Streszczenie:
Kiedy James trafia do szpitala, nie kontaktuje się ze swoją mamą. Historia o czuwaniu przy łóżku.
Notka od autorki oryginału:
Ta historia jest kontynuacją relacji Jamesa i Aurory z ‘W kajdanach’. Napisana jako uroczysty prezent dla członków grupy wsparcia na Facebooku ‘Granians and Paper Cranes’.
Nie jest to coś, co można nazwać kanonem dla uniwersum całej historii, ale to coś w rodzaju „co by było, gdyby” - to, jak wyobrażam sobie rozwój ich relacji.
Historia zainspirowana słuchaniem Hesitate od Jonas Brothers. Więc jeśli chcecie polecenia jakiejś piosenki, to właśnie ta.
***
- Idiota.
- Twoje słowa mnie ranią - powiedział żałośnie James.
Aurora spojrzała na niego surowo.
- Nie wydaje mi się, by rany, które odczuwasz, zostały zadane przeze mnie.
James próbował poruszyć ręką, ale ledwo zdołał zmusić się do czegoś więcej, niż tylko słabe drgnięcie palcami. Leżał w szpitalu, prawie zakopany pod zaklęciami monitorującymi i magicznymi gipsowymi szynami. Był umazany od stóp do głów jasną, opalizująco-niebieską maścią na oparzenia.
- Skąd miałem wiedzieć, że przemytnik eliksirów będzie miał buchorożca i smoka?
Aurora prychnęła z irytacją.
- Nie wiem. Mogłeś na przykład użyć zaklęcia wykrywającego? - powiedziała, znacząco unosząc brew. - Albo mogłeś przeanalizować osłony lub po prostu zatrzymać się i zauważyć, że została stworzona magia mająca na celu raczej trzymać rzeczy wewnątrz niż na zewnątrz. Nie wiem, jak kiedykolwiek udało ci się ukończyć szkołę z tym twoim ptasim móżdżkiem.
- Jestem raczej praktycznym typem człowieka, wiesz, lubię mieć zajęte ręce - powiedział, sugestywnie poruszając brwiami.
Aurora przewróciła oczami i westchnęła.
- Cóż, nie będziesz mógł łapać w swoje ręce niczego, dopóki nie skończy się proces odrostu twojej całej klatki piersiowej i kręgosłupa.
- Wiem. To boli - jęknął James z żałosnym wyrazem twarzy, gdy spojrzał na nią szerokimi, łzawiącymi oczami.
Cała twarz Aurory zmarszczyła się. Podeszła bliżej, wyciągając różdżkę i manipulując wszystkimi informacjami diagnostycznymi wiszącymi nad jego ciałem. Po chwili opuściła rękę, szybko stukając palcami po różdżce.
- Jesteś na najwyższej możliwej dawce eliksirów łagodzących ból. Odrastanie kości bardzo boli. Czy chcesz, żebym zawołała kogoś, kto cię ogłuszy na ten czas?
- Nie. Jest w porządku.
Aurora przygryzła dolną wargę, patrząc na niego. Połowa jego twarzy była umazana niebieską maścią na oparzenia, ale zielone oczy wpatrywały się w nią intensywnie.
Wsunęła różdżkę z powrotem do kieszeni szaty i delikatnie uniosła jego dłoń.
- Pozwól, że poinformuję twoją mamę. Powinna wiedzieć, że zostałeś ranny. Będzie chciała być tu z tobą.
- Nie - powiedział James, próbując potrząsnąć głową i skrzywił się lekko. - Wszystko ze mną w porządku. Ona wpadnie w szał. Zagroziła, że odejdzie z Hogwartu i obejmie stanowisko w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, jeśli znowu skończę w szpitalu, a kiedy zobaczy mnie w takim stanie, to z pewnością to zrobi. Nie zniosę, jeśli moja mama zostanie moją partnerką jako Auror.
- Ale mógłbyś dzięki temu przeżyć - powiedziała Aurora ostrym głosem. - Jesteś najbardziej nieostrożną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Twoja mama umrze z powodu złamanego serca, jeśli zginiesz robiąc coś lekkomyślnego. - Całe jej ciało było spięte, kiedy potarła kciukiem linię jego kostek.
- Jesteś absolutnym idiotą - powiedziała po raz dziesiąty, odkąd pozwolono jej wejść do jego sali szpitalnej. Jej głos się załamał i spojrzała na niego.
James zamknął oczy, jego pozbawiona żeber klatka piersiowa rozszerzyła się nierówno, gdy westchnął.
- Wiem. Mówisz mi za każdym razem.
Zamilkli.
Aurora stała obok niego przez kilka minut, uważnie obserwując jego oddech i całą diagnostykę monitorującą.
Jego palce powoli rozluźniły się w uścisku jej dłoni, a oddech stał się bardziej równomierny. Delikatnie położyła jego rękę z powrotem na łóżku.
Jego zielone oczy natychmiast się otworzyły, a wzrok zatrzymał się na jej twarzy. Jego palce naprężyły się, gdy próbował do niej sięgnąć.
- Zostaniesz, prawda, Rory?
Aurora skinęła głową i ostrożnie usiadła na skraju łóżka. Lewitowała swoją torbę i wyciągnęła książkę, po czym splotła palce z jego.
- Zostanę, idioto. Idź spać.
***
- Ty głupku.
- Już w porządku...
- Nic nie jest w porządku. Prawie straciłaś całe swoje ramię!
- Wiem. - Aurora zmarszczyła brwi, spoglądając z urazą na gips, w którym zamknięto jej prawe ramię i bark. - Powiedziałam im, żeby go nie ratowali, ale nie chcieli słuchać.
James wyglądał, jakby miał chęć ją udusić.
- Chciałaś stracić swoją rękę w której zawsze trzymasz różdżkę?
Aurora skinęła głową i westchnęła rozdrażniona.
- Zawsze chciałam mieć jedną z protez mamy. Wtedy nigdy więcej nie potrzebowałbym różdżki. Nigdy nie widziałeś, jak tata może pojedynkować się swoją, i wiem, że mama trzyma go w ryzach, ponieważ nie ufa mu w niczym zbyt niebezpiecznym lub zbyt szybkim. Założę się, że dla mnie zrobiłaby coś absolutnie odlotowego.
