Motyw: Angst, Uzdrowicielka Hermiona, Więzień Azkabanu Draco, Dementorzy, Urazy Duszy
Włosy Malfoya były przycięte niemal przy samej czaszce, kiedy przewieziono go z Azkabanu do Szpitala Świętego Munga.
Hermiona prawie go nie rozpoznała — tylko skóra i kości, ani śladu tych praktycznie białych włosów. Pamiętała migające światła, uzdrowicieli i aurorów przemykających przez korytarze.
Dzień jego zwolnienia…
Nieprzytomny.
Jak długo?
Funkcje życiowe niestabilne…
Jak długo miał go dementor?
Słowa zlewały się ze sobą, wrzawa trwała dalej.
Po dwóch miesiącach nadal pozostawał nieprzytomny. Nie zabrał całej jego duszy, tak jej powiedziano. Istniała możliwość, że się wybudzi, jednak umieszczono go na oddziale opieki długoterminowej z diagnozą trwałego magicznego urazu.
Dodatkowy pokój dodany do Oddziału Janusa Thickeya dla nietypowego medycznego przypadku.
Po prostu leżał tam – chudy jak szczapa – szarymi oczami wpatrując się ślepo w sufit. Bez najmniejszego drgnięcia i ruchu.
Nieświadomy, niereagujący, jak mówiły jego akta, otoczony bezwarunkową opieką paliatywną.
Z czasem jego ciało doszło do siebie. Całodobowa opieka szpitalna bez wątpienia mu w tym pomogła. Sine zagłębienia jego policzków wyblakły, a kolor jego skóry przybrał dawny odcień. Znów wyglądał jak Draco Malfoy sprzed lat. Niezmieniony, niczym uwięziony w bursztynie, zastygły w czasie.
Tylko jego włosy się zmieniały, rosły.
Zastanawiała się nad ich obcięciem. Kiedy zaczęły sięgać mu do ramion, powiedziała sobie, że w końcu to zrobi. Gdyby zaczęły się plątać i kołtunić, wywołałoby to u niego dyskomfort, ale czuła się nieswojo na myśl o górowaniu nad nim z nożyczkami w dłoni. Do większości procesów pielęgnacynych używała zaklęć, ale włosy były na nie zbyt delikatne.
Nie chciała zafundować mu kolejnego nierównego, azkabańskiego cięcia na jeża.
Postanowiła, że zrobi to, gdy zacznie on wyglądać jak własny ojciec; to byłby więcej niż wystarczający powód.
Zamiast tego jego długie włosy uwydatniały jednak to, że zupełnie nie wyglądał jak swój ojciec. Jego rysy nie były tak ostre, a usta zdawały się bardziej płaskie, smutniejsze.
To uświadomiło jej, że Draco Malfoy nie był repliką własnego ojca.
Był kimś innym, a jego życie upływało niczym piasek w klepsydrze. Nie wiedziała nawet, czy miał tego świadomość.
Zaczęła z nim rozmawiać, zupełnie niecelowo, jednak w końcu do tego doszło. Najpierw była to tylko narracja, ale po tak wielu powtarzalnych dyskusjach z Lockhartem, nowością było mieć kogoś, kto jej nie przerywał i nie odchodził, gdy zaczynała opowiadać o książkach, które przeczytała, o swoich przyjaciołach i o badaniach nad uzdrawianiem umysłu. Sadzała go na krześle, czesała mu włosy i zaczynała mówić.
Wiedziała, że tak naprawdę jej nie słuchał.
Kiedy włosy sięgnęły mu do łokci wiedziała, że musi coś z tym zrobić. Rozczesała je, ale nie potrafiła zmusić się ich obcięcia. One jako jedyne odzwierciedlały w nim upływ czasu.
Zawahała się, a potem odłożyła nożyczki, ostrożnie przemykając palcami przez jego włosy; zaplotła je, odciągając od oczu i związując jedną ze swoich gumek.
Obeszła go dookoła, studiując uważnie spojrzeniem, a potem wyciągnęła lustro, trzymając je tak, by mógł ujrzeć swoje odbicie, twarzą twarz do niej.
— Widzisz? — powiedziała. — Nie jesteś swoim ojcem.
Ręka Dracona drgnęła, a długie palce podwinęły się nieznacznie. Hermiona obserwowała, jak jego oczy poruszyły się, jakby próbował je na czymś skupić.
Słowa zastygły jej w gardle.
— Malfoy? — szepnęła, zanim wszystkie zaklęcia monitorujące oszalały, wypełniając pokój kakofonią dźwięków i kolorów. Uzdrowiciele wpadli do środka, a Hermiona ledwo zdążyła wydusić z siebie choćby słowo, zanim go sprzed niej zabrano.
Jeśli reagował, to oznaczało, że jego dusza była nienaruszona, a skoro dusza była nienaruszona, to oznaczało, że wyzdrowieje, a jeśli był w stanie wyzdrowieć, to oznaczało, że jego miejsce nie znajdowało się już dłużej na Oddziale imienia Janusa Thickeya.
Zabrano go.
