ROZDZIAŁ 19.

Draco musiał przyznać, że jego drużyna radziła sobie naprawdę nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy wcześniej nie grali w takim składzie. Ginny i Sharon przymierzały się właśnie do strzelenia aurorom siódmego gola i przerzucały kafla między sobą z niesamowitą szybkością. Draco zaś zawisł przy bramce i zamienił kilka słów z Ronem, który chwilę wcześniej oberwał tłuczkiem w nogę.

- Wolałbym, żeby znicz już się pokazał - sarknął Ron, masując sobie łydkę. - Bligh chyba próbuje mnie zabić.

- Weasley, pałkarze już tacy są. Gadasz, jakbyś nigdy nie grał z Crabbe'em i Goyle'em - odparł Malfoy sucho i gwałtownie wciągnął powietrze, gdy Astrid Huggins prawie udało się przejąć kafla lecącego od Sharon do Ginny.

- Pewnie, ale oni po prostu nie znosili Gryfonów. Z Blighem to coś innego. Bardziej... osobistego.

Malfoy odwrócił się, by spojrzeć na Rona.

- Nie ma nic bardziej osobistego niż quidditch - oznajmił z sardonicznym uśmiechem.

Ron machnął lekceważąco ręką.

- Złap ten znicz jak najszybciej, dobra? Ja już za długo tego nie pociągnę. Bramkarz powinien wypatrywać tylko kafla, a nie cholernych, morderczych tłuczków. A właśnie, jeśli chodzi o ich szukającego... Tanner mu było? Chyba nigdy nie słyszał, że pozory mylą. Lataj tak dalej, a założę się, że wciąż będzie siedział ci na ogonie. Pewnie zauważyłeś, że nieszczególnie się przepracowuje.

Owszem, Draco zauważył to już wcześniej. Szukający i bramkarze mieli więcej czasu i możliwości, by wychwycić takie rzeczy. Tanner trzymał się wysoko nad boiskiem, jakby chciał ogarnąć wzrokiem jak największy obszar, ale zarazem leciał zawsze w tę samą stronę, co Draco. Ten ostatni pomyślał, że wybór Tannera na tę pozycję okazał się niezbyt trafiony. Mężczyzna był dobrze zbudowany i lepiej pasowałby na pałkarza, choć nie można było zaprzeczyć, że latał bardzo szybko.

- Jak udaję pościg, mogę nie zauważyć prawdziwego znicza, gdy się wreszcie pojawi. To zbyt ryzykowna taktyka. Facet jest leniwy, ale nie ślepy.

- Niby czemu ryzykowne? Z powodu twojego problemu? - spytał Ron, a jego irytująco piegowata twarz nie wyrażała nic więcej poza doskonałą niewinnością.

- Powiedziała ci.

- No ba. Moja siostra mówi mi o wszystkim.

Draco nie mógł powstrzymać śmiechu.

- Weasley, ty biedny, naiwny palancie.

Ron posłał mu gniewne spojrzenie.

- Możesz mi zaufać, jeśli chodzi o Tannera. Kiedy pomyśli sobie, że zobaczyłeś znicz, będzie się ciebie trzymał jak syjamski bliźniak. Lepiej oddal się w przeciwnym kierunku, gdy go wreszcie zauważysz.

- Weasley, jeśli okaże się, że nie miałeś racji, dziś wieczorem wyrwę ci jaja.

- To odpowiednia stawka - odrzekł Ron dokładnie takim samym tonem jak ten, którego użył wcześniej Draco. - Ale tylko, gdy chodzi o quidditcha.

W tej samej chwili w tłumie widzów rozległy się gwizdy. Huggins odepchnęła Sharon, kiedy Ślizgonka oddawała strzał do bramki. Quartermaine odbił kafla z łatwością, dzięki czemu drużyna aurorów miała teraz dokładnie tę samą liczbę punktów co hogwartczycy.

- Powodzenia - rzucił Draco i skierował miotłę w górę.

- Nawzajem - zawołał za nim Ron.

