwałtownie zwiększając prędkość poza własne możliwości i zmieniając ich wirujący nierówno krąg niczym wiatrak zrywający się z sufitu.
Po tym jak wszystkie pary spotkają się w środku, wiele kręgów zbiera się ponownie jako całość i powtarzają tę część liniami. Śmieje się razem z Ginny i Luną, gdy przerywają oryginalną choreografię i wpadają w nierówny, pijacki pląs inspirowany kan-kanem.
Pierwszoroczni obijają się o innych, próbując przypomnieć sobie kroki, a starsi uczniowie w niczym nie pomagają, łącznie z nią. Pary są mieszane i przestawiane, gdy znów dzielą się w kręgi – tym razem Dean gdzieś znika, a Ron jest sparowany z Luną. Harry śmieje się tak jak kiedyś, kiedy zostaje wrzucony do miksu z Seamusem, i to sprawia, że serce Hermiony puchnie. Ginny i Neville pomijają dotykanie otwartych dłoni i chwytają się za ręce, by zacząć kręcić się niczym hałaśliwy bączek.
Hermiona śmieje się radośnie, gdy nadchodzi jej kolej i zdaje sobie sprawę, że jeśli Ron jest sparowany z Luną, to…
Czarno-biała maska wypełnia pole widzenia, gdy Malfoy wychodzi jej na spotkanie. Śmiech Hermiony milknie, jakby wpadła w próżnię.
Spogląda nerwowo w bok, dostrzegając zdezorientowane twarze, jednak bez obrzydzenia.
Nie rozpoznają go.
Malfoy ujmuje jej rękę, zanim zdąży się przygotować, i wprawia ją w wirowanie, kręcąc raz – dwa razy. Hermiona jednak wbija piętę w ziemię, zatrzymując się i sycząc na niego szeptem: Co robisz? zanim cofną się od siebie i ponownie dołączą do kręgu.
Jego twarz jest jak zawsze niewzruszona, szkieletowe usta wykrzywiają się na bok – jedyny dowód na to, że mu się to podoba. Spogląda na niego ze złością ponad ramieniem Luny, gdy ona i Ron splatają się łokciami i podskakują.
Malfoy posuwa się za daleko. Bawi się nią.
On chce, żeby ich przyłapano.
Kręgi rozdzielają się z powrotem w linie na ostatnią część tańca, a ona myśli, że zaraz uda jej się ustawić w parze z Ronem lub Harrym.
— W porządku, Hermiono? — pyta rozmarzona Luna, zauważając, że Hermionie brakuje uśmiechu. Odwraca się, by odpowiedzieć, ale taniec zaczyna się, zanim zdąży wydusić choć słowo.
Linie spotykają się na środku i jest absolutnie niemożliwe, żeby źle to obliczyła. Niemożliwe. Co oznacza, że Malfoy w ostatniej chwili wślizgnął się między Rona i Harry’ego.
Czyniąc się jej partnerem.
Otwiera usta, by powiedzieć Merlin wie co, ale on zaskakuje ją, wprawiając w milczenie, gdy wplata palce w przód jej gorsetu i szarpie ją ku sobie. Jej ręce przy akompaniamencie westchnienia lecą do jego klatki piersiowej, instynktownie próbując go odepchnąć.
— Zwariowałeś? Co ty wyprawiasz?
Druga ręka Malfoya przesuwa się w dół do jej pleców, przyciągając ją jeszcze bliżej, a Hermiona nagle nieruchomieje.
— Odpowiadam na twoje wcześniejsze pytanie — mówi cicho, gdy zaczyna kręcić nią w ostatniej części tańca. — Nie.
— Nie co? — wzdycha bezwładnie w jego uścisku, zapominając o wszystkich krokach. Jej oczy wędrują do innych par, próbując sprawdzić, czy są obserwowani, gdy Draco prowadzi ją w tańcu.
Ale Malfoy właśnie wtedy przystaje, przyciągając ją do siebie jeszcze raz, a ona się rumieni. Zmusza ją do przyspieszenia oddechu, a ona patrzy na niego z rozchylonymi ustami, płonącymi policzkami i łomoczącym sercem.
— Nie. Nie sądzę, byśmy zrobili sobie wystarczająco dużo.
A potem jego ręce przenoszą się na jej talię, szarpiąc za biodra, po czym on sam schyla się, by otoczyć jej wargi swoimi. Bezradny pisk protestu to ostatnia rzecz, na jaką Hermiona może sobie pozwolić.
A ponad wszystko zapisuje w pamięci, żeby zapytać, czy nałożył na usta jakieś zaklęcie.
Bo jest jak narkotyk.
Wszelkie protesty zamierają jej w gardle, a walczące ręce wiotczeją przeciwko niemu, by powrócić do życia i ześlizgnąć się na jego ramiona. Zamyka oczy, czując tylko smak jego ust. Mięta i gorzka nuta białego makijażu z jego ust – czarnego z jej własnych.
Jedna z jego rąk nurkuje nisko – omiatając jej udo. Zahaczając o biodro. Hermiona wzdycha, a on korzysta z okazji, by połączyć ich języki. Znajomi starzy przyjaciele.
Przez resztę tańca Hermiona gubi się w zapomnieniu i przytomnieje dopiero wtedy, gdy cichnie muzyka, podobnie jak dźwięk szurających spódnic i tupiących butów. To koniec.