James wpatrywał się w nią z wściekłym niedowierzaniem i w końcu prychnął.
- Jesteś absolutną kretynką. Wszystko powiem mamie.
Srebrne oczy Aurory zwęziły się niebezpiecznie.
- Nie. Nawet się nie waż, Jamesie Potterze.
Jego twarz stwardniała, po czym skrzyżował ramiona.
- Prawie straciłaś rękę i wykrwawiłaś się na śmierć w skarbcu Gringotta.
- Ale… - zaczęła, a jej oczy rozszerzyły się niewinnie. - Nie straciłam jej ani nie umarłam. Jestem całkowicie żywa i nie brakuje mi ani jednego fragmentu ciała.
James wciąż gapił się na nią tępo, jakby stał w kolejce do sieci Fiuu.
Twarz Aurory napięła się, gdy dziewczyna pochyliła się w jego stronę.
- Jeśli powiesz mamie, ona powie mojej, a mama powie tacie, a tata prawdopodobnie się tu pojawi - szepnęła, a jej usta drgnęły nerwowo. - Jeśli tata tu przyjdzie, przez cały czas będę się bać, że ktoś go rozpozna i zostanie aresztowany. A jeśli on tu przyjdzie, to wtedy i mama może nawet przyjść... Ale ona nie może i dobrze o tym wiesz… Przyjazd do Wielkiej Brytanii za bardzo by ją stresował. - Aurora zrobiła się praktycznie biała. - Napiszę do nich list, kiedy wyjdę ze szpitala.
James gwałtownie wciągnął powietrze.
- Auroro… - zaczął, ale jego głos się załamał - … Prawie umarłaś.
Jej usta wykrzywiły się w upartym grymasie.
- Nie bardziej niż ty co kilka miesięcy, ale ja za to nie powiedziałam twojej mamie o żadnym z tych przypadków. Jesteś mi to winien, James. To mój pierwszy raz w szpitalu. Nie ma powodu, żeby kogokolwiek tym zamartwiać.
Jej oczy lśniły śmiercionośnym, groźnym srebrem.
James przeczesał dłonią swoje sterczące rude włosy, szarpiąc je, jakby miał zamiar je wyrwać, patrząc na nią z góry.
- W porządku - warknął i opadł na krzesło obok jej łóżka, odchylając się do tyłu z grymasem na ustach. - Nie powiem jej, dopóki stąd nie wyjdziesz.
Aurora odprężyła się.
- Dziękuję.
James nadal patrzył na nią groźnie.
- Nie masz pojęcia… - jego głos urwał się na krótko. - … Jak bardzo się wystraszyłem, kiedy usłyszałem, że tu jesteś. A potem, kiedy tu dotarłem, byłaś już na operacji i nikt nie mówił mi nic poza tym, że to był wypadek podczas łamania klątwy. Sanitariusz zmusił mnie do wzięcia eliksiru uspokajającego, bo zacząłem panikować w poczekalni.
Aurora westchnęła.
- Cóż... - powiedziała, po czym szarpnęła lewym ramieniem. - Teraz już wiesz, jakie to uczucie, kiedy za każdym razem pędzę tu przez ciebie. - Uniosła brew i spojrzała na niego wymownie. - Nie jest zabawnie być tym, który siedzi w poczekalni i boi się, że twój najlepszy przyjaciel umiera w sąsiednim pokoju.
- Przepraszam cię za to - odparł, uśmiechając się do niej słabo. Prychnęła i przewróciła oczami.
Uśmiech Jamesa opadł i spojrzał na swoje dłonie.
- Ale jest straszniej, kiedy to ty tu jesteś. Ty jesteś ostrożna.
Aurora wzruszyła ramionami.
- Jestem Łamaczką Klątw. Mój zawód wiąże się z nieodłącznym ryzykiem związanym z pracą. Nawet jeśli jesteś ostrożny, zawsze jest to przede wszystkim gra szans. Próbuję obliczyć jak największe szanse, ale to jest jak życie… Nic nigdy nie jest pewne. Nie zdawałam sobie sprawy, że nadal figurujesz jako moja osoba kontaktowa w nagłych wypadkach.
- Nie sądzę, by ‘prawie odgryzienie ręki przez gigantyczną stalową chimerę’ można było nazwać drobnostką. Powinni mieć lepsze zabezpieczenia w skarbcach. A Łamacze Klątw powinni mieć partnerów.
- Jasne - ton Aurory zabrzmiał sarkastycznym akcentem, kiedy ostrożnie opadła z powrotem na poduszki szpitalnego łóżka. - Ponieważ posiadanie partnera zrobił tak wielką różnicę, w utrzymywaniu cię z dala od szpitala.
Uśmiechnął się lekko.
- To tylko dlatego, że jestem niepoprawny.
Jej powieki zatrzepotały gdy je przymknęła.
- Pewnie, że jesteś.
James przyjrzał się jej uważnie. Na jej twarzy pojawiło się bolesne napięcie, które sprawiło, że pobielały mu kostki, gdy zacisnął dłonie w pięści.
- Auroro - powiedział ostrożnym głosem. - Czy kiedykolwiek myślałaś o spróbowaniu jeszcze raz? Ty i ja? To było całkiem fajne, prawda? Kiedy my-
- James… - mruknęła, a jej ton był ostrzegawczy. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. - To nie zadziałało.
James zamknął usta. Jego rozczarowanie było widoczne, gdy jego ramiona opadły, a wyraz twarzy stał się przygnębiony.
Aurora westchnęła cicho.
- Zgodziliśmy się, że lepiej być po prostu przyjaciółmi.
- Byliśmy wtedy młodzi. - Poruszył się na krześle, jakby było za małe dla jego sylwetki. - Ty byłaś-
- Impulsywna - powiedziała Aurora krótko.
James się skrzywił.
- Trochę. Po prostu myślę, że jesteśmy teraz starsi. Teraz mogłoby być lepiej… gdybyśmy spróbowali ponownie. Jeśli kiedykolwiek byś chciała...
Potrząsnęła głową i odwróciła wzrok.
