ROZDZIAŁ 47.
Draco nie musiał się rzucać. Była na to za blisko. Po prostu wyciągnął rękę, żeby ją złapać, nie wiedząc, co zamierza zrobić. Głupia dziewczyna nawet na niego nie patrzyła.
Nadal obserwowała Blaise'a. Tak jak Potter i Weasley. Draco zauważył te szczegóły, ponieważ wydawało się, że ktoś spowolnił czas (a wraz z nim jego refleks).
Jakaś prymitywna, instynktowna część jego mózgu rozpoznała potrzebę szybkiego poruszania się, ale wydawało mu się, że utknął w zwolnionym tempie.
Blaise rzucił szklaną kulę. Nowe, poranne światło odbiło się od kuli, gdy przelatywała w powietrzu. Uderzyła ona Hermionę w biodro i natychmiast pękła. Gęsty, ciemny, dymiący płyn wylał się na jej spódnicę. W powietrzu uniósł się ostry odór Smoczej Krwi. W takim razie płyn nie był czarny, jeśli to naprawdę była Smocza Krew. W normalnym świetle wyglądałby jak mętna, zakrzepła czerwień. Z wnętrza tego makabrycznego płynnego więzienia wypadła złota moneta.
Nieszczęsny złoty galeon.
Draco mógł tylko patrzeć, czując strach, jakiego nigdy w życiu nie spotkał, jak moneta przewróciła się kilka razy, a potem upadła, uderzając Hermionę w zakurzony, zniszczony szkolny but.
Zanim ręka Draco dotarła do niej, napotkała przesiąknięte mgłą powietrze. Dziewczyna przepadła.
- NIE!
Słyszał krzyk Pottera, jakby dochodził on z niesamowicie daleka. Ogarnęło go okropne odrętwienie, po którym nastąpiło przerażenie, które nie było całkowicie jego własne. Zaczął się trząść.
Harry gapił się przez chwilę oniemiały, po czym odwrócił się i kopnął z całej siły podcinając nogi Blaise'a.
Uderzył stopą w bok szyi chłopaka i pchnął go do przodu.
- Gdzie ona jest?
Blaise się dusił. Próbował uderzyć Harry'ego prawą ręką, ale Harry przyszpilił to również do ziemi drugą stopą. Lewa ręka Blaise'a machała bezskutecznie w błocie. Harry oparł cieżar swojego ciała jeszcze mocniej na swojej stopie, co zaskutkowało tym, że Blaise wydał z siebie jedynie cichy, sapany dźwięk.
- GDZIE JĄ WYSŁAŁEŚ TY PIEPRZONY GNOJU?
Dłoń Rona była schowana w jego włosach. Potrząsał głową, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym Hermiona stała kilka sekund wcześniej.
- Co… co się właśnie stało?
Draco nie mógł odpowiedzieć. Wciąż wpatrywał się w jasnozłotą monetę poplamioną krwią. W jego umyśle szalał hałas. Chciał go wypuścić, ponieważ siła trzymania go wewnątrz powodowała ból, ale jego gardło pozostało ściśnięte.
- CO SIĘ STAŁO? - zażądał ponownie Ron.
Harry podniósł głowę. Posłał Ronowi spojrzenie pełne rozpaczy. Harry wiedział wszystko o świstoklikach, które wysyłały ludzi w złe miejsca.
- Hermiona została przetransportowana… gdzieś.
Ron gapił się na niego.
- Świstoklikiem? Gdzie?
Harry próbował się tego dowiedzieć. Przeszedł nad Blaise'em i wycelował różdżkę w brzuch chłopaka.
- Powiesz mi, gdzie ona teraz jest, albo przysięgam na Boga, Zabini, zamierzam cię wypatroszyć.
Blaise spojrzał na Harry'ego z wstrętem.
- Jest już za późno - szepnął - ona nie żyje.
- HERMIONA NIE UMARŁA!
- Umarła - nalegał Blaise. Wydawał się być równie smutny. - To był Portal Śmierci, Potter.
Ron zaczął chodzić.
- Portal Śmierci! Harry… co my zrobimy?
Harry potrząsnął głową.
- Nie, ona nie umarła.
Głos Draco przeciął panikę.
- Masz rację.
Harry uniósł głowę. Spojrzenie jego zielonych oczu było przeszywające.
- Co? Czujesz ją? Żyje?