Znicz pokazał się niedługo po tym. Ron uciekał właśnie przed kolejnym tłuczkiem i uwaga wszystkich była skupiona na nim, gdy Malfoy spostrzegł kątem oka złotą piłeczkę, unoszącą się w miejscu jak koliber, jakieś dziesięć metrów pod nim. Ślizgon zerknął na Tannera i zobaczył, że ten jak na razie nie ma pojęcia o zniczu. Draco wyprostował się gwałtownie i patrzył w przód, po czym pochylił się nad miotłą, jakby przygotowywał się do startu. Widzowie zauważyli jego manewry, gdyż na trybunach ucichło, podczas gdy wszyscy próbowali odszukać wzrokiem znicz w tym kierunku, w którym spoglądał Draco. Tannerowi to wystarczyło i wystrzelił z miejsca jak pocisk, oczywiście w złą stronę.

Czas to zakończyć - pomyślał Malfoy, uśmiechając się pod nosem. Jak zawsze w momencie pojawienia się złotej piłeczki, wszystko inne nagle przestało dla niego istnieć. Liczyło się tylko to, że znicz był w jego zasięgu.

Chłopak delikatnie skierował rączkę miotły w dół pod odpowiednim kątem i pomknął do celu. Znicz od razu zareagował i Draco nie mógł się nadziwić jego szybkości i zwrotności, mimo że mierzył się z nim przecież dziesiątki razy w grze i setki razy na treningach. Musiał przyspieszyć, żeby go nie zgubić. Był tuż nad nim, gdy jego miotła zaczęła wibrować od pędu, a murawa przybliżała się w błyskawicznym tempie. Wreszcie Draco skręcił gwałtownie w lewo i zacisnął dłoń na zniczu.

Tannera nie było nigdzie w polu widzenia, za to Draco usłyszał za sobą Bligha, zanim go zobaczył.

- Ty pieprzony śmierciożerco!

Słowa nie były zaskoczeniem, ale kopniak już tak. Potężne uderzenie między łopatki zrzuciłoby Draco z miotły, gdyby nie to, że trzymał się jej jak przyklejony. Runął w dół i obrócił się kilka razy wokół własnej osi, zanim doszedł do siebie na tyle, by uruchomić hamulce - w samą porę, gdyż znajdował się już ledwie metr nad ziemią.

Niestety, znicz gdzieś zniknął, a Tanner zorientował się, co się właściwie wydarzyło.

Kopniak Bligha wydusił Malfoyowi powietrze z płuc. Draco próbował złapać oddech, ale nie mógł. Zupełnie jakby jego płuca przestały działać. Wydawało mu się, że słyszy Weasleya i Sommerby'ego wrzeszczących gdzieś wysoko nad nim. Draco pomyślał, że żaden Puchon nie powinien znać obelg, które padały z ust Sommerby'ego.

Tymczasem Bligh jeszcze nie skończył. Ignorując gwizdek pani Hooch, auror podleciał do Malfoya, który wciąż nie wiedział, gdzie się kończy niebo, a zaczyna ziemia, i walnął go rączką od miotły w twarz, po czym rozkazał Tannerowi szukać znicza, który z pewnością unosił się gdzieś niedaleko.

Ginny pierwsza znalazła się przy Draco. Minę miała raczej spokojną, zapewne dlatego, że nie po raz pierwszy widziała przemoc i wredne, niesportowe zagrywki na boisku quidditcha.

Draco odchylił głowę do tyłu i rękawem wytarł krew z twarzy, a Gryfonka obejrzała go, marszcząc brwi.

- Malfoy, chyba masz wybity bark.

No tak. To by wyjaśniało, skąd ten potężny ból. Ignorując swój rozbity nos, Malfoy delikatnie pomacał sobie lewe ramię.

- Wiesz co, może lepiej zrób to na ziemi - odezwała się Ginny. - Pani Hooch...

Jednak on robił to już tyle razy, że nie potrzebował lądować na boisku. Wiedział, jak oddychać, żeby zapanować nad tym piekielnym bólem - zupełnie jakby ktoś wbił mu w staw rozżarzony do białości sztylet.

