ROZDZIAŁ 49.

[Pięć lat później]


Była niedziela, co oznaczało, że w Ministerstwie Magii było wyjątkowo cicho.

Mimo to, technicznie rzecz biorąc, budynek nigdy nie był zamknięty, więc ktoś musiał być cały czas pod ręką, aby przyjmować skargi, sowy, transmisje z sieci Fiuu i przyjmować paczki.

W niedziele ta praca przypadła Rosie Pinkerton, recepcjonistce Atrium w Ministerstwie Magii.

Rosie odłożyła pióro i spojrzała na mężczyznę, który prosił o spotkanie z Harrym Potterem. Stanowisko w recepcji Atrium piastowała już od dwóch tygodni. Szczerze mówiąc, w weekendy nie było wiele do roboty, dlatego próbowała swoich sił w rozwiązywaniu krzyżówki w niedzielnym proroku.

Obowiązki w recepcji w Atrium w zasadzie oznaczały, że Rosie miała do czynienia z publicznością. Czarodziejami z ulicy, ujmując inaczej.

Żaden stary Joe Blow nie mógł tak po prostu wejść do Ministerstwa. Mógłby spróbować, ale nie zaszedłby dalej niż Rosie i strażnicy patrolujący Atrium.

Musiało się tam pracować, mieć ważną przepustkę lub umówić się na spotkanie. A jeśli miało się którąś z tych rzeczy, nadal trzeba było przejść przez windy, które stanowiły zupełnie inny poziom bezpieczeństwa.

Spora część jej pracy wymagała prostej dyplomacji. Często pociągało to za sobą odpieranie niezadowolonych osób, które potykały się o jej stanowisko wczesnym niedzielnym porankiem, czasami po zakrapianym sobotnim wieczorze, chcąc pokazać „pieprzonemu ministrowi” irlandzkiego ptaka za podniesienie legalnego wieku aportacji do lat osiemnastu.

Rosie była mugolakiem i ogólnie uważała czarodziejów za dziwną społeczność. Mężczyzna, który stał po drugiej stronie kontuaru, był jednak dziwniejszy niż większość.

Zadzwonił, tak jak wszyscy inni, przez czerwoną budkę telefoniczną, podając nazwisko „George Merrybones”. Ale nie nosił srebrnej plakietki dla gości, która została mu przydzielona.

Z pewnością był kaczką dziwaczką.

Po pierwsze, wyglądał, jakby właśnie przeszedł przez połowę Sahary (i przywiózł ze sobą jej większość). Od stóp do głów pokryty był grubym pyłem.

Nie, nie pyłem - poprawiła się w myślach Rosie, to był piasek.

Bladożółty, dobry gatunek, który przenikał wszędzie i do wszystkiego. Myślała, że ​​mężczyzna może być blondynem, ale nie była tego pewna. Jego długie włosy były wyjątkowo zmierzwione i w niektórych miejscach pokryte błotem.

Brud na tym człowieku był znaczny. Rzeczywiście wyglądał, jakby wyszedł prosto z burzy piaskowej. Jego ubranie było niewiele więcej niż szmatami, z wyjątkiem butów, które były jedyną rzeczą, wyglądającą na całkiem nową.

O Boże, czy to był bat, który trzymał przy biodrze? Nie widziała jego różdżki i z jakiegoś powodu to tylko bardziej ją denerwowało.

Powiedział coś o paczce, którą musiał dostarczyć.

Twarz miał upudrowaną kurzem tak, że w kącikach oczu widniały drobne, blade zmarszczki, gdzie prawdopodobnie mrużył oczy od słońca, a kurz nie miał szansy się tam dostać. Bóg jeden wiedział, ile miał lat. Mógł mieć ich albo dwadzieścia, albo czterdzieści.

Jednak to jego oczy sprawiły, że Rosie wcisnęła przycisk pod ladą wzywający ochronę, mimo że nie była jeszcze w prawdziwej panice. Pamiętała swoje szkolenie i wiedziała, że ​​zawsze lepiej jest być przezornym, niż potem żałować.

Oczy nieznajomego miały porywający odcień szarości burzy, i były tym bardziej intensywne, że dość mocno płonęły na twarzy opalonej na jasnozłoto. Jego spojrzenie było bardzo wyraziste i celowe, czego rzadko można było dostrzec u pijanego, narzekającego czarodzieja, nie mającego nic lepszego do roboty w niedzielny poranek.