Jasne oczy Draco wytrzeszczyły się. Zamknął je i wziął długi, drżący oddech, jakby akt wciągnięcia powietrza do płuc stał się nagle niezmiernie trudny. Na jego nagich plecach Harry mógł zobaczyć, że wytatuowane skrzydła wyglądały, jakby próbowały wyrwać się z jego skóry i uciec do lotu. To był niesamowity widok.
- Tak.
Ron był zupełnie biały.
- W takim razie śmierć nie jest natychmiastowa, gdziekolwiek ją przeniosło?
Harry odwrócił się do Blaise'a i uderzył go mocno w bok twarzy.
- Gdzie ją wysłałeś, Zabini?
Blaise zakaszlał kilka razy, a potem wypluł ząb.
- Nie wiem…
Harry uderzył go ponownie, mocniej.
- Zła odpowiedź. Gdzie ją wysłałeś?
- NIE WIEM! Nie wiem, dokąd wysyłają ich te portale, jasne! Nie powiedziano mi. Wszystko, co...
- A może mały test? - przerwał Harry. Chwycił Blaise'a za tył włosów i pociągnął go do monety, zakrywając ją jego twarzą. Wilgotne od potu kosmyki Blaise'a unosiły się zaledwie kilka centymetrów nad monetą.
- Skoro tak bardzo chciałeś wysłać niewinną dziewczynę na śmierć, co powiesz na to, żebyś powiedział nam, dokąd prowadzi ten portal, co?
Blaise zaśmiał się. Dźwięk wydobył się głęboko z jego wnętrza. Zbuntowany Harry puścił go. Kaszlący Blaise odczołgał się do tyłu z dala od świstoklika. Usiadł na ziemi i uśmiechnął się, odsłaniając zakrwawione zęby.
- To nie miałoby znaczenia. Zabicie mnie nie przywróci jej z powrotem, prawda?
- Malfoy, co robisz? - krzyknął nagle Ron.
Draco stał nad monetą. Wyglądał, jakby zamierzał na nią nadepnąć. Harry, który był najbliżej, zatrzymał go, rzucając się na chłopaka. Opadli na ziemię. Draco kopnął go raz, żeby uciec, ale przestał. Będzie potrzebował tego, co zostało z jego siły.
- Puść - powiedział spokojnie Harry'emu.
Oczy Harry'ego były czerwone od powstrzymywanych łez. Spojrzał na Draco z mieszaniną żalu i ostrożnej nadziei.
- Jesteś szalony.
- Puść mnie.
- Nie. - Harry przełknął i gwałtownie potrząsnął głową. - Nie rozumiesz. Powinienem, powinienem to być ja. To zawsze powinienem być ja...
- Jeśli ktoś tam pójdzie, to będę to ja. Teraz odsuń się ode mnie, Potter - powtórzył Draco. - Proszę. - wyglądał na oszołomionego, Harry odsunął drżące ręce od Draco. Za sobą słyszał, jak Ron walczy z Blaise'em. Jednak nie mógł jeszcze pomóc Ronowi. Harry miał oczy tylko skierowane tylko na to, co Draco Malfoy miał teraz zrobić.
Draco rzucił Harry'emu ostatnie, pobieżne spojrzenie, zanim wyciągnął stopę i nadepnął na monetę
***
Tak zimno. Ciemno. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę oddychać!
Jestem pod wodą…
Miała utonąć.
Boże, pomóż mi. Nie chcę umierać!
Myśl, Hermiono!
Była w klatce. Metalowej. Zardzewiałej. Niezbyt szerokiej, sądząc po tym, że mogłaby prawie dotknąć dwóch stron, gdyby wyciągnęła prosto ramiona. Ale była wysoka. Musiałaby płynąć w górę, aby dotrzeć na szczyt.
Nie umrę, nie umrę.
Jej szukające, zdesperowane ręce natrafiły na coś zaczepionego na dnie klatki. Falująca tkanina zaczepiła się o szorstki kawałek metalowego pręta. Śliski, oślizły…
Dobry Boże, ktoś już tu był!
Nie ktoś. Martwe ciało. Jej łydka otarła się o nogę, po czym odsunęła ją z niesmakiem. To był mężczyzna. Mężczyzna w czarodziejskich szatach. Czarodzieje nosili różdżki!