Ginny skrzywiła się.

- Na pomalowane paznokcie Merlina! Malfoy, czy ty zawsze musisz grać twardziela?

Niedaleko od nich stał Bligh. Przed nim wymachiwała rękami rozwścieczona pani Hooch i, sądząc po jej gestach, chciała pozbawić aurora głowy. Tymczasem Ginny pomyślała, że Malfoy zaraz zemdleje. Wprawdzie nastawił sobie bark, ale był tak blady, jak nigdy wcześniej. Powoli wziął głęboki oddech i wyprostował się.

Ślizgon chciał rzucić jakiś celny, błyskotliwy komentarz, jednak wiedział, że jeśli tylko otworzy usta, wydobędzie się z nich co najwyżej jęk.

- Tam! Znicz! - pisnęła nagle Ginny. Jej głos przypomniał Draco idiotyczną małą sówkę jej brata.

Znicz, cholerny spryciarz, unosił się nad ich głowami, jakby ich podsłuchiwał. W chwili, gdy zwrócili na niego wzrok, popędził do góry z prędkością, z jaką Granger podnosiła rękę, kiedy zgłaszała się do odpowiedzi.

- Szlag! - zaklął Malfoy. Był zbyt wyczerpany, by wymyślić coś inteligentniejszego. Dopiero co zelżał ten potworny ból w jego ramieniu, ale Ślizgon i tak czuł, że nie byłby w stanie podnieść lewej ręki do góry nawet o cal.

Mimo to musiał działać.

- ŁAP GO! - wrzeszczała Ginny z błyskiem szaleństwa w brązowych oczach. - Malfoy, musisz go złapać!

Nawet nie odwracając się, Draco wiedział, że Tanner usłyszał jej głos i pomknął w ich kierunku jak mugolski fajerwerk. Draco wyobrażał sobie, jak wygwizdaliby go uczniowie i mieszkańcy Hogsmeade, gdyby...

Był remis. Gdyby Draco złapał znicz, Hogwart by wygrał.

I tak też się stało.

***

Pozycja prefekta w Hogwarcie dawała wiele korzyści. A kiedy ten prefekt był na dodatek Weasleyem, zostawał na zawsze przedmiotem zachwytu Molly Weasley i w każdą gwiazdkę był obdarowywany dodatkową porcją słodyczy.

Prefektów dzielono na tych fajnych i tych wcale nie tak fajnych. Ci fajni byli świadomi, jak świetna trafiła im się fucha. Z należytą wdzięcznością podchodzili do wykonywania swoich obowiązków i nigdy nie wykorzystywali danej im władzy do sprawienia komuś przykrości. Ci mniej fajni - a było ich dwoje - budzili sprzeczne uczucia. Hermiona i Blaise byli zasadniczy i wprowadzali dyscyplinę, która wielu nie odpowiadała, zaś bezprecedensowy fakt, że udawało im się współpracować właściwie bez kłótni, powodował, że stawiano ich za przykład reszcie szkoły.

Jedną z przyjemnych rzeczy w zajmowaniu pozycji prefekta było to, że nie zawsze byli oni ograniczeni przez takie wkurzające drobiazgi jak konieczność pozostawania w dormitoriach po nastaniu ciszy nocnej czy zakaz wchodzenia do pewnych zakątków Hogwartu. Prefekci mogli również oddalać się na dość długi okres i nikt nie zadawał im niewygodnych pytań. Dumbledore zezwalał, by mieli daleko posuniętą autonomię. Choć niektórzy uznawali to za ryzykowny krok, rzadko kiedy zdarzały się nadużycia. Prefekci mieli też swoją własną cichą przystań, gdzie mogli się schronić, gdy dokuczył im nadmiar obowiązków - Łazienkę Prefektów.

Łazienkę przez duże Ł.