Tak, w porządku, to była niedziela, ale gdzie do diabła jest ochrona? Wcisnęła guzik dwie minuty temu.

- Czy jest jakiś problem?

Znów się odezwał. Nie brzmiał jak głos szaleńca. Właściwie brzmiał bardziej jak głos niezwykle zirytowanej osoby.

Rosie uśmiechnęła się idealnie zza lady biura obsługi klienta.

- Ależ skąd. Mówił Pan, że chce zobaczyć pana Pottera?

- Tak - powiedział mężczyzna, patrząc na nią, jakby była upośledzona. - Chciałbym zobaczyć Harry'ego Pottera.

Pytanie wydawało się bezcelowe, ale teraz zwlekała.

- A czy ma Pan ustalone spotkanie?

Te wspaniałe oczy zwęziły się odrobinę.

- Nie.

- Czy ma Pan przepustkę?

- Słucham? - powtórzył, trzymając najwyraźniej nerwy na końcu liny, która strzępiła się i rozpadała.

- Przepustkę umożliwiająca wejście do budynku bez uprzedniego umówienia się - wyjaśniła Rosie. Uznała, że ​​jego oczy nie były szare. Było w nich zbyt wiele metalicznych cech. To były srebrne oczy.

- Przepustkę - zgodził się dość serdecznie, co bardzo zdziwiło Rosie. Uśmiechnął się do niej, a jego zęby były zaskakująco białe na tle opalonej twarzy.

Wypuściła oddech, z którego wstrzymywania nie zdawała sobie wcześniej sprawy.

I tak po prostu odwrócił się na pięcie i wyszedł z atrium. Spencer, pulchny Główny Strażnik Weekendu, wreszcie się pojawił, ale widocznie nie spieszył się.

- Kto to był u licha? - zapytał. Na wypolerowanej podłodze było sporo piasku i Spencer wpatrywał się w nią pytająco.

Rosie nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. „Jakiś wariat” jakoś nie pasował do jej doświadczenia. Mężczyzna nie wyglądał na szczególnie wytrąconego z równowagi, po prostu… był niepokojący. Cieszyła się, że odszedł.

Spencer machnął ręką na resztę strażników, którzy nie spieszyli się, zbliżając się do recepcji.

- Chłopcy, fałszywy alarm - powiedział im, chichocząc, lekko protekcjonalnie, co zirytowało Rosie. - Ona jest po prostu nowa!

- Powiedział, że nazywa się Merrybones. Chciał się zobaczyć z panem Potterem - odpowiedziała energicznie Rosie.

Spencer prychnął ze zrozumieniem.

- Fanklub, co?

- Wątpię. - Prawdę mówiąc, ta perspektywa wydawała się dość zniechęcająca.

Zarówno Rosie, jak i Spencer zastanawiali się nad tym faktem, gdyż na pewno nie było mężczyzny, kobiety ani dziecka w Czarodziejskiej Wielkiej Brytanii, które nie byłoby pełne szacunku do Harry'ego Pottera.

- Cóż, zawołaj, jeśli będziesz nas potrzebować - mrugnął Spencer i poczłapał do pokoju strażników, rzekomo po to, by wrócić do swojej gry w coś z innymi znudzonymi niedzielnymi strażnikami.

Rosie westchnęła, bezskutecznie otrząsnęła się z lęku i wróciła do ataku na niedzielną krzyżówkę. Łamigłówka została już w połowie skończona, a dziewczyna była całkiem z siebie zadowolona, ​​kiedy to się stało.

- Przyniosłem swoją przepustkę - powiedział głos.

Mężczyzna wrócił, ale nie był sam. Obok niego leżał sztywny, unoszący się w powietrzu kształt… och Merlinie, powiedział coś o przesyłce. Rozpakował pakunek.

To była osoba. Wychudzona, wątła kobieta, owinięta w kilku metrową, zakurzoną tkaninę. Jej długie czarne włosy, obficie poprzecinane bielą, były jedyną płynną rzeczą w jej postaci. Była całkowicie spetryfikowana, a jej twarz zastygła w masce warczącej nienawiści. Nieznajomy lekko popchnął tę makabryczną przesyłkę, unoszącą się około metr nad ziemią, która zatrzymałą się przed samym nosem Rosie.