Przeszukała jego ubranie. Jej szukające dłonie przebiegły po jego twarzy. Był gąbczasty, ale stłumiła chęć cofnięcia się i patrzyła dalej. Jego ręce były puste. Ale nie kieszenie! Hermiona prawie rozpłakała się z ulgi, kiedy wyciągnęła z jednej z nich różdżkę.
Drogi Boże, jej płuca płonęły. Jej skóra wydawała się kurczyć wokół niej, dusząc ją. Trzymając mocno różdżkę, obróciła ją w stronę prętów klatki i rzuciła podstawową Klątwę Wybuchową.
Nic się nie stało. Zdezorientowana, spróbowała ponownie. A potem znowu. Alohomora też nie przyniosła efektu
Nic nie działało. Czemu? Nie nie nie nie!
Hermiona przesunęła palcami po różdżce. Był na niej wyryty wzór. To było niezwykłe, ale poza tym różdżka nie była zepsuta.
Nie miała już niemal żadnego powietrza. Jej klatka piersiowa bolała tak mocno.
A potem, całkiem nagle, nie była sama. Nie sama z martwym mężczyzną i dziwną różdżką w kieszeni, która nie działała. Wyglądało to tak, jakby mała przestrzeń w podwodnym więzieniu nie była wystarczająco duża, aby pomieścić ich dwoje, ją i Draco.
Z całkowitym niedowierzaniem Hermiona obróciła się w wodzie. Nie mogła go zobaczyć, ale wiedziała, że był tam z nią. Przerażenie, które odczuwała, wzrosło dziesięciokrotnie.
Był obok niej. To były jego ręce, które ją trzymały, zapewniając ją, że naprawdę jest prawdziwy. Smok na jej biodrze szarpnął się i przesunął w jego stronę, najwyraźniej szczęśliwszy wiedząc, że tam był.
Dlaczego on tam był? Czy też został trafiony świstoklikiem? Czy Ron i Harry podzielili podobny los?
Wydawało się, że zdał sobie sprawę, co muszą zrobić, w krótszym czasie, niż zajęło to jej. Po wyciągnięciu ręki, żeby zobaczyć, gdzie jest, złapał ją za podbródek i zacisnął usta na jej ustach.
Powietrze! O słodki Jezu, on dawał jej powietrze!
Chciwie odebrała mu dzielony oddech, a potem oderwała usta, gdy zdała sobie sprawę, że to prawdopodobnie oznaczać będzie również jego śmierć.
Najwyraźniej Draco działał wyłącznie przez impuls, ponieważ przybył bez różdżki. Nie było więc sposobu, by stwierdzić, czy różdżka, której używała, po prostu nie działa. Mimo to stuknęła nią o jego ramię. Natychmiast ją przyjął i część jej poczuła ogromną ulgę, że nie odpowiadała za nieudane uratowanie ich.
To było samolubne z jej strony, ale posunęła się za daleko, żeby się tym przejmować. Pominęła panikę.
Albo może nie. Może wszystko to już było paniką.
Była taka oszołomiona. Nacisk na jej klatkę piersiową był nie do zniesienia. Wymagało to całej siły woli, aby zmusiła się nie otwierać ust i nie wciągnąć do płuc wody. Hermiona zacisnęła powieki i pogodziła się z faktem, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie w stanie ich otworzyć.
Tak mi przykro, mamo i tato. Harry, Ron, Ginny.
Draco.
Draco wciąż oglądał jedną stronę klatki. Owinęła ramiona wokół jego talii i przycisnęła policzek do jego pięknych, ciemnych skrzydeł, jakby to miało pomóc złagodzić przerażenie przed umieraniem.
Pod nimi unosiło się ciało.
Wzdrygnął się, kiedy Hermiona stuknęła w niego różdżką, którą trzymała przy jego ramieniu. Znał tę różdżkę. Przez jego umysł przepłynęły uznanie i zażyłość. To jest różdżka mojego ojca! Znał ją równie dobrze, tak jak wiedział, że oczy Hermiony były brązowe.
Jego pierwsze zaklęcie zostało rzucone różdżką Lucjusza. Bardzo dobrze zapamiętał ten dzień. Lucjusz uśmiechnął się wtedy rzadkim, prawdziwym uśmiechem przyjemności.
Umrą, jeśli nie wymyśli, jak bardzo szybko złamać pieczęć na klatce. Widział już wcześniej taką magię. Lochy, z których przybyli, były nasycone podobnymi zaklęciami. Jeśli klatka została zaczarowana, aby zapobiec magii od wewnątrz, być może nie była odporna na magię z zewnątrz.