Miała kształt kopuły, a wyłożono ją w całości białym marmurem. Wielkość pomieszczenia sprawiała, że kapnięcie każdej kropli wody odbijało się echem w jego ścianach, zupełnie jak w jaskini. Mimo to w lecie nigdy nie było tam zbyt gorąco, a w zimie nie dokuczał chłód. Pośrodku łazienki znajdowała się, wpuszczona w podłogę, gigantycznych rozmiarów wanna, a właściwie basen, do którego zmieściłyby się dwie drużyny quidditcha - nawet, gdyby wszyscy ich zawodnicy należeli do kategorii wagowej Crabbe'a i Goyle'a. Dawniej była tam też trampolina, ale usunięto ją, gdyż nie cieszyła się zbyt dużym zainteresowaniem. Zamiast niej zainstalowano szafkę z napojami, wiszącą przy jednym z brzegów basenu. Stały w niej wszystkie słodkie napoje, jakie mógł znać młody czarodziej w wieku szkolnym, a nawet kilka takich, których nazw nikt nie potrafił wypowiedzieć. Alkoholu nie wolno tam było wnosić i McGonagall regularnie sprawdzała łazienkę, by upewnić się, że cokolwiek robili tam uczniowie, robili to na trzeźwo.

Kiedy aurorzy i drużyna Hogwartu rozegrali mecz, Ginny rzekła do Hermiony, że być może zrobi jej się lepiej, gdy weźmie gorącą kąpiel.

- Wyglądasz, jakbyś miała gorączkę. A poza tym musisz już chyba umyć głowę.

Dzięki niebiosom za Ginny i jej szczerość - pomyślała Hermiona, dotykając dłonią swoich smętnie przyklapniętych włosów. Miała teraz wymówkę, by wymknąć się z zatłoczonego, pełnego wrzawy pokoju wspólnego, gdzie miała miejsce standardowa, hałaśliwa impreza, jak zawsze po wygranym meczu quidditcha - tyle że tym razem wszystkie cztery domy świętowały tak samo.

Ron promieniał. Harry był zazdrosny i zachwycony. Ginny miała zaróżowione policzki... a poza tym cały pokój wspólny był przesiąknięty zapachem potu.

Ponieważ wszystkie zmysły Hermiony były ostatnio nadwrażliwe, skorzystała z pierwszej lepszej okazji, by dyskretnie skierować się do wyjścia zaraz po wymamrotaniu przeprosin i poklepaniu Rona po raz kolejny po ramieniu.

Łazienka Prefektów tak bardzo ją kusiła.

Z pewnością był jakiś powód, dla którego umieszczono tam wannę, do której zmieściłby się więcej niż jeden prefekt, nawet bardzo słusznej postury. W przyzwoitym towarzystwie nigdy się o tym nie mówiło, lecz Ron, niezaliczający się najwidoczniej do tego, co Hermiona zwykła nazywać "przyzwoitym towarzystwem", niejednokrotnie się nad tym zastanawiał.

- Jak myślicie, czy ktoś się tam kiedyś bzykał? - zapytał nawet pewnego razu przed lekcją transmutacji.

- A ty się tam bzykałeś? - odpalił Seamus, unosząc znacząco brwi.

Pytanie miało pewien sens, gdyż Ron, jako prefekt, miał wstęp do łazienki. Hermiona nie potrafiła jednak przypomnieć sobie, co jej przyjaciel na to odpowiedział, i właściwie cieszyła się z tego.

Parę lat wcześniej wydawało się jej, że kiedyś zaczną ze sobą chodzić. To byłoby naturalne, niejako kontynuacja długiej przyjaźni. Jednak w szóstej klasie coś się zmieniło. Okazało się, że to zbyt proste. Nie stanowiło żadnego wyzwania. A Ron, choć nie lubił zbytnio się trudzić, akurat w tym wypadku wcale nie chciał iść na łatwiznę.

Hermionę bawiło, gdy dziewczyny zaczęły traktować Rona jak niezłe ciacho, lecz za wszelką cenę starała się nie myśleć o pewnych rodzajach jego potencjalnej cielesnej aktywności. Właściwie to mdliło ją na samą myśl.

Owszem, Ron ją kochał. Hermiona była tego pewna, tak samo, jak była pewna, że zawsze będzie ją kochał. Nigdy się jednak nie dowiedziała, czy był w niej zakochany. Od czwartej klasy obawiała się o to zapytać, bo mógłby odpowiedzieć, że tak, a nawet domagać się wzajemności.