- Nie chcę. Tak jest dużo lepiej, gdy jesteśmy tylko przyjaciółmi. Tak naprawdę nie pasowaliśmy do siebie. Myśleliśmy, że tak jest, ponieważ byliśmy sobie bliżsi, niż ktokolwiek inny. Oboje byliśmy za młodzi, żeby mieć pojęcie, czego naprawdę chcieliśmy.
James zaczął otwierać swoje usta
- James... - powiedziała, a jej głos był spięty. - Naprawdę nie chcę teraz o tym rozmawiać.
- Przepraszam. Masz rację. Przepraszam.
***
Drzwi do sali szpitalnej gwałtownie się otworzyły, po czym Aurora weszła do środka. Twarz miała bladą z wściekłości i kipiała z taką intensywnością, że było to wyczuwalne w powietrzu.
- O. Więc to ty - powiedział James. Jego głos był wesoły, chociaż jego twarz była wychudzona i śmiertelnie blada. - Myślałem, że czai się tam jakaś szyszymora.
- Zamknij się, idioto - powiedziała, a jej głos stał się prawie szlochem, kiedy szła przez pokój do jego łóżka. Twarz miała poszarzałą z wyczerpania, a jej ręce trzęsły się, gdy dotykała jego twarzy. - O mój Boże. O mój Boże, tylko popatrz na siebie.
Uśmiechnął się do niej krzywo.
- Wszystko ze mną w porządku. Tym razem nie mam nawet ani jednej złamanej kości.
- Wiesz, Auroro - powiedziała Ginny siedząca na krześle obok łóżka Jamesa, blada i lekko zaczerwieniona na policzkach. - Są ludzie, którzy odradzaliby rzucanie groźbami zamordowania szefa Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów na samym środku publicznego szpitala.
- Ale nie mama - powiedział James przytłumionym głosem. Aurora skończyła się uspokajać, widząc, że James żyje, po czym niemal przydusiła go w gwałtownym uścisku. - Była tam kilka godzin temu, krzycząc jeszcze głośniej niż ty.
- Ten człowiek zasługuje na to, by na niego krzyczeć, by do niego strzelać, a następnie go zabić, aby mieć pewność, że jego idiotyzm zostanie na zawsze usunięty z czarodziejskiej puli genów - powiedziała Ginny, wstając. Odetchnęła z ulgą, ale wyraz jej twarzy był śmiertelny. - Teraz, gdy wiem, że jest tutaj ktoś, komu mogę ufać, że utrzyma Jamesa przy życiu, zamierzam w tej sprawie złożyć wizytę Ministrowi.
Aurora wyjęła różdżkę i sprawdziła Jamesa własnymi zaklęciami diagnostycznymi.
Ginny patrzyła, jak jej syn, który tylko kilka minut temu siedział i narzekał, że umiera z głodu, padł w ramiona Aurory, jakby był słaby niczym mały kociak.
Żadne z nich nie zwracało uwagi na cokolwiek, co działo się dookoła.
Usta Ginny drgnęły.
- Auroro, czy możesz go przypilnować, dopóki nie wrócę?
Aurora przytaknęła z roztargnieniem, całkowicie skupiając się na Jamesie.
Ginny wyślizgnęła się z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Mój Boże, James - powiedziała Aurora drżącym głosem. - Bałam się, że nie żyjesz.
Opadła na łóżko, przytulając go. Mocno objął ją w swoimi ramionami, opierając głowę na jej barku i przyciskając jej ciało do swojej piersi.
- Myślałam, że nie żyjesz...
James westchnął i złożył pocałunek na jej dziko kręconych włosach. Jego zielone oczy błyszczały, gdy patrzył na nią, schowaną w jego ramionach.
- Zawsze będę twój, pamiętasz? Obiecałem ci to. Tak długo, jak jesteś odpowiedzialna, nie umierając przedwcześnie, tak długo ja jestem zobowiązany by pozostać.
Jej ramiona zadrżały kilka razy, po czym wybuchła płaczem.
James ścisnął ją mocniej i wtulił twarz w jej włosy.
- Nie płacz. No już, nie płacz, Rory.
- Myślałam, że umarłeś. Byłeś zaginiony przez prawie dwa tygodnie.
- Wiem. I tym razem to nie była nawet moja wina. Myślę, że powinienem zostać nagrodzony za to, że w tym konkretnym przypadku byłem całkowicie bez winy.
Aurora usiadła wygodnie, pociągając lekko nosem, przyglądając mu się uważnie, jakby go chłonęła. Jej ręce się trzęsły, gdy trzymała jego twarz. Jego rysy były zapadnięte i wyglądał dość mizernie. Kości na jego ramion sterczały, przebijając przez materiał szpitalnej koszuli.
James odwzajemnił jej spojrzenie drapieżnymi oczami. Wyciągnął rękę, muskając dłonią jej policzek.
- Zapomniałaś jak spać, kiedy mnie nie było? - zapytał, uśmiechając się do niej szelmowsko. - Założę się, że tęskniłaś za mną.
Odepchnęła jego rękę z cichym parsknięciem.
- Nie bądź głupi. Pomagałam cię szukać. Myśleli, że może porwano cię gdzieś w Europie Wschodniej, więc zgłosiłam się na ochotnika, aby pomóc w łamaniu klątw podczas poszukiwań. Dlatego dotarcie tutaj zajęło mi tak dużo czasu. Byłam w Kosowie.
Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń w swoją.
- Dużo o tobie myślałem, starając się nie umrzeć. O tym, kiedy byliśmy dziećmi, kiedy przeprowadziłaś się tutaj po ukończeniu studiów. Wprawdzie część z tego była raczej nieprzytomnym majaczeniem ze względu na ciągłą utratę krwi, ale nie mogłem przestać o tobie myśleć - powiedział przyspieszając nerwowo, a oczy opadły. - Myślałem o tobie więcej niż o kimkolwiek innym. Myślałem tylko o tym, ile przeprosin jestem ci winien. Ile rzeczy muszę ci powiedzieć...
- James - Aurora zesztywniała i próbowała cofnąć rękę. - Nie…
Z uporem zacisnął szczękę.
- Muszę to powiedzieć. Czasami myślałem, że umrę, i po prostu wmawiałem sobie, że nie mogę, bo muszę cię znowu zobaczyć i powiedzieć to wszystko przynajmniej raz.