Tak po prostu.
Do końca dnia pokój został opróżniony, oczyszczony i już czekał na kolejnego długoterminowego przybysza, który miał go zająć.
Hermiona postanowiła go nie odwiedzać, mimo iż jego cudowne ozdrowienie stanowiło główny temat wszystkich szpitalnych dyskusji przez kolejnych kilka dni. To nie tak, jakby miała z tym coś wspólnego. Zakładając, że sytuacja wyglądała tak, jak wszyscy mówili, i w pełni doszedł do siebie, nie byłby zadowolony, gdyby pojawiła się i zachowywała, jakby byli przyjaciółmi; pełniła jedynie rolę tylko paliatywnej opiekunki. Zapewne nie miał o tym nawet pojęcia. Byłby przerażony.
Wypiła herbatę z Lockhartem i przyjęła opakowania po gumie balonowej od Longbottomów, zanim zdecydowała się ponownie przejrzeć swoje książki o uzdrawianiu umysłu, bo z pewnością, jeśli skrawek duszy wystarczył, by przywrócić osobę do życia, to całe lata jego wspomnień można było jakoś przywrócić. Jakoś.
— Chce się z tobą widzieć — oznajmił bardzo zirytowany czarodziej, a ona aż podskoczyła.
— Co? Kto?
— Chłopak Malfoyów. Mówi, że chce zobaczyć swojego uzdrowiciela, którym powinienem być ja, ale to najwyraźniej nie jestem ja. A jeśli to nie ja, to powinien to być Jorkins, który jest legendą tego szpitala. Ale nie, to również nie o niego chodzi. Granger, mówi, on chce zobaczyć Granger — wyrzucił z siebie.
Serce Hermiony stanęło jej w gardle.
— Ja? Dlaczego?
Uzdrowiciel tylko machnął ręką.
— To bogaczyk. Robimy, co każe, a w ramach podziękowania dostajemy nowe skrzydło w szpitalu. — Spojrzał po ścianach, a potem empatycznie skierował wzrok prosto na nią. — Naprawdę przydałoby się nam nowe skrzydło.
Hermiona przełknęła i ruszyła za nim.
Uzdrowiciel zerknął na nią.
— Więc jak to zrobiłaś?
Ona również na niego spojrzała.
— Co zrobiłam?
— Przywróciłaś go do życia.
Zakrztusiła się, słysząc te słowa.
— Nic, po prostu się nim opiekowałam.
Uzdrowiciel przystanął na moment, a wyraz jego twarzy wyrażał zmieszanie.
— Nie wiesz, jak to jest z duszami?
— Moją specjalnością jest uzdrawianie umysłów.
— One nie wracają. Dusze. Nie po dementorach. W teorii mogłyby, ale nie mogą. Po kilku latach całkowicie się rozpadają.
— Więc dlaczego Malfoy wrócił?
Uzdrowiciel wzruszył ramionami.
— Mówi się, że dranie nigdy nie umierają. Sama go zapytaj.
Malfoy czekał na nią.
Była tak przyzwyczajona do jego pustych i niereagujących na nic oczu, że wręcz wzdrygnęła się, widząc jego wzrok przeszywający ją, gdy weszła do środka.
— Granger — odezwał się słabo. Z ulgą.
I już wiedziała, że ją rozpoznał. Że był świadomy wszystkich rzeczy, o których mu opowiadała.
O Boże.
— Cześć — powiedziała nerwowo. — Powiedziano mi, że chcesz mnie widzieć.
— Chcę.
Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Jego włosy wciąż były zaplecione i spięte jej gumką.
— Sądziłem, że w końcu mnie odwiedzisz — powiedział, studiując ją z uwagą. — Nie zrobiłaś tego.
— Powiedziano mi, że będziesz nieświadomy mojej opieki.
— Byłem świadomy.
— Przez cały czas? — zapytała słabo.
Przytaknął.
— Jak wróciłeś? — zapytała.
Opuścił wzrok.
— Nie chciałem. Miałem wyblaknąć, odejść w zapomnienie. Sądziłem, że jestem tylko kolejnym Malfoyem, iteracją odtwarzaną w kółko i jakie to miałoby znaczenie, gdyby było nas o jednego mniej? Nie wiedziałem, co robić poza popełnianiem tych samych błędów, co moi przodkowie. Podążaniem ich ścieżką. Ale wtedy ty, ze wszystkich ludzi, pojawiłaś się tam. Mogłem cię obserwować, słuchać jak mówisz. Mówiłaś całkiem sporo. Naprawiałaś swoje błędy, zamiast z góry zakładać, że znów je popełnisz. Zostałem, chcąc wiedzieć, czy ci się to uda. Ale myślałem: jestem tylko odbiciem własnego ojca, to wszystko, co ktokolwiek jest w stanie we mnie zobaczyć. Ale nie ty.
Serce waliło Hermionie w piersi.
Malfoy wziął głęboki wdech i spojrzał na nią, a jego oczy płonęły.
— Musiałem wrócić, by pokazać ci, że miałaś rację.
Brak komentarzy