Ginny zapewniała Hermionę, że różnica między miłością i zakochaniem była ogromna. Hermiona nie miała innego wyjścia, jak uwierzyć jej na słowo, gdyż sama nigdy do nikogo nic takiego nie czuła.

Tak rozmyślając, Hermiona weszła do łazienki i zawiesiła na drzwiach tabliczkę "Nie przeszkadzać". Podeszła do basenu, uklękła i przyjrzała się kurkom sterczącym z brzegu. Przypomniała sobie deszczową pogodę na zewnątrz i zdecydowała, że musi się orzeźwić. Odkręciła kilka zielonych kurków i odetchnęła głęboko, wciągając w płuca zapach jodeł. Na wodzie zaczęła powstawać piana, a tworzące ją bańki były duże i mocne, dokładnie tak, jak lubiła. Kiedy basen była prawie pełny, Hermiona wyjęła z włosów wsuwki, którymi przytrzymywała grzywkę. Kosmyki zaczęły się skręcać coraz mocniej w wilgotnym, pachnącym powietrzu. Dziewczyna zdjęła klejące się do ciała ubranie i weszła do basenu. Zaczęła płynąć żabką i po kilku wymachach rąk i nóg była już przy drugim brzegu, gdzie oparła się wygodnie z zamiarem moczenia się tam tak długo, dopóki lunaballe nie pochowają się z powrotem do swoich kryjówek.

***

- Panie Malfoy! - denerwowała się pani Pomfrey. - Czy mam pana przywiązać do łóżka, żebym wreszcie mogła obejrzeć ten bark?

Pielęgniarka miała już serdecznie dość sarkastycznego, nieposłusznego chłopaka. Było dla niej oczywiste, że bardzo cierpiał, lecz za nic w świecie by się do tego nie przyznał. Zresztą, z tym jego ramieniem były kłopoty od samego początku, kiedy pojawił się w Hogwarcie.

Malfoy siedział na samym brzeżku szpitalnego łóżka sztywny jak kołek. Pani Pomfrey była pewna, że już dawno usłyszałaby od niego wiele niemiłych komentarzy, gdyby nie to, że zaciskał usta tak bardzo, że wargi tworzyły wąską, bezkrwistą linię. Wyglądał doprawdy okropnie, ale i tak posyłał jej co jakiś czas pogardliwe spojrzenia. Parkinsonówna dreptała koło niego jak kwoka koło pisklaka.

- Pani Pomfrey, ja się nim zajmę - powiedziała. - Odprowadzę go do pokoju wspólnego. Wszyscy tam świętują i Draco musi tam być.

Pielęgniarka spojrzała wrogo na dziewczynę.

- Panno Parkinson, pan Malfoy nie musi nigdzie być, chyba że uznam jego stan za zadowalający. - Po tych słowach obróciła się z powrotem w stronę krnąbrnego pacjenta. - Proszę przynajmniej pozwolić mi posmarować staw maścią. Nie należy jej zmywać co najmniej przez godzinę. W tym czasie powinien pan odpocząć.

- Zajmiemy się tym - rzekła szybko Pansy, wyrywając słoiczek z ręki pani Pomfrey.

Kobieta nic nie odpowiedziała. Zamiast tego ponownie przyjrzała się Malfoyowi. Chłopak nadal był ubrany w kompletny strój do quidditcha, z rękawicami włącznie, co mogło oznaczać tylko jedno - za bardzo go bolało, by był w stanie cokolwiek z siebie zdjąć.

- Chodź, Draco, audytorium czeka - poganiała go Pansy błagalnym tonem, nie zauważając niepokoju na twarzy pielęgniarki.

To było oczywiste. Chłopak miał zamiar iść na tę imprezę, niezależnie od swojego stanu. Gdyby Pomfrey nie była dobrze wychowaną czarownicą, zacmokałaby z dezaprobatą. Ślizgońska duma bywała czasami doprawdy destrukcyjna. Niemal tak samo destrukcyjna, jak bezmyślna gryfońska odwaga.