Aurora ponownie spróbowała uwolnić rękę.
- James… - powiedziała ostrzegawczo napiętym głosem.
- Po tym się zamknę i już nigdy więcej nie usłyszysz, jak to mówię, ale muszę to powiedzieć. Przepraszam. Tak bardzo przepraszam. Byłem dla ciebie gównianym przyjacielem i jeszcze gorszym chłopakiem, kiedy się spotykaliśmy. Obiecałem, że zawsze będę przy tobie, ale zawsze byłem tym, który to pieprzył i prawie ginął. Przepraszam. Naprawdę mi przykro. Przez cały czas mogłem myśleć tylko o tym, że muszę wrócić, żeby powiedzieć ci, że cię…
- James, jestem w związku - powiedziała Aurora, wyrzucając to z siebie, zanim James zdąży powiedzieć cokolwiek więcej.
James zamarł i spojrzał na nią.
Oczy miała rozszerzone i blade jak rtęć. Odetchnęła niepewnie i spojrzała w dół.
- On jest… jest moim współpracownikiem w Gringottcie, zajmuje się księgowością. Spotykamy się już od około dwóch miesięcy. Ma na imię Michael - odparła, unikając jego wzroku, po czym w końcu udało jej się uwolnić rękę z jego uścisku. Wstała, wyrywając się z jego ramion. - Chciałam, żebyście może poznali go razem z Ginny… kiedyś.
- Och… - odpowiedział głuchym tonem James. - To wspaniale. Cieszę się twoim szczęściem.
***
- Myślałem, że wpadnie - powiedział nadąsany James, idąc korytarzem szpitala za swoją mamą. - Nawet jeśli ma chłopaka.
- Wątpię, żeby miało to coś wspólnego z posiadaniem chłopaka - powiedziała Ginny, przewracając oczami. - Zawsze przychodziła, nawet gdy wisiały nad tobą różne dziewczyny. Prawdopodobnie była zajęta. Kończysz tu co kilka miesięcy. Proces odrastania kości w twoim ramieniu nie jest wystarczającym niebezpieczeństwem, żeby rzuciła wszystko i natychmiast do ciebie przybiegła.
James zmarszczył brwi, gdy dotarli do wyjścia ze szpitala Świętego Munga.
Ginny spojrzała na niego.
- Chcesz wrócić ze mną do domu? A może powinnam zabrać cię do twojego mieszkania?
James wzruszył ramionami.
- Mógłbym pospacerować po Pokątnej. Zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, zanim wrócę do domu.
- Dobrze - powiedziała Ginny, spoglądając na niego od góry do dołu. - Przyniosę dziś wieczorem placek mięsny. Jeśli „przypadkiem” spotkasz Aurorę, powiedz jej, że tęsknię za nią i z przyjemnością poznam jej chłopaka.
James nie dał żadnego znaku, że usłyszał swoją matkę, wychodząc do drzwi.
Poszedł prosto do Gringotta, wbiegł po schodach i przeszedł wysokie wrota banku. Rzadko odwiedzał tam Aurorę. Gobliny nie pochwalały spotkań towarzyskich w godzinach pracy.
Bank Gringotta był cichy, bez żadnej ze zwykle obecnych tam kolejek czarodziejów. Było wcześnie rano. James nie zwrócił na to jednak uwagi, podchodząc do biurka.
- Przyszedłem zobaczyć się z Aurorą Black, jest ona Łamaczką Klątw w tym banku.
Goblin spojrzał na niego, oblizując swoje ostre zęby.
- Czy dotyczy to obiektu wewnątrz skarbca?
- Jasne - odparł James przewracając oczami. - W skarbcu Potterów jest mnóstwo przeklętych pamiątek. Potrzebuję kogoś, kto zerknie na nie fachowym okiem.
- Różdżka i klucz. - Goblin przysunął się do Jamesa i zszedł z krzesła, wślizgując się do biura. James nabazgrał swoje dane na podsuniętym formularzu.
Rozejrzał się po sali. Kilka skrzatów domowych zajmowało się czyszczeniem marmuru, po czym zauważył, że kilka żyrandoli zostało uszkodzonych.
- Łamaczka Klątw Black jest niedostępna - poinformował goblin, ponownie pojawiając się w swoim boksie.
- Mogę poczekać - powiedział James, krzyżując ramiona, a wyraz jego twarzy był wyzywający i przygnębiony.
Goblin przesunął różdżkę i klucz Jamesa z powrotem po blacie biurka.
- Jest na zwolnieniu lekarskim i nie przewidujemy jej powrotu przez najbliższych kilka tygodni.
- Co-?
- Została ranna podczas próby włamania, jaka miała tu miejsce zeszłej nocy.
James zamrugał i rzucił się do przodu.
- Było tu jakieś włamanie?
- Próba włamania - powiedział zadowolony z siebie goblin. - Złodziej został zatrzymany w holu. Nic nie zostało skradzione.
- Ale Aurora została ranna. - James pochylił się w stronę goblina, jakby zamierzał przejść przez biurko. - Dlaczego nikt się ze mną nie skontaktował? Jestem jej osobą kontaktową w sytuacji nagłych wypadków.
Ostre zęby goblina zabłysły w pełnym powątpiewania uśmiechu.
- Łamaczka Klątw Black, nie ma na swojej liście żadnych kontaktów alarmowych.
- Nie… - James zakrztusił się z wściekłości. - Pieprzone bezużyteczne gobliny.
Odwrócił się na pięcie i wypadł z banku. Zepchnął z drogi kilka osób, sunąc przez poczekalnię szpitala Świętego Munga, niemal szturmując blat recepcji.
- Na jakim oddziale jest Aurora Black? Przywieziono ją zeszłej nocy z Gringotta. Nie wiem, jakie odniosła urazy.
- Proszę poczekać… - powiedziała znudzonym głosem czarownica za ladą. Machnęła różdżką, a jej czubek obrócił się i podleciał do imienia na liście. - Aurora Black. Pierwsze piętro. Oddział imienia Dai Llewellyna dla Poważnych Ukąszeń.
James ruszył tam biegiem, jeszcze zanim czarownica skończyła mówić.
