7 grudnia 1998
Pamiętniku,
Zmienny to dobre słowo.
Ma tylko dwie sylaby, a w jakiś sposób idealnie oddaje to, jak absolutnie niestabilni są ludzie. Zawodni. Niegodni zaufania. Żałosne, małe słowo – nawet brzmi żałośnie, ale tak bardzo pasuje. Ludzie są zmienni. Wszystko jest zmienne. Każdy aspekt mojego życia jest zmienny.
Nawet ja. Jestem tego pewien.
Ale jeśli naprawdę, kurwa, pomyślisz o tym, oczekując, że wszyscy będą zmienni, nagle wcale nie są zmienni. Mogę polegać na tym, że nie da się na nich polegać. Środki zaradcze.
Tak, może się wydawać, że to niewiele, ale przynosi mi to pocieszenie.
Lubię wiedzieć, czego się spodziewać, ten jeden pieprzony raz w życiu. I w tym momencie mogę spokojnie oczekiwać że przy każdej nadarzającej się okazji ktoś wyciągnie dywanik spod moich nóg.
Wskazówka: Gdybyś mógł zmienić jeden wybór dokonany w ciągu ostatniego roku, co by to było?
Prawie za łatwe. Moja apelacja. Matka nalegała na nią, ale gdybym mógł cofnąć czas, przyznałbym się do winy i zaakceptował wszystkie początkowe zarzuty.
Azkaban brzmi jak samotny raj.
Draco
***
12 grudnia 1998
Ponad tydzień.
Ponad tydzień i nie zamienili ze sobą ani słowa. Nie wymienili się nawet jednym spojrzeniem ani nie dzielili tego samego powietrza. Malfoy nie tylko opuścił większość zajęć, na które razem uczęszczają, ale przy rzadkich okazjach, kiedy się pojawiał, Hermiona odniosła wrażenie, jakby wierzył, że mógłby się fizycznie zranić, jeśli choćby spojrzał w jej kierunku.
Owija się przekonaniem że to, co czuje, to coś więcej niż irytacja. Wkurzenie. Złość, że zachowuje się on w tej sytuacji jak sztampowy, infantylny chłopiec, podczas gdy ona szczyci się odpychaniem od siebie sztampowych, infantylnych chłopców.
Hermiona doskonale wie, jak się czuje.
Zlekceważona. Zraniona. Wykorzystana.
A także jakby udowodniła pewną rację, a ona brzydzi się udowadnianiem swojej racji w takich sytuacjach. Jednak przez cały czas w swojej głowie słyszała ten cichy głosik, który dzwonił tymi małymi alarmami i przedzierał się przez ciemne zakamarki jej umysłu, mówiąc, że Malfoy jest zobowiązany takim być.
Nie tylko zobowiązany.
Praktycznie odpowiedzialny.
Wszystko, co wiedziała o jego starej naturze, praktycznie wymagało, żeby tak się zachował, a jednak… nie, nie ma nic więcej.
Jego stara natura. Czuła się pewna, a w ciągu ostatnich tygodni wręcz coraz bardziej przekonana, że jego stara natura umiera, powodując uwolnienie się czegoś nowego.
Ale może jednak jedyną stałą cechą Malfoya jest jego nieprzewidywalność.
A dziewięćdziesiąt pięć procent jej osoby tego nie przewidziało.
Zmarnowała to. Zmarnowała to.
Wszystko, co wyznała Ginny w pijackiej mgle, wydaje się teraz dziecinne i zawstydzające.
Co za strata.
— Hermiono, twoja herbata — mówi spokojnie Luna, a Hermiona spogląda w dół i widzi, że napar wrze w jej filigranowej filiżance.
Otrząsa się z gniewu, a wrzenie ustępuje. Ginny obserwuje ją uważnie, podnosząc głowę z pytaniami w oczach, ale Hermiona szybko je ucisza, zmuszając się do posłania wymuszonego uśmiechu w stronę Luny.
— Przepraszam. Troszkę za bardzo się zamyśliłam.
Piją herbatę na Wieży Astronomicznej. Hermiona właśnie się dowiedziała, że takie spotkanie jest organizowane przez Lunę w każdy weekend. Ginny zachęciła ją do przybycia i na szczęście dziś jest ich tylko trójka, chociaż Luna już dwukrotnie wspomniała, że zwykle pojawiają się też Parvati i Padma.
Hermiona bezczynnie zastanawia się, czy to jej obecność je dziś odstraszyła.
Bo kto chciałby siedzieć przy herbatce z osowiałą Granger?