- Panie Malfoy, obawiam się, że musi pan coś zrobić z tym urazem. Jeśli nie podejmie pan żadnych kroków, będę zmuszona powiadomić profesora Snape'a.

Czasami jedyne, co mógł zrobić dorosły czarodziej, żeby poradzić sobie z upartym Ślizgonem, to odwołać się do Snape'a.

- Co by pani zasugerowała? - szepnął Malfoy przez zaciśnięte zęby. Spokojnie patrzył jej w oczy, dlatego zauważyła przelotny, prowokacyjny błysk. Chłopak wiedział, że starała się znaleźć kompromis, i był ciekaw, czy jej się to uda.

- Kąpiel - odparła Pomfrey autorytatywnie. - Jeśli nie pozwoli mi pan obejrzeć tego ramienia, to niech pan weźmie przynajmniej długą, gorącą kąpiel, wtarłszy przedtem maść. Jej działanie przeciwbólowe znacznie się wzmaga, gdy ciało jest rozgrzane.

Chłopak wlepił w nią wzrok.

- Rozumiem.

- Draco... - odezwała się Pansy.

- Wracaj do pokoju wspólnego i przekaż wszystkim moje przeprosiny. Zrozumieją - rzekł tylko Malfoy. Jego głos brzmiał zupełnie inaczej, jakby ból wreszcie zaczął ustępować.

Pansy westchnęła.

- Skoro nalegasz...

- Nalegam.

Dziewczyna spojrzała na niego prosząco, wsunęła mu słoiczek z maścią do ręki i wyszła, kompletnie ignorując panią Pomfrey. Widać było, że chce jak najszybciej znaleźć się w pokoju wspólnym.

- Czy to naprawdę działa w kąpieli, czy tylko tak pani mówi? - zapytał Malfoy. Odkręcił wieczko i powąchał maść. Przechylił głowę na bok i spojrzał na pielęgniarkę z pobłażliwym rozbawieniem. Był w tym momencie tak podobny do ojca, że pani Pomfrey z trudem powstrzymała się, by się nie cofnąć.

- Młody człowieku, to naprawdę działa w kąpieli, lecz tylko gorącej - wycedziła lodowato. - Profesor Snape sporządził tę maść i od niego mam te informacje.

- Jeśli to profesor Snape ją robił, pewnie jest najlepsza - odrzekł Ślizgon sucho i zakręcił wieczko. - Dziękuję pani.

Podniósł się powoli, wciąż poruszając się jak człowiek z klatką piersiową przeszytą na wylot włócznią. Kiedy był już przy drzwiach, pani Pomfrey zatrzymała go.

- Wiesz, Draco, nie zawsze musisz robić to, czego ludzie się po tobie spodziewają - rzekła, sama nie wiedząc czemu. Może dlatego, że zbliżał się koniec szkoły i wiedziała, że już nigdy więcej się z nim nie spotka, a na pewno nie sam na sam. A może to po prostu musiało być powiedziane.

Malfoy nie wyglądał na poruszonego czy zirytowanego jej słowami. Był tylko zrezygnowany.

- Gdybym kiedykolwiek zrobił coś innego, dla wielu byłby to koniec świata.

***

Draco udał się do jedynego miejsca, w którym mógł przestać zachowywać pozory, nie będąc śledzonym przez dziesiątki wścibskich oczu. Tym miejscem była Łazienka Prefektów.

Udział w imprezie w pokoju wspólnym Slytherinu oznaczał poklepywanie po plecach, uściski dłoni, obejmowanie przez rozochoconych zwycięstwem współdomowników, pochwalne pienia na jego cześć, a także filuterne spojrzenia posyłane mu przez najmłodsze dziewczęta.

Ból w ramieniu Draco powoli się zmniejszał. Mimo to chłopak nadal odczuwał nieznośne kłucie przy każdej zmianie pozycji. Kiedy wreszcie dotarł na piąte piętro i stanął przed portretem Borysa Szalonego, pragnął tylko jednego - zanurzyć się po brodę w gorącej wodzie, zamknąć oczy i zacząć planować zemstę na Donaldzie Blighu.