W ten sposób Rosie Pinkerton znalazła się twarzą w twarz ze zmrożoną, podskakującą postacią Bellatriks Lestrange.

Voldemort mógł być najgorszym, pozbawionym twarzy straszydłem, ale wszyscy wiedzieli, jak wyglądała. Plakaty wisiały od lat.

Niech szlag trafi szkolenie. Rosie wrzasnęła.

Spencer i pozostali strażnicy przybyli tym razem odrobinę szybciej.

***

Harry drzemał w salonie na Grimmauld Place, z w połowie zjedzoną kanapką na talerzu, spoczywającym na jego brzuchu, kiedy ogień w kominku się poruszył.

Dopiero po kilku minutach zarejestrował, co powiedział mu wzburzony i blady Zachariasz Smith. Smith, który wyglądał na tak pozbawionego snu jak Harry, nadrabiał zaległości w dokumentacji Administracji Wizengamotu, kiedy szaleni strażnicy prawie wyważyli do niego drzwi, żeby mu powiedzieć, co właśnie wydarzyło się w Atrium.

Zachariasz był w tę konkretną niedzielę najwyższym rangą urzędnikiem w Ministerstwie. Na niego spadła odpowiedzialność poinformowania Harry'ego.

- Wezwij Moody'ego - rozkazał Harry, zrzucając w pośpiechu na podłogę zarówno kanapkę jak i talerz, by dostać się do kominka.

Wykonał szybki kominkowy telefon do Rona, który po oskarżeniu Harry'ego o to, że „nie jest śmieszny” nie mniej niż trzy razy, oczywiście zażądał informacji, czy zamierzają powiedzieć Hermionie.

- Jeszcze nie - powiedział Harry. Włożył płaszcz i szalik i udał się bezpośrednio do Ministerstwa.

W Atrium znajdowało się kilkanaście osób, w tym przestraszony personel, kilku funkcjonariuszy niższego szczebla i jedna zrozpaczona recepcjonistka (była nowa, Harry nie pamiętał jej imienia), których uspokajał potężny ochroniarz.

Wszyscy zaczęli od razu mówić, ale Harry odprawił ich machnięciem ręki, obiecując, że wróci do nich po zakończeniu najpilniejszej sprawy. Wjechał windą na drugie piętro, gdzie znajdowało się jego biuro. Dodatkowy personel ochrony stał na straży przed drzwiami.

Wkrótce stało się jasne, dlaczego tak się stało.

Zachariasz i Malfoy stali na dywanie obok szafki Harry'ego. Pierwszy wpatrywał się w drugiego, jakby był toksycznym, wybuchowym plackiem z kremem, który zaraz eksploduje.

Malfoy, jeśli rzeczywiście był to Malfoy, był praktycznie nie do rozpoznania w nieokreślonej kolorowej koszuli i spodniach, które wyglądały, jakby zostały solidnie wypiaskowane. Miał około sześciu metrów poszarpanego szalika owiniętego wokół dolnej połowy twarzy. Mężczyzna wyglądał jak statysta z filmu o mumiach.

Zapadła niesamowicie długa cisza.

- Powiedz coś szybko, Potter. Cisza sprawia, że ​​czuję się nieswojo - rozległ się ten ostry, znajomy ton.

Harry znał ten głos bardzo dobrze. Był teraz głębszy, bardziej… wymierny. Skowyt zniknął. To był Malfoy, z pewnością. Harry czuł się jak spetryfikowany.

- Ty… - powiedział w końcu Harry, a zaraz po tym wydusił: - Ja… - A potem słowa zupełnie go zawiodły. Przeczesał ręką włosy i ciężko opadł na wystrzępiony fotel.

Zacharias odchrząknął.

- W takim razie. Zostawię cię z tym. Jestem pewien, że Moody będzie potrzebował mojej pomocy. Wezwij, jeśli będziesz mnie potrzebować, Harry.

Malfoy rzucił Zachariaszowi spojrzenie, które mówiło, że poważnie wątpił, czy Alastor Moody będzie potrzebował jakiejkolwiek pomocy, jakiej mógłby zapewnić mu Zachariasz.