Rozmowa przenosi się do tematu najnowszej edycji Żonglera, ale oczy Ginny wciąż przemykają w stronę Hermiony, gdy Luna opowiada.
— Wciąż nic? — pyta, kiedy schodzą później po schodach.
Hermiona bezgłośnie potrząsa głową. Boi się, że jeśli otworzy usta, wyleje się z niej cały ból i wściekłość.
Wchodzą do jednego z głównych korytarzy, tętniącego życiem jak zawsze w zimowe weekendy.
— Może powinnaś pierwsza do niego podejść? — oferuje Ginny. — Może on czeka na…
— Nie zrobię tego — warczy natychmiast. — Nie obchodzi mnie, jakie to staroświeckie. Choć ten jeden raz chcę, żeby wszystko potoczyło się u mnie tak, jak u innych. Nie będę gonić za…
Jej głos się urywa.
Nie może pojąć tego, co widzi.
Ale czuje, jak wzrok Ginny skupia się na boku jej twarzy. Nie rozumie, dlaczego Ruda się zatrzymała, a potem podąża za jej spojrzeniem.
Malfoy idzie ramię w ramię z Pansy Parkinson.
Znajdują się na drugim końcu korytarza, przechodzą i znikają z pola widzenia gdzieś w gęstym tłumie, ale biel jego włosów jest nie do pomylenia, podobnie jak śmiech Ślizgonki.
— Miona… — mówi cicho Ginny. Ostrzegawczo.
Ktoś schodzi z drogi, dzięki czemu Hermiona widzi, jak Pansy wyciąga się na palcach i składa pocałunek na jego policzku.
— Miona…
Rzuca się naprzód, zaciskając dłonie w pięści.
— Miona, nie… och, kurwa — mamrocze Ginny, ale nie idzie za nią.
Hermiona prześlizguje się przez tłum z tysiącem różnych przekleństw na języku, a zarys jej różdżki przebijającej się przez materiał spódnicy jest uspokajającym uczuciem dla dłoni.
Nikt nie byłby zaskoczony, gdyby przeklęła Dracona Malfoya.
To jest to – właśnie to powinna zrobić.
Jest mniej więcej w połowie holu, kiedy on ją zauważa, a Hermiona dostrzega, jak mięsień jego szczęki drga. Widzi, jak chłopak prostuje się niczym dziecko wyciągnięte z łóżka po północy. Mówi coś do Pansy – nie potrafi odczytać słów z ruchu jego ust – a potem przeprasza, ruszając dość szybkim krokiem w kierunku prostopadłego korytarza.
Hermiona szarżuje przez toksyczną chmurę pudrowych perfum Pansy, gdy skręca za nim za róg.
Nie spuszcza go z oczu. Skupia wzrok na błyszczących, czarnych obcasach jego spiczastych butów, podążając za nimi przez kilka zakrętów i korytarzy oraz w dół paru kondygnacji schodów. Śledzi go, dopóki nie zostają sami.
Dopóki korytarze, przez które przechodzą, nie wypełniają tylko ich własne kroki.
Hermiona zdaje sobie sprawę, że zmierza on do lochów. Do kwater Slytherinu. Jego tempo podwaja się, chociaż nie biegnie. Jeszcze nie.
Jej oczy się rozszerzają – widzi, jak Malfoy rzuca spojrzenie przez ramię, a kiedy zauważa, jak blisko niego ona jest, najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że Slytherin będzie ślepą uliczką. Panikuje i ostro skręca w kolejny korytarz, a potem w dół po dwóch kolejnych kondygnacjach schodów.
Hermiona trzyma dłoń zaciśniętą wokół podstawy różdżki.
Malfoy prześlizguje się za ostatni róg, rzucając desperackim „Odwal się, Granger”, a następnie szarpie za żelazo kinkietu, ukazując ukryte drzwi.
Przemyka przez nie w panice, jakby sądził, że nie uda jej się na czas przekroczyć progu.
Ale udaje jej się. Oczywiście, że tak. To prawie za łatwe.
A drzwi zamykają się za nią, sytuując go dokładnie w najgorszym możliwym położeniu, jakie mógłby sobie zażyczyć.
— Co to ma być? — żąda z różdżką u boku. Malfoy odwraca się do niej. Opiera się o stół.
Cisza.
— To są kuchnie — mówi.
Hermiona waha się – prycha na niego.
— Oczywiście, że wiem, że to kuchnie... co to ma być, Malfoy? W co ty grasz?