Aurora leżała nieruchomo w dość obskurnej salce. Jej ciało było otoczone zaklęciami. Wokół niej rozbrzmiewał cichy, miarowy brzęk zaklęć monitorujących. Na krześle obok jej łóżka siedział chudy, lekko zdenerwowany mężczyzna.
James zatrzymał się, patrząc na nich przez chwilę.
„Chłopak” Aurory był od niej co najmniej o piętnaście lat starszy i był zdecydowanym przeciwieństwem Jamesa w dosłownie każdy możliwy sposób.
- Co się z nią stało? - powiedział James, przechodząc przez pokój i zatrzymując się przed łóżkiem Aurory.
- Próba włamania do Gringotta. Czarodziej przyprowadził ze sobą nundu. Aurora wdychała jego toksyny podczas ataku. Jest w trakcie procesu odrostu układu oddechowego - powiedział mężczyzna, pocierając dłońmi, jakby było mu zimno, spoglądając na Jamesa i Aurorę. - Jestem Michael. Ty musisz być James… Ona ciągle o tobie mówi.
James nawet nie podniósł głowy. Nie chciał poznać Michaela przez ostatnie cztery miesiące, kiedy Aurora nadal się z nim spotykała, i nadal nie chciał go poznawać. Jego oczy były utkwione w Aurorze, leżącej tak nieruchomo, że ledwo wydawała się żywa.
Jego ręce drżały, gdy wyciągnął jedną i podniósł jej dłoń. Jej skóra była chłodna, prawie zimna w dotyku.
- A co ty robiłeś, kiedy ona walczyła z nundu? - Jego głos drżał, kiedy patrzył na nią, desperacko ściskając jej bezwładną dłoń w swojej.
Michael oblizał usta.
- Byłem w dziale księgowości w skrzydle na drugim końcu budynku. Nie byłem świadomy sytuacji, dopóki nie włączyły się alarmy. Dowiedziałem się, że tam była, kiedy już ją wynieśli. U-uzdrowiciele twierdzą jednak, że całkowicie wyzdrowieje. Powiedzieli mi, że odrastanie płuc trwa kilka dni, a ona musi pozostać w zastoju, zalecają też czyste powietrze i brak działań obciążających pęcherzyki płucne przez następny miesiąc.
James opadł na krawędź łóżka, wciąż trzymając jej dłoń między swoimi, próbując ją ogrzać. Jej puls był słaby, ledwo wykrywalny z powodu magicznego zastoju, w którym ją umieszczono.
- Ktoś powinien był wysłać wiadomość - powiedział grubym głosem. - Moja mama i ja byliśmy na górze, a ja nawet nie wiedziałem, że ona tu jest.
- Przepraszam. Zakładałem, że usłyszysz o tym Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Nie byłem… pewien, jak blisko wciąż jesteście. Wspomniała, że ostatnio nie widujecie się zbyt często
James drgnął i zbladł. Zaczął otwierać usta, ale jego słowa przerwał gwałtowny hałas, gdy do sali wpadła Ginny.
- Aurora! Dowiedziałam się, kiedy zobaczyłam w domu dzisiejszą gazetę. Jaka idiotka podbiega i atakuje nundu w pojedynkę? - Ginny prawie się rozpłakała, rzucając się do brzegu łóżka.
Przez kilka minut kręciła się nad nieruchomym ciałem Aurory, po czym chwyciła Jamesa za nadgarstek i pociągnęła go przez pokój do rogu.
- Muszę wysłać wiadomość do jej rodziców. Jej mama musi wiedzieć - powiedziała ściszonym głosem.
James spojrzał na nią ostro.
- Mamo, nie możesz. Przeraża ją myśl, że jej rodzice mogą tu przyjechać. Jeśli przyjedzie jej tata, przyjedzie też mama. A sama dobrze wiesz, że ciocia Hermiona nie wytrzyma takiego stresu.
- To jej rodzice, James - wysyczała Ginny. - Jest ich jedynym dzieckiem. Oczywiście, że przyjadą.
James chwycił swoją matkę za ramiona.
- Mamo, ona bardziej niż czegokolwiek innego boi się przyjazdu tutaj swoich rodziców...
- W takim razie nie powinna była się tu przeprowadzać - szepnęła Ginny, a jej oczy błyszczały.
James przełknął i powoli wciągnął powietrze.
- I tak dowiedzą się o wszystkim z gazet... Powinnaś wysłać im wiadomość, aby wiedzieli, że wszystko w porządku. Jej chłopak… ten, Michael… mówi, że wyjdzie za kilka dni i będzie musiała wziąć miesiąc wolnego, żeby jej płuca mogły się zregenerować. Może pojechać do domu z wizytą.
Ginny spojrzała na Jamesa.
- Czy na pewno nie będzie chciała zobaczyć swoich rodziców, kiedy się obudzi? - Wyraz jej twarzy był napięty. - Ona nie ma zbyt wielu ludzi w swoim życiu, James.
James skinął głową.
- Jestem tego prawie pewien.
Aurora wybudziła się po dwóch dniach bycia zastoju. Michael siedział obok jej łóżka, a James znalazł sobie miejsce w kącie przy drzwiach.
Najpierw zobaczyła Michaela.
- Hej…
Jej głos był szeptem. Brzmiał prawie jak papier.
Michael pochylił się do przodu, delikatnie ujmując i podnosząc jej dłoń.
- Cześć kochanie.
James przewrócił oczami.
- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytała, ostrożnie podnosząc się i siadając.
- Spędziłaś kilka dni pod wpływem Wywaru Żywej Śmierci, podczas gdy twoje płuca odrastały - powiedział Michael posyłając jej cienki uśmiech. - Jesteś bohaterką czarodziejskiego świata. We wszystkich gazetach piszą o szalonej czarownicy, która rzuciła Zaklęcie Bąblogłowy na nundu, zanim ten zdołał otruć wszystkich w banku.
Aurora uśmiechnęła się krzywo, po czym zakaszlała i krzywiąc się, odchrząknęła.
- Gdybym była naprawdę sprytna, pamiętałbym, żeby najpierw rzucić je na siebie. - Jej oczy rozszerzyły się nagle z przerażenia. - To wszystko jest… w gazetach? - zapytała, a jej głos był zduszonym rechotem.