Wydawało się to takie proste rozwiązanie, ale ich przetrwanie miało zależeć od tego, jak daleko poza klatkę będzie rozciągał się urok.
Każdy urok działał w ustalonych granicach.
Kluczem było jednak nie panikować przez fakt, że toną.
Draco włożył rękę między pręty i odwrócił różdżkę w stronę klatki. Zaklęcie, które rzucił, nie zadziałało.
Cholera! Być może musiał spróbować jeszcze dalej, ale nie miał już więcej ręki, by przepchnąć ją przez kraty. A może po prostu się mylił. Tak, to było całkowicie możliwe.
Nie.
Panikuj.
Hermiona już go nie trzymała. Poczuł, jak mocno go ściska, w konwulsjach, a potem jej ręce opadły. To była dotkliwa tortura, że nie mógł się odwrócić, żeby na nią spojrzeć. Draco musiał skoncentrować się na tym, co zamierzał zrobić. Jeśli ulegnie przerażeniu, na pewno umrą.
Wsunął lewe ramię między dwa pręty tak gwałtownie, jak tylko mógł. Część rdzy na metalu odpadła. Trudno było zbudować wymagany pęd pod wodą, więc oparł tylne nogi o ścianę z prętów za sobą i pchnął.
Zadziałało. Jego uszkodzony staw barkowy został ponownie zwichnięty, a znajomy ból promieniował przez jego ciało. Był już w poważnym niebezpieczeństwie utraty krwi i zaczynał widzieć maleńkie, białe plamki migoczące przed oczami.
Dzięki nie naturalnemu ułożeniu zwichniętego ramienia, kolejne dwa cale jego ramienia przeszły między prętami. Ból graniczył z absurdem i miał problem ze zmuszeniem dłoni do utrzymania jej słabego uchwytu na różdżce.
Ale upajał się bólem, ponieważ ten mówił mu, że wciąż żyje.
Modlił się, nie wiedząc, do kogo się modli ani o co dokładnie, ale doszedł do wniosku, że Bóg pozna jego całkowitą desperację, kiedy to usłyszy.
Kiedy jego ręka była jak najdalej od klatki, obrócił różdżkę z powrotem w kierunku krat, upewnił się, że nie wchodzi w drogę zaklęcia, a następnie wysadził pręty.
Za pomocą dużej ilości gorącej, bulgoczącej wody pręty wyskoczyły z zawiasów. Jedna strona klatki się zawaliła. Będące pod nimi ciało mężczyzny zdołało się uwolnić i unieść w górę.
Ekstatyczny Draco odwrócił się do Hermiony.
Ona była… nie.
Wiedział, bez konieczności oglądania tego, aby potwierdzić, że na jego plecach nie ma już tatuażu. Jego naznaczona skóra mogła równie dobrze zostać zdjęta z jego ciała.
Brak Fidy Mii był niczym śmierć. Rana była tak głęboka i pochłaniająca wszystko, że różdżka jego ojca groziła wyślizgnięciem się z palców.
Za późno.
Zostanie z nią na dole. Nic innego nie wydawało się być lepsze od pozostania z Hermioną.
Wtedy subtelne ciepło popieściło jego twarz. To było jak dotyk jego matki. Gdziekolwiek byli teraz, wschodziło słońce. Światło przebijało się przez mrok wody jak słońce przebijające się przez zmęczoną deszczową chmurę. Nagle wszystko skąpało się w błyszczącym blasku. To było jak bycie wewnątrz pryzmatu.
Spojrzał w dół i zobaczył bladą, nieruchomą twarz Hermiony, ciemne rzęsy spoczywające na jej policzkach. Cisza była kompletna i doskonała
Draco podniósł głowę i zerknął na światło. Światło się paliło. Światło było bezpieczne, tak jak powiedziała mu matka w jego ogarniętym bólem śnie. Ciemność nie była nieskończona.
Jego pięść zacisnęła się na różdżce ojca. Dziwnie było pomyśleć, że w tym momencie byli z nim oboje rodzice.
Płonące, złociste słońce stale wschodziło nad wodą. Draco mocno trzymał Hermionę, kołysząc różdżkę Lucjusza między nimi i skupiając całą swoją istotę na jednym zaklęciu i wizji linii brzegowej.