Harry nie odrywał oczu od Draco i przemówił dopiero wtedy, gdy kroków Zachariasza nie było już słychać na korytarzu na zewnątrz.

- Myśleliśmy, że nie żyjesz - stwierdził stanowczo Harry.

Jeden kącik ust Draco uniósł się.

- Nie, żeby nie było blisko, wierz mi.

- Gdzie ty do cholery byłeś?! - Harry nie chciał, żeby to wyszło jako krzyk. W tej chwili siła jego pytania prawie zatrzęsła oknami.

- To długa i skomplikowana historia, w którą wolałbym nie wchodzić, skoro mam około kilograma piasku w spodniach - odparł spokojnie Draco. Potem dodał radosnym tonem: - Czy masz coś do jedzenia?

Harry zamrugał, słysząc zmianę tematu. Ale głód był czymś, co rozumiał.

- Poczekaj tutaj - powiedział, idąc do drzwi.

Draco prychnął.

- Jakbym mógł odejść, gdybym chciał. W tej chwili jestem takim samym więźniem jak droga Bellatriks. - Machnął palcami w stronę czterech strażników, którzy zajrzeli do pokoju, kiedy Harry otworzył drzwi, żeby wyjść.

Harry udał się szybko do poczekalni dla personelu, przeklinając w myślach tego, kto był ostatnio wyznaczony do uzupełniania szafek z jedzeniem. To prawdopodobnie był on. Kobiety z Poziomu Drugiego zawsze odpowiadały za opróżnianie zawartości szafek. Prawie nic tam nie było.

W końcu Harry zdecydował się na puszkę herbatników imbirowych, pasztet o wątpliwej świeżości, dwa ciastka i czyjąś nietkniętą butelkę domowego soku z dyni. Harry miał nadzieję, że nie stała tam zbyt długo.

Na zewnątrz Harry prawie zderzył się z Alastorem Moodym, który pędził korytarzem w kierunku gabinetu Harry'ego. Zdyszany Zachariasz Smith biegł za nim.

Moody, którego nigdy nie można było nazwać żartobliwym, teraz wyglądał jeszcze mniej skorego do jakiegokolwiek uśmiechu. Był zgarbiony i szedł swoim długim, utykającym krokiem. Część ikry już dawno go opuściła, pozostawiając starego mężczyznę, który był mniej krzepki niż przed laty.

- Czy to prawda? Chłopiec ją przywiózł? - sapnął Moody. Zatrzymał się, by oprzeć się o ścianę, ocierając twarz chusteczką wielkości Hagrida.

Chłopiec? Malfoy miał dwadzieścia trzy lata, ale każdy poniżej czterdziestki był dla Moody'ego „chłopcem”.

- Jest w celi - potwierdził Zachariasz do wszystkich obecnych. - W jednej ze starszych, widząc, że tak naprawdę nie skończyliśmy remontu na górze. Nadal jest spetryfikowana. Jeszcze jej z tego nie wyciągnęliśmy - powiedział Zacharias nieco pytającym tonem.

Moody chrząknął.

- Zostaw ją, dopóki nie zdobędziemy trochę więcej informacji. Nie mamy pojęcia, gdzie był Malfoy. Z tego, co wiemy, może to być jakiś skomplikowany plan infiltracji Ministerstwa.

Harry potrząsnął głową.

- Wątpię. Schwytanie Bellatriks było dla niego osobistą misją.

- Cholernie osobistą misją, nie sądzisz? Spędził na niej cztery lata.

- Pięć - poprawił Harry. Znowu myślał o Hermionie.

Moody warknął.

- Nie podoba mi się twój wygląd, chłopcze.

- Co za wygląd? - zapytał Harry.

- Wyglądasz na pełnego nadziei - oskarżył go Moody.

- Ledwo! Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Jeśli Malfoy kiedykolwiek naprawdę miał moje zaufanie, to do cholery, już dawno je stracił.

- Dobrze. Chłopiec zniknął, Potter. Pamiętaj o tym. Ludzie, którzy chcą zniknąć, mają coś do ukrycia.

A raczej coś, przed czym można się ukryć - pomyślał Harry.

- Czy jest jeszcze ktoś, kogo mam powiadomić? - zapytał Zachariasz.