Oderwanie się od jego ust jest jak oderwanie się od magnesu. Grawitacja jest przeciwko niej. Ale kiedy w końcu jej się udaje, zarumienionej i dyszącej, z udem wciąż mocno objętym jego dłonią w rękawiczce, wystarczy jedno spojrzenie, by wiedzieć, że są w centrum uwagi.
Szybko odsuwa się od niego, jeszcze bardziej czerwieniejąc od spojrzeń.
Pamięta, że powinna być wściekła. Ale gdy jej twarz wykrzywia w grymas i otwiera ona usta, Malfoy rzuca:
— Nie oczekuj, że przeproszę.
I znowu przysuwa się, by musnąć nosem jej szyję – żeby przed oczami wszystkich zacisnąć zęby na wciąż delikatnej skórze, wyrywając tym z jej ust chrapliwy, cichy krzyk.
Potem się wycofuje.
— Nie jest mi przykro — mówi cicho. Mrocznie.
I znika w ciemności Wielkiej Sali, zagubiony w tłumie – zostawiając ją samą pośród dziesiątek zszokowanych spojrzeń.
I znowu mi szczęka opadła po tym tańcu! No ale co to się tam podziało?! On ją przy wszystkich pocałował! Powtarzam! Przy wszystkich! I teraz to zastanawianie się, czy go rozpoznali, czy nie. W sumie tak źle i tak niedobrze. Jak go rozpoznali, to będzie musiała się tłumaczyć z tego, dlaczego się całowała z Malfoyem na środku Wielkiej Sali. Jak nie rozpoznali, to będzie się musiała tłumaczyć z tego, czy wie z kim się całowała na środku Wielkiej Sali! A to przebiegła bestia! Specjalnie to zrobił! I co najważniejsze, jak sam na początku przyznał, nie żałuje tego, co stało się nad jeziorem! Czyli mu się spodobało całowanie jej 😁 Malfoy jest normalnie jak jej cień. Pojawia się jak się tego nie spodziewa. I nie pomyślałabym w życiu, że się przebierze na ten bal 😀 Jestem pełna podziwu Panie Malfoy! A sam bal, cóż był to pewien rodzaj odskoczni od tego wszystkiego, co wszyscy przeżyli. Sami widzą, że nie czerpią już żadnej przyjemności z Qudditcha, więc ten bal jakby trochę im pomógł choćby na chwilę zapomnieć i to było dobre.
OdpowiedzUsuńJezu ten art ❤️😍
Co z tymi oslonami?! Sama poczulam sie zagrozona, chyba bym nie odpuscila i do skutku probowala sie dostac do dyrektorki, zwlaszcza po takiej wojnie. Ale moze jestem wiekszym paranoikiem niz Hermiona 🤔 Co by sie nawet moglo zgadzac ;) Az sie boje, co dalej z tego wyniknie, zwlaszcza, jesli Harry'ego blizna boli od czasu do czasu. Za to ten bal? Super pomysl! Chociaz nie dziwie sie Hermionie, ze nie chciala isc, szkoda, ze Ginny jest tak uparta, denerwuje mnie to, ale wiem, ze chce dobrze. Ech, i wszystko byloby takie piekne, gdyby nie Malfoy! Juz myslalam, ze ten bal skonczy sie dobrze, a tu wkracza on, caly na... czarno! Pewnie okaze sie za chwile czy go poznali czy nie, tak czy siak Hermiona bedzie miala przerabane z przepytankami. A Draco, hm, troche jakby sie zemscil? W slodko-gorzki sposob 🤔 Winic go nie bede 🤷♀️
OdpowiedzUsuńNie zrobili sobie wystarczająco dużo... wiec zrobił coś przed cała szkoła a teraz Hermiona się będzie tłumaczyć bo jego pewnie nikt nie rozpoznał. I teraz poza sprawą z barierami będzie i to. Moja wyobraźnia działa na najwyższych obrotach czytając scenę z balu a ten art No cudo 🥺
OdpowiedzUsuńPo pierwsze co się dzieje z tymi osłonami 🤔 czyżby kto chciał znowu zrobic coś uczniom a może ktoś coś kombinuje 🤔 a po drugie o kurde co tam się wydarzyło na tym balu. 🙄
OdpowiedzUsuńO ja! o ja! On ją pocałował w Wielkiej Sali! Na balu! Przy wszystkich! Jestem absolutnie oszołomiona! Jestem mega ciekawa czy ktoś go rozpoznał, zdziwiłabym się gdyby nie, bo jednak włosy to jego znak rozpoznawczy. "Nie jest mi przykro" - mnie zdecydowanie też nie <3
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę była faza wyparcia u Draco "Nic nie znaczy" - ale tylko gdy zobaczy Hermionę, wydaje mi się, że jego samokontrola upada, działają na siebie jak narkotyk i przyciągają jak magnes.
Jedyne co mi się nie stykło w tym rozdziale to zasady Quidditcha, Heramiona je znała tylko nienawidziła latać, ale wiadomo, każdy tworzy sobie swoje realia w opowiadaniu - po prostu od razu zwróciło to moją uwagę:)
Ciekawa też jestem co się dzieje z barierami i komu to zagraża.
Ilustracja genialna<3