- Nie martw się - odezwał się James. - Mama i ja zadbaliśmy o wszystko. Nikt nie pojawi się niespodziewanie.
Aurora spojrzała na Jamesa, dopiero go zauważając. Jej twarz zalała fala ulgi. Wyraz jego twarzy pozostał jednak zamknięty, gdy patrzył na nią uważnie. Nie ruszył się z kąta, w którym siedział.
- Hej - powiedziała. Jej głos był wątły i ledwo można było go usłyszeć na drugim końcu pokoju.
Kiwnął lakonicznie głową.
- Mama była tu wcześniej. Organizuje dla ciebie podróż. Masz miesiąc zwolnienia z pracy, podczas gdy twoje płuca będą wracać do zdrowia. Pomyśleliśmy więc, że może wycieczka do domu byłaby dobrym pomysłem, na wypadek, gdyby któryś z twoich starych znajomych chciał się z tobą zobaczyć.
Aurora powoli skinęła głową.
- Dzięki. To miłe ze strony twojej mamy.
Michael nadal trzymał ją za rękę.
James wyprostował się bez uśmiechu.
- Pójdę powiadomić mamę, że już się wybudziłaś.
Podszedł do drzwi. Kiedy zamknął je za sobą, zobaczył, jak Aurora odwraca się do Michaela.
***
- W idealnym świecie przesiadywalibyśmy w innych miejscach niż tylko te smutne sale szpitalne - powiedziała Aurora z krzesła, które wyczarowała przy łóżku Jamesa. Robiła na drutach długi szalik w paski.
- To tylko wstrząs mózgu. Nie wiem, dlaczego muszę pozostać na obserwacji - mruknął James, dąsając się w łóżku.
- Prawdopodobnie dlatego, że jesteś o krok od tego, aby skrzydło tego szpitala zostało nazwane twoim imieniem, na cześć ich najczęściej odwiedzającego to miejsce pacjenta.
Przewrócił oczami.
- Nie musisz zostawać. Nie umrę z tego powodu.
- To żaden problem. Będę się mniej martwić, jeśli będę osobiście cię nadzorować - powiedziała odwracając szalik i ponownie zaczynając szybko robić na drutach.
- Mówię poważnie - powiedział James sztywnym i chłodnym tonem. - Nie musisz zostawać. Idź do domu, tam możesz robić na drutach szalik dla swojego chłopaka.
Ręce Aurory zamarły na chwilę, zanim wróciła do robienia na drutach.
- Zerwaliśmy z Michaelem kilka tygodni temu.
James usiadł, a wyraz jego twarzy się rozjaśnił.
- Naprawdę?
Aurora skinęła głową, nie patrząc na niego.
- Czuł, że nie jestem zbyt zaangażowana. Że dopuściłam go do siebie na tyle ile mogłam, a potem… była ściana. I bez względu na to, co zrobił, nigdy go przez nią nie przepuszczałam. Jakbym ukrywała przed nim rzeczy… - urwała, cichnąc na krótką chwilę. - A więc… zakończyliśmy to.
James skinął głową, a jego oczy płonęły.
- Przykro mi - powiedział z dużym opóźnieniem.
Kącik ust Aurory drgnął, gdy odwróciła szalik i wróciła do robienia na drutach raz jeszcze, a jej palce i igły migotały, gdy zaplatała włóczkę.
- W porządku. Miał rację. Naprawdę nie byłam w to zaangażowana. Tak naprawdę nigdy nie spodziewałam się, że będzie to gdziekolwiek prowadzić.
- On naprawdę nie był w twoim typie. - James odchylił się na łóżku. - Byłem zaskoczony, że byliście razem tak długo.
Aurora nie odpowiedziała.
Po kilku minutach jej usta ponownie się otworzyły, ale zatrzymała się i zacisnęła je, jakby się zawahała.
- Mój kontrakt z Bankiem Gringotta wygasł pod koniec zeszłego miesiąca - powiedziała w końcu. - Zaproponowali, że awansują mnie na szefa drużyny Łamaczy Klątw, jeśli podpiszę nowy na kolejne cztery lata.
James uniósł brew.
- To całkiem nieźle jak na dwudziestopięciolatkę.
Skinęła lekko głową i w milczeniu zrobiła kilka szwów, po czym spojrzała na niego.
- Nie podpisałam go.
Oczy Jamesa rozszerzyły się, po czym pochylił się do przodu z uśmiechem na twarzy.
- Ktoś zaproponował ci coś lepszego?
Patrzyła na niego przez chwilę z zaciśniętymi ustami, po czym spojrzała z powrotem na robótkę i potrząsnęła głową.
- Wracam do domu, James.
- Co-? - Brwi Jamesa gwałtownie połączyły się ze sobą.
Aurora westchnęła.
- Zamierzam znaleźć pracę w Azji Wschodniej lub w Nowej Zelandii, a może nawet w Australii. Gdzieś gdzie będę mogła częściej widywać mamę i tatę. Nie pasuję tutaj. Tak naprawdę nie udało mi się zdobyć tu żadnych przyjaciół. Naprawdę starałam się, żeby życie tutaj wypaliło, ale nie sądzę, żebym wiedziała jak to zrobić.
- Ale… ale… - Usta Jamesa otwierały się i zamykały, ale żadne słowa ich nie opuszczały.
- Mama i ja tutaj jesteśmy - udało mu się w końcu powiedzieć.
Jej szare oczy powędrowały do góry, a usta wykrzywiły się szyderczo.
- James, prawie nie rozmawiałeś ze mną przez ostatnie osiem miesięcy. I w większości przypadków, kiedy próbowałam się z tobą zobaczyć, mówiłeś, że byłeś zajęty lub wezwano cię w ostatniej chwili.
Skrzywił się.
- Cóż… Chodziłaś z Michaelem. On był… - ucichł, niejednoznacznie machając dłońmi w powietrzu.
Jej oczy błyszczały jak odłamki lodu.
- Poznałeś go dopiero cztery miesiące temu.
- Cóż… - powiedział spiętym głosem. - Przez chwilę byłem trochę zdenerwowany. Właśnie prawie umarłem, a kiedy próbowałem ci powiedzieć, że cię kocham, zdecydowałaś się oznajmić mi, że masz chłopaka - warknął, wręcz wypluwając z siebie ostatnie słowo.