- Czego tam? - mruknął Borys.

- Niczego, ty obłąkany stary pierdzielu. Odsuń się.

- Poczekaj no. Nie możesz tam teraz wejść - odparł Borys.

- A czemu nie, do cholery?

- Bo tak się składa, że ktoś już tam jest.

Owszem, ktoś już tam był, o czym świadczyła tabliczka "Nie przeszkadzać", zawieszona na klamce od drzwi. W głębi pomieszczenia Draco słyszał chlupot wody.

NO NIE. Po prostu nie. Pieprzona łazienka musiała być zajęta akurat tego dnia, w tej właśnie chwili? Draco oparł czoło o drzwi, zastanawiając się, co za popapraniec zdecydował się na kąpiel akurat teraz. Wszyscy normalni uczniowie, co do jednego, hucznie świętowali wygraną w swoich pokojach wspólnych!

Ślizgon miał właśnie zrobić chwiejny krok w tył, gdy coś go zatrzymało. Jego frustracja rozpłynęła się jak zamek z piasku zalany falą przypływu. Po chwili zorientował się, że przyciska dłoń i policzek do drzwi, choć nie miał pojęcia, kiedy to zrobił.

- Granger - szepnął miękko, czując jej obecność całym sobą. Nawet ból w jego barku zniknął na sekundę.

Rety. Fida Mia to potęga.

Była tam, w środku. Sama. A on stał tutaj i dzieliły ich tylko te drzwi. Wszyscy inni znajdowali się gdzieś daleko.

Ekhem! - odezwała się racjonalna część jego umysłu. - Będą z tego kłopoty. Kłopoty i nic więcej. Najlepiej każ swoim nogom spadać stąd jak najszybciej. Pansy i inni na pewno rzucili na twoje piwo kremowe zaklęcie chłodzące, żebyś je wypił, gdy wrócisz...

Nie chcę pieprzonego piwa kremowego! - warknęła druga, wredna część. - Chcę znaleźć się w towarzystwie dziewczyny, przy której zapominam o bólu!

Można było przewidzieć, że w obliczu takiej sytuacji racjonalna część okaże mniej więcej tak silną wolę, jak królik puszczony wolno na grządkę z marchewką.

Skoro tak mówisz...

- Mrukołaki - wyszeptał Draco, a drzwi otworzyły się bezszelestnie. Chłopak pomyślał, że jego wredna część właśnie wyrobiła swoją normę za cały miesiąc.

Tak, pozycja prefekta była czasami czymś doprawdy wspaniałym.

2 komentarze:

  1. Niby Auror, a debil! Rozumiem pobudki, ale serio, odwalic takie cos, nie pozwalajac jednoczesnie Harry'emu wziac udzialu w meczu? Najwyrazniej najgorszym zagrozeniem sa sami Aurorzy! Ughhh, ale sie zirytowalam 😑 Dobrze, ze koniec rozdzialu jest taki, ze... O slodki Merlinie 😁 Mam tyle rzeczy do zrobienia, ale koniecznie musze kliknac kolejny rozdzial!

    Mała

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że ten auror jak z koziej dupy trąba poniesie konsekwencje. Auror nie powinien się tak zachować! Draco to twardziel, choć wydawałoby się, że jest inaczej to jednak dziś przeczytałam nowy rozdział u Venetii z perspektywy Draco, gdzie opowiadał o wypadku z hipogryfem - wcześniej myślałam, że jest po prostu miękki (oczywiście tylko w tej 3 części 😅) ale teraz nabrałam innego spojrzenia, że to narobienie problemów dla Hagrida i korzyści jego ojca tu wygrały. To ma sens. Ważne że Hogwart wygrał, ale jednak zdrowie ważniejsze... Chyba jestem team Hermiona jeżeli chodzi o ten sport 😅
    Draco wchodzi do Hermiony, nie czuje przy niej bólu awwwww ♥️♥️♥️

    OdpowiedzUsuń