Moody wyszczekał listę nazwisk, w tym Kingsleya Shacklebolta, Remusa Lupina i Tonks. Dwóch nowo przybyłych Aurorów przeszło korytarzem i zatrzymało się obok Moody'ego. Harry zaczekał, aż Moody odwróci się, żeby z nimi porozmawiać.

- Dobrze, więc to ty zajmiesz się przesłuchaniem Malfoya. Osobiście poprosił o spotkanie z tobą, więc domyślam się, że chce dać ci wyłączność na swoją historię. Pamiętaj, że jest podejrzanym i zostanie zatrzymany do czasu sprawdzenia jego wersji historii, zrozumiano?

- Tak.

- Nie trać czujności. Wiem, że to niezły sukinsyn.

Harry spojrzał beznamiętnie na starego, byłego aurora.

- Och, odwal się!

Moody zachichotał. Jakkolwiek to się stało, teraz mieli Bellatriks Lestrange. To był historyczny dzień i ostrożnego entuzjazmu Moody'ego nie dało się ukryć. To była bardzo ważna sprawa.

- A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, przyjrzę się Lestrange. Dla tych starych oczu, patrzenie to wciąż wiara - powiedział Moody. Jego magiczne oko wykonało kilka obrotów pełnych podekscytowania.

Harry zwrócił się do Zachariasza po tym, jak Moody odszedł utykając.

- Zach, skoro w tej chwili jesteśmy zamknięci, czy możesz wyświadczyć mi przysługę? Czy możesz zebrać wszystkich, którzy wiedzą, i powiedzieć im, żeby na razie nie opuszczali Ministerstwa?

- Harry, będzie nam trudno utrzymać to z dala od światła dziennego!

- Spróbuj - warknął Harry.

Gdy niezadowolony Zachariasz wyszedł, by wykonać jego rozkaz, Harry wrócił do swojego biura ze swoim małym zapasem jedzenia. Draco siedział teraz w starym fotelu Harry'ego ze skrzyżowanymi nogami. Jego włosy były tak długie, że opadały na część oparcia krzesła.

Harry zamknął za sobą drzwi, zabezpieczył je zaklęciem, a następnie wręczył Draco jedzenie i picie.

- Dziękuję - powiedział Draco i natychmiast zabrał się za ciastka.

Proste i szczere podziękowanie zaskoczyło Harry'ego. W zdaniu nie było żadnych insynuacji ani ukrytych warstw.

Harry odczekał mniej więcej minutę, zanim się odezwał.

- Więc myślisz, że możesz tu wrócić z Bellatriks Lestrange i wszystko zostanie ci wybaczone?

Draco podniósł głowę. Grzbietem dłoni wytarł okruchy z kącika ust. W każdym razie wydawało się, że było tam więcej piasku niż okruchów.

- Tak, Potter. Myślałem, że to rozsądne założenie - powiedział, po tym jak przełknął kolejny kęs ciasta.

- Dlaczego ją przyprowadziłeś?

- Dlaczego? - powtórzył Draco, a jego oczy błyszczały starą złośliwością. - Myślę, że to oczywiste. Moja sukowata ciotka zaplanowała śmierć mojej matki i prawie udało jej się spowodować moją własną śmierć. Oczywiście spośród wielu innych podłych rzeczy.

Cokolwiek przeszedł, pod całym tym piaskiem i brudem wciąż było w nim sporo tego samego zarozumiałego, aroganckiego dupka, co zapewniło Harry'ego, że pod wieloma względami wciąż znajdują się na znajomym gruncie.

Harry chciał jednak, żeby to powiedział. Chciał usłyszeć to z ust Malfoya, zanim zdecyduje, czy znowu pozwoli temu draniu zbliżyć się do Hermiony.

- W porządku. Poza pomszczeniem śmierci swojej matki, dlaczego jeszcze tu jesteś?

- Czy dostałeś moje pocztówki? - spytał grzecznie Draco, jakby to były tylko wakacje, na których był. Zaczął teraz jeść herbatniki. Zdecydowanie wyglądały na stęchłe, ale wyraz zadowolenia na twarzy Malfoya wskazywał, że były przynajmniej jadalne.

Harry był niedowierzający.