***
Znajdowali się na bardzo znanej linii brzegowej. Tyle że to był bardziej nasyp. A konkretniej wielkie jezioro w Hogwarcie. To był akt desperacji, ponieważ szanse, że zostaną rozszczepieni, były bardzo wysokie, biorąc pod uwagę, że nie miał pojęcia, skąd przybyli ani czy miał dość energii, by to zrobić.
Ale miał. I przybyli jako dwie oddzielne całości z nienaruszonymi wszystkimi kończynami. Dzięki Merlinowi za te drobne łaski.
Podróżowały z nimi także wielkie tafle wody. Draco osunął się na trawiasty brzeg, wciąż trzymając Hermionę, gdy woda rozprysnęła się na ziemię wokół nich. Jego pierwszy wdech prawie ją wciągnął.
Zgiął się z bolesnym kaszlem, jednocześnie przewracając Hermionę na plecy i odgarniając jej ciemne włosy z twarzy.
Była niebieska. Jej skóra była lepka, a jej zwykle różowo-różowe usta nabrały wyraźnego fioletowego odcienia. Patrzył na nią z przerażeniem, a jego dłonie poruszały się po jej twarzy, jakby koniuszki palców mogły odczytać oznaki życia, w których jego oczy rejestrowały tylko śmierć.
Nie był Harrym. Nie był przeznaczony do czynienia cudów. Nie, kompletnie nie został do tego stworzony. A siła go zawodziła. Ledwo widział prosto.
Desperacko próbował przypomnieć sobie Zaklęcie Resuscytacji, których nauczyli się w Zaklęciach.
- Anapneo - sapnął i obserwował z niemal rozpaloną nadzieją, jak jej pierś unosi się i opada. Powtórzył zaklęcie pięć razy, zgodnie z instrukcją profesora Flitwicka skierowaną do w dużej mierze bezinteresownej grupy Ślizgonów i Krukonów z piątego roku.
Urok robił to, co powinien, ale nie działał.
Jak długo byli pod powierzchnią? Czyż nie mogło to trwać dłużej niż trzy minuty? Oczywiście dłużej dla Hermiony.
Dyszał, a woda spływała jej na twarz z jego mokrych włosów, Draco usiadł na niej okrakiem, prawie siedząc na jej udach i zaczął rytmicznie naciskać na jej klatkę piersiową. Jednak zwichnięte ramię sprawiło, że jego lewa ręka była całkowicie bezużyteczna.
- Nieee… - jęknął. Odchylił jej głowę do tyłu, ujął jej podbródek zdrową ręką i wdmuchnął powietrze do jej płuc. - Nie zostawiaj mnie, Hermiono. Nie możesz mnie zostawić - błagał, naciskając prawą ręką jej klatkę piersiową.
Wypłynęło z niego więcej słów. Błagalnych słów. Wydał z siebie okropny, łamiący serce, zawodzący dźwięk. Błagał Boga, żeby to się skończyło.
Świadomość dochodziłą od niego.
Łzy spływały mu po twarzy. Wydawało się, że jego wnętrzności się rozpadają. Płakał, jakby nie robił tego od dziecka. Próbował opanować łkanie, które go drażniło, gdy odchylił jej głowę do tyłu, by wdmuchnąć więcej powietrza do jej płuc. Ten wysiłek prawie go zabił.
Draco zachwiał się, jego oczy zaszły mrokiem, przez co opadł ciężko na bok obok niej, układając się w pozycji embrionalnej.
To była walka o zachowanie przytomności. Nie mógł tego zrobić sam. On ją tracił.
Różdżka Lucjusza leżała u jego stóp. Dysząc, Draco wpatrywał się w nią celowo, a potem sięgnął po nią.
Potrzebował pomocy z Hogwartu. Problem polegał na tym, że Hogwart nie wiedział, że tam są.
Wybrałem różdżkę twojego taty jako nasz prototyp - przypomniał sobie słowa Moody’ego powiedziane mu to w gabinecie Dumbledore'a. - Oczywiście podczas testów jako marker wybraliśmy znak Malfoyów. Zaklęcie wciąż działało, kiedy użyto różdżkę.
Zmarły w wodnym grobie w jakiś sposób był w posiadaniu zrobionej przez Lucjusza różdżki z Ministerstwa, kiedy umarł. Draco był skłonny założyć się, że tym człowiekiem był zaginiony auror, Donald Bligh.
Z doświadczenia wiedział, że tylko jedno zaklęcie miało tendencję do wysyłania odpowiednich ludzi prosto do niego.