Prychnęła.
- Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek zadawał sobie trud by wspominać mi o takich rzeczach, kiedy przez lata spotykałeś się z innymi ludźmi - powiedziała ze zjadliwym uśmiechem.
- Cóż, nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek wspominała, że cię to obchodzi.
Siedziała zamrożona przez kilka sekund.
- Przeprowadziłam się tutaj dla ciebie - powiedziała z wściekłością drżącą w głosie. - Przyjechałem tutaj, mimo że było to ostatnie miejsce na ziemi, w którym chciało mnie którekolwiek z moich rodziców, a zrobiłam to tylko dlatego, bo ty mnie o to prosiłeś. Przeprowadziłam się na drugi koniec świata, a potem… po roku powiedziałeś, że jestem zbyt ‘intensywna’ w tym wszystkim i musimy zrobić sobie przerwę.
Przełknęła, a jej szczęka zadrżała, gdy spojrzała mu w oczy.
- Dlaczego myślisz, że się tu przeprowadziłam? Byłam w tobie zakochana przez cały ten czas.
James patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Napotkała jego spojrzenie na kilka sekund, po czym opuściła swój wzrok opadły na kolana i wypuściła krótki oddech.
- Ale... pytałem cię, i to jakieś pięć razy, czy chcesz znowu spróbować chodzić ze mną na randki. To ty zawsze mówiłaś nie. Nawet nie chciałaś o tym rozmawiać. Zawsze było to po prostu ‘nie’. Ty… spotykałaś się z kimś przez prawie rok po tym, jak powiedziałem ci, że cię kocham.
Aurore przełknęła z gorzkim wyrazem twarzy, po czym wepchnęła swoją robótkę do kieszeni.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Kiedy ze mną zerwałeś, powiedziałeś, że rujnujemy naszą przyjaźń, próbując sprawić, by była czymś więcej.
James wyprostował się, unosząc rękę, a następnie bezradnie kładąc ją na kolanach.
- To… ja… byłem przytłoczony.
- Wiem. - Odwróciła od niego wzrok, kiwając głową. - To też mi wtedy powiedziałeś.
Spojrzała na swoje ręce.
- Miałeś rację. Kiedy zerwaliśmy, zdałam sobie sprawę, że miałeś rację. Ja nie... nie mam wystarczającej liczby przyjaciół, by móc sobie pozwolić na utratę jakichkolwiek. Dlatego zawsze mówiłam nie. - Wstała i zacisnęła usta. - Wracam do domu, James. Bycie osobą kontaktową w nagłych wypadkach nie jest wystarczającym powodem, aby dalej mieszkać w Wielkiej Brytanii.
- Zaczekaj. Aurora…
Odwróciła się i wyszła ze szpitalnej sali.
***
- Co ty tutaj robisz?
James stał niezgrabnie w drzwiach jej nowego mieszkania.
- Twoja mama dała mi twój adres. Powiedziałaś, że powinniśmy spędzać czas w innych miejscach niż tylko szpitale. Tak więc pomyślałem sobie… może Nowa Zelandia.
Aurora westchnęła i przewróciła oczami.
- Wracaj do domu, James.
Zaczęła popychać drzwi, ale szybko podłożył przed nie stopę i złapał ręką na ich brzeg.
- Muszę przyznać - powiedział lekkim, konwersacyjnym tonem - Zapomniałem, jaki twój tata potrafi być przerażający. Tak jakby... wiedziałem, że jest dosłownie najstraszniejszą osobą na ziemi… Ale wydaje mi się, że zwykle nie zachowywał się tak, jakby chciał mnie osobiście wypatroszyć.
Aurora uniosła brew z zimnym wyrazem twarzy, gdy ponownie pchnęła drzwi.
- Kiedy byłeś dzieckiem, byłeś dużo mniejszym idiotą. Tak naprawdę nie jest on typem, który „z chęcią toleruje głupców”.
James zamrugał.
- Słusznie.
Pchnął mocniej drzwi, aż stopy Aurory zaczęły się cofać. Westchnęła i puściła klamkę, mocno obejmując się ramionami, kiedy prześlizgnął się przez drzwi do przedpokoju.
- A więc - powiedziała, unosząc podbródek i wpatrując się w niego. - Co zamierzasz? Poszedłeś do moich rodziców, ująłeś moją mamę jakąś wzruszającą historią, a potem pojawiłeś się na moim progu. Co teraz? Myślisz, że jeśli się do mnie uśmiechniesz, wpadnę w twoje ramiona i pozwolę ci zabrać mnie z powrotem do Wielkiej Brytanii?
James wzruszył ramionami, wsuwając ręce do kieszeni i uśmiechając się do niej krzywo.
- Cóż, byłoby miło.
Aurora zjeżyła się, a wyraz jej twarzy stał się złośliwy.
James uspokajająco wyciągnął ręce.
- Ale troszkę się mylisz. Twoja mama podała mi twój adres, ponieważ twój tata powiedział, że powinnaś mieć satysfakcję z zabicia mnie osobiście.
Ramiona Aurory rozluźniły się, a jej oczy zabłysły.
James wziął głęboki oddech.
- Jestem idiotą. Co i tak z pewnością wiesz, ponieważ mówisz mi to częściej niż ktokolwiek inny. Ale kocham cię i aż do zeszłego roki nie zdawałem sobie z tego sprawy. Zawsze cię kochałem, jeszcze odkąd byliśmy dziećmi. I jestem w tobie zakochany, odkąd byliśmy nastolatkami.
Aurora spięła się, aż zesztywniała i wciągnęła ostry, drżący oddech.
James ciężko wypuścił powietrze.