- O tak. Otrzymaliśmy twoje… ile ich było? Trzy pocztówki pierwszego roku, w którym wyruszyłeś. A potem nic. Jak powiedziałem, myśleliśmy, że spadłeś z krawędzi świata.

Draco przestał jeść.

- Widziałem koniec świata - powiedział bardzo cicho. Ton jego głosu sprawił, że włosy na karku Harry'ego stanęły dęba. Ale wtedy chłód powrócił równie szybko do głosu blondyna. - Nie poleciłbym tego. Pada przez trzy czwarte dnia.

- Więc dlaczego jeszcze tu jesteś, Malfoy? - Harry nalegał.

Draco włożył do ust resztę herbatników i pociągnął długi łyk soku dyniowego. Zamknął na chwilę oczy, delektując się prostymi, znanymi wygodami. Harry zastanawiał się, ile czasu minęło, odkąd ostatnio jadł coś przyzwoitego.

Po chwili Draco usiadł wygodnie na krześle i spojrzał na Harry'ego z wyzywającym wyrazem twarzy.



- Wróciłem po żonę.

5 komentarzy:

  1. Chwila... Malfoy sobie spierdolił na tajemniczą misję, nie dając znaku życia oprócz wysłania trzech pieprzonych pocztówek i teraz sobie wraca z Bellą i mówi, że wrócił po żonę? Nie no... Przecież nic się nie stało... Tak po prostu nie było go pięć lat, teraz wrócił i nic się nie stało... Jak go pokochałam tak teraz tak bardzo mam ochotę mu przydzwonić w łeb! Serio, nie dało się jakoś informować o tym, co się z nim działo, czy jest bezpieczny, że żyje? I on teraz liczy, że Hermiona mu od tak to wybaczy a Harry z Ronem go do niej dopuszczą? 😤 Cholera jasna Malfoy! Myśl trochę! Fida Mia, czy nie, ja bym Ci takiego gonga wywaliła za to, żeś ją opuścił, że nawet przyprowadzenie Belli niczego nie zmieni! Merlin tam jeden wie, co się tak naprawdę z nim działo patrząc na to, w jakim stanie wrócił do domu. No ale Moody i tak go podejrzewa... Raz popełniony błąd w przeszłości zawsze będzie miał wpływ na to, jak jesteś postrzegany, chyba, że jesteś Potterem, bo Wybrańcowi się wszystko wybaczy...
    Pozdrawiam cieplutko ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Co....? 5 lat go nie było i wraca sobie po żonę 😭😭😭😭😭😭 Draco jak mogłeś zrobić to Hermione. Mam nadzieję że tak szybko Ci nie wybaczy i skopie Ci tyłek

    OdpowiedzUsuń
  3. Faceci są tak okropni i ograniczeni, że ręce opadają... Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby to Hermiona tak odwaliła? W życiu by się do niej więcej nie odezwał, nawet, jeśli miałaby "swoje powody", zwane osobistą vendettą. O losie i wszyscy święci, trzymajcie mnie, bo jak się zamachnę to od razu zabiję - wtedy gnom dopiero zobaczy swoją "krawędź świata", aż mu w uszach zadzwoni!!! Imbecyl! Nie wiem nawet, co więcej napisać, bo jestem załamana tym ograniczeniem umysłowym. Trzy pocztówki, aha, super, faktycznie, DOTRZYMAŁ SŁOWA. Dureń!
    Klikam dalej, cała w nerwach :D
    Mała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra teraz zamiast płaczu jestem absolutnie (co by nie przeklinać) mega wkurzona. 3 pocztówki. Zero dalszego znaku życia. 5 lat. Przywozi ciociunię. Wraca po żonę. Tak po prostu wraca. Po żonę. Przetwarzam tw słowa i nie mogę uwierzyć w tą prostotę♥️ dobra absolutnie mnie zdenerwował, ale mógł nie wrócić wcale. Usprawiedliwiam go? Troszkę, ale to mój ideał, co zrobić na zakochana w Draco kobietę... W końcu żadna mu się nie oprze prawda? Ważne że wrócił i mam nadzieję, że to sklei i naprawi ♥️
    Moody - były autor a rządzi się jak u siebie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż usprawiedliwiam Draco, ale właściwie zapomniałam wspomnieć. Ogólnie jie zazdroszczę mu spotkania z Hermioną 🙈

    OdpowiedzUsuń