To byłby pierwszy i ostatni raz, kiedy zamierzał rzucić Mroczny Znak i miał to być dobry uczynek. Ironia tego wszystkiego prawie wystarczyła, by się uśmiechnął.
Jeśli Hermiona przeżyje następny wschód słońca, Draco zamierzał całować Szalonookiego Moody'ego po stopach, gdy go następnym razem zobaczy.
Ujął zimną dłoń swojej młodej żony w swoją, uniósł nad sobą nieuszkodzone ramię i rzucił zaklęcie, które Voldemort uważał za przeznaczone mu do użytku. Potrzebował pewnego impulsu, żeby je powiedzieć.
Poczuł, jak mroczny przypływ zdecydowanie nie łagodnej magicznej mocy wypływa z jego rdzenia w górę ramienia, wprost do różdżki. Zaklęcie wysysało resztki energii, które mu zostały.
Morsmordre.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, był Mroczny Znak majaczący na jasnym, błękitnym niebie, tuż przed tym, jak zmienił się w Smoka Malfoyów.
Jestem cała we łzach. Wyglądam chyba tak samo jak podczas sceny w BMBS, wiesz której. Ja się na to nie godzę! Nie zgadzam się! NIE i koniec! Mieli być szczęśliwi jak ten cały koszmar się skończy... Ona nie miała umrzeć... Błagam, niech będzie jak z Meredith Grey w Chirurgach. Zaraz ją wezmą do Munga, będą ją ogrzewać, aż wydostanie się z hipotermii i się obudził. A Draco miał zwidy i tatuaż nie zniknął! Nie! Ona żyje, musi żyć do jasnej cholery 😭 Niech się zaraz zjawi cała banda aurorów i coś zrobią... No cokolwiek! Ale różdżka Lucjusza się przydała. Bez tego, na pewno by ich nie znaleźli a tak... Jakaś szansa na ratunek jest. Byłam pewna, że Draco się rzuci z pięściami na Zabiniego, ale Ron z Harrym go wyręczyli i jeszcze wyręczą. Cholera, gdyby tylko Draco zareagował szybciej... Może uratowałby ją... No przecież zabrakło tak niewiele, dosłownie kilku minut...
OdpowiedzUsuńWisisz mi naprawdę ogromne pudełko chusteczek 😭 Ale i tak Cię uwielbiam ❤️ I ten cudny avatar, na którego się nie mogę napatrzeć 😍
Ale akcji, musiałam przeczytać w pracy no nie mogłam się powstrzymać. Hermiona żyje!!! Draco ja uratuje ❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńA Harry to powinien po prostu załatwić tego Zabiniego do końca. On jest skończony, jak Draco go później dorwie to nie będzie miło
OdpowiedzUsuńKurna, czemu ja myslalam, ze on ja wyslal na jakas Syberie? Chyba mi sie opowiadania mieszaja 😁 W kazdym razie scena straszna, nie cierpie takich czytac, bo mi sie potem snia po nocach 😅 Ciesze sie, ze Draco kreatywny i myslacy trzezwo w sytuacji bardzo kryzysowej - nawet to wystrzelenie znaku 😁 Jak to nie sprowadzi pomocy natychmiast, to juz nie wiem, co by moglo 😉
OdpowiedzUsuńO kurde, co za emocje!
OdpowiedzUsuńJutro muszę kupić nową paczkę chusteczek. Byłam pewna, że będzie tu happy end, nie tracę nadziei, że ich znajdą i uratują. Emocje w tej klatce, martwe ciało, dobrze, że Hermiona szybko myśli i znalazła różdżkę. Draco poszedł bez różdżki, to szalone, ale poszedł za nią z miłości i to jest piękne. Ale przytłaczające nawet nie była ta scena, tylko resuscytacja... Łzy Draco. Jego taki ból. Jego prośby żeby go nie zostawiała. Nie no absolutnie gdybym miała teraz powiedzieć coś na głos to bym nie dała rady mam taką gule w gardle. Znikający tatuaż, nie sprawdził-może nadal tam jest... Chcę aby tam był. W końcu magia działa cuda ♥️ i z takim przeświadczeniem o cudzie idę do kolejnego rozdziału, pełna nadziei i wiary.
OdpowiedzUsuńTo co napisałam w poprzednim komentarzu co bym zrobiła z Zabini w tym opowiadaniu, to za mało, zasługuje na coś gorszego.