- Zawsze cię kochałem, ale nigdy nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić. Bycie z tobą sprawia, że czuję się, jakbym dotykał supernowej. Jesteś tak błyskotliwa, że aż mnie oślepiasz. Cały świat znika, kiedy jestem z tobą i przeraża mnie to bardziej niż cokolwiek innego, czego kiedykolwiek doświadczyłem. - Przeczesał ręką włosy. - Nie wiem, jak odczuwać to mniej. Jesteś tylko ty i nic więcej na świecie, i to mnie kurwa przeraża, ponieważ… ponieważ… - wyjąkał i machnął ręką w kierunku wschodu. - … Twoi rodzice są szaleni. To, jacy są i to, co potrafią zrobić i przez co są w stanie przejść dla siebie nawzajem, zawsze było dla mnie szalone. Ale… - Spojrzał na nią z surowym i zdesperowanym wyrazem twarzy. - Rozumiem to, kiedy na ciebie patrzę. Rozumiem to wszystko, ponieważ sam zrobiłbym dla ciebie wszystko.
Spojrzał w dół.
- Kiedy byłem w tej jaskini, głodny i wykrwawiający się na śmierć, jedyne o czym myślałam to ty. Po prostu powtarzałem sobie: “Nie możesz umrzeć. Nie możesz umrzeć. Obiecałeś Aurorze, że zawsze tam dla niej będziesz.” Ale wtedy zaczęłaś spotykać się z Michaelem, a ja nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić. Byłem tak bardzo zdenerwowany, że czułem, jakbym nie był już sobą.
Aurora nadal stała bez ruchu, z wyrazem twarzy przypominającym maskę.
- Kiedy przeprowadziłaś się do Wielkiej Brytanii, przestraszyłem się tego, jak się przy tobie czułem. Zamiast zastanawiać się, jak sobie z tym poradzić, spanikowałem i odepchnąłem cię, jakby to była twoja wina, i sięgałem po ciebie tylko wtedy, gdy byłem w szpitalu. Tak bardzo przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam...
Przyjrzał się jej uważnie swoimi jasnozielonymi oczami.
- Obiecałem, że zawsze będę przy tobie. Jeśli więc zamierzasz teraz mieszkać w Nowej Zelandii, ja też muszę mieszkać w Nowej Zelandii - powiedział i uśmiechnął się do niej z zaciśniętymi ustami. - Nie musisz mnie kochać, ale ja zawsze będę cię kochać, bo od zawsze tak było. I zawsze będę w tobie zakochany, ponieważ nie mogę przestać. I zawsze będę tu dla ciebie. Na zawsze.
Płaczliwy szloch wyrwał się z gardła Aurory, a jej całe ciało zatrzęsło się, gdy spojrzała na niego. James ostrożnie wyciągnął w jej stronę swoje ręce, kładąc dłonie na jej ramionach.
Przyciągnął ją bliżej i pochylił głowę, aż jego czoło zetknęło się z jej własnym. Odetchnął niepewnie.
- Nie musisz mnie już kochać, ale byłbym naprawdę w niebie, gdybyś nadal mnie kochała.
Z ust Aurory rozbrzmiał ostry, śmiejący się szloch, gdy uniosła głowę do góry, a ich usta spotkały się, tylko przez chwilę jedynie o siebie muskając, a potem pogłębiając pocałunek.
Jej ręce uniosły się i złapała jego twarz, przyciągając go do siebie, gdy ponownie go pocałowała. Uśmiechnął się przy jej ustach, kiedy jego ręka chwyciła ją za ramiona.
Kiedy się całowali, między nimi zapłonęła magia, błyszcząc niczym światło miliona gwiazd.
Słodkie to było ❤️ Już wtedy w tej księgarni można było wyczuć, że coś się święci i proszę 😁 Słodziaki jakich mało. Ale żeby tyle czasu w szpitalu spędzić… Cóż, w końcu obydwoje wdali się w swoich rodziców. Ale jaki paradoks, że Hermiona jest uzdrowicielką, a Aurora tyle razy lądowała w szpitalu, a jej matki nawet przy niej nie było. No ale nie mogła wrócić, to nie byłoby dla niej bezpieczne. Całe szczęście, że wszystko się dobrze dla nich skończyło. Czasem trzeba jakiegoś impulsu, który uświadomi, co się dzieje naprawdę w naszym życiu i czego potrzebujemy. Cieszę się, że Ginny była razem z nimi. Jest dla Aurory drugą matką. No i Draco! Nawet jak się nie pojawi bezpośrednio to i tak nie można go nie kochać ❤️ Zawsze będzie stał murem za swoją małą córeczką 😍 Ale i tak ubolewam nad tym, że Hermiona z Draco nie pojawili się choćby na momencik, bo w ostatnim epilogu też ich nie było 😔 Naprawdę jestem ciekawa, jak im się dalej ułożyło życie po tym wszystkim
OdpowiedzUsuńSłodkie, dobre zakończenie dla całego opowiadania.
OdpowiedzUsuńDobrze że za nią pojechał🤭 i stawiam że żyli długo i szczęśliwie. 😌
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemna miniaturka, tyle wypadków. Mam nadzieję, że potem żyli długo i szczęśliwie. ♥️
OdpowiedzUsuńSuper miniaturka dobrze że z naszym dramione wszystko dobrze. A relacja james Aurora jest skomplikowana ale cudowna
OdpowiedzUsuńOch, jak mnie wzruszyla ta miniaturka! Jest absolutnie urocza ❤ Oboje sa tak doskonalymi mieszankami swoich rodzicow, ze to az niemozliwe, zeby ktos to tak doskonale przedstawil 😊 James, pakujacy sie w wieczne tarapaty, zupelnie jak jego ojciec, z cietym jezykiem i urokiem swojej matki, a z drugiej strony piekielnie madra Aurora, uparta jak ojciec i rownie niezlomna jak matka! Piekna, naprawde piekna miniaturka, nie spodziewalam sie, ze spodoba mi sie jakakolwiek, ktora dotyczy ludzi spoza kanonu, a tu prosze... 🤔 Poczytaloby sie o nich wiecej! 😁
OdpowiedzUsuńŚciskam!
Mała.
Tak czułam, że będzie z nich cudowna para!
OdpowiedzUsuńPrzyjaciele, którzy wiedzą o sobie wszystko, z kim mogą być sobą i tylko sobą... Prawdziwymi ludźmi, którzy nie muszą się bać pokazać kim są naprawdę :)
Aurora nie musi być panną Black, dla Jamesa i tak zawsze będzie Malfoyem i on jako jedyny zna prawdę o jej rodzicach.
Cudowne!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to już koniec...