Malfoy przeczesuje dłonią włosy, patrząc wszędzie, tylko nie w jej oczy, gdy opiera się o stół. Jak niewątpliwie zauważył, rzeczywiście są w kuchniach. Jest pusto. Kolacja nie zacznie się jeszcze przez kilka godzin, a skrzaty domowe bez wątpienia są zajęte sprzątaniem zamku. Naczynia ułożone są za nim w rzędach – talerze i kielichy oraz półmiski do serwowania – z różnych klas materiału. Trochę z brązu, trochę z porcelany, trochę z kryształu.
Tak naprawdę nigdy tu nie była. Uczniowie nie powinni wiedzieć o tym miejscu, żeby nie mogli węszyć, kiedy w środku nocy najdą ich kulinarne zachcianki.
Zastanawia się, dlaczego Malfoy zna wejście.
Ale ma teraz ważniejsze rzeczy do obmyślenia. Skupia się i przybiera na nowo swoje przenikliwe spojrzenie, mając nadzieję, że wydobędzie z niego odpowiedzi.
— Czy jest jakiś rodzaj gry, w którą gram, a o której nie wiem, Granger? — pyta Draco, przyjmując znudzony ton.
Hermionę zalewa czysta furia.
— Nie waż się tam stać i zachowywać tak swobodnie... Jakbyś wcale nie uciekał przede mną mniej niż minutę temu.
— Nie uciekałem…
Hermiona unosi różdżkę. Celuje mu w twarz.
On momentalnie milknie, by chwilę później skrzyżować ręce na piersi i wyrzucić z siebie:
— Czy masz pojęcie, jak przerażająco wyglądasz, kiedy coś komuś zarzucasz? Na Merlina, Granger, jesteś jak cholerny hipogryf! — Ale nawet gdy Malfoy się uspokaja, nadal ma w sobie pewną nerwowość. Widzi ją w jego oczach. Słyszy w jego głosie. — A teraz trzymasz swoją pieprzoną różdżkę, celując mi nią prosto w twarz.
Hermiona nie zniża jednak dłoni.
— Wyglądałeś jakbyś czuł się dziś bardzo przytulnie w towarzystwie Parkinson — mruczy.
I jak rozdrażniony wąż, Malfoy cofa się, a potem wybucha, ładując jak największą dawkę jadu do swojego ataku.
— Rozumiem. Racja, racja, oczywiście, Granger. No jasne. Jesteś zazdrosna. Myślałaś, że oddanie mi swojego dziewictwa było czymś w rodzaju wielkiej sprawy. Czymś cholernie znaczącym. Czy to nie to, czego uczą was, dziewczyny z Gryffindoru? Co... czy oczekiwałaś, że pojawię się przed drzwiami twojego dormitorium z kwiatami? Zabiorę cię na spacer? Napiszę ci kilka listów miłosnych? Czy naprawdę myślałaś, że taki właśnie jestem, kiedy zdecydowałaś się mnie przelecieć?
Klątwa bez słowa wylatuje z czubka różdżki Hermiony, rozbijając pół tuzina kryształowych kielichów na długich trzonkach, mniej więcej o cal od jego łokcia. Draco odskakuje. Syczy i patrzy na swoje przedramię, wyrywając z niego odłamek szkła.
— Znowu to robisz — mówi stanowczo Hermiona. Nie pozwala sobie ujawnić żadnych emocji, nawet gdy te drżą i pulsują tuż pod jej skórą.
— Robię co? — Draco prycha, ale ona nie patrzy mu w twarz. Nie może. Zamiast tego obserwuje strużkę rubinowej krwi spływającą po jego nadgarstku.
— Jesteś okrutny — mruczy. — Udajesz.
A kiedy Hermiona w końcu podnosi wzrok, Draco wykrzywia wargę – złośliwie.
— Zawsze jesteś taka pewna siebie, prawda, Granger? Tak pewna, że masz rację. — Odpycha się od stołu, robiąc dwa kroki w jej stronę. Jej ramię z różdżką sztywnieje. — Czy kiedykolwiek pomyślałaś, że tak naprawdę się co do mnie mylisz? Że, być może, jestem równie zepsuty w środku, co na zewnątrz.
Mruży oczy aż zwężają się do szparek, a kolejne niewerbalne zaklęcie rozsadza porcelanowy półmisek tuż nad jego ramieniem. Malfoy tym razem nie wzdryga się, nawet gdy odłamki porcelany uderzają go w plecy.
On się śmieje.
— Tak, bardzo dobrze, Granger. Roztrzaskaj kolejny.
Jej oczy odrobinę się rozszerzają. Z nosa wypływa wściekły podmuch powietrza. A potem Hermiona ostro zamachuje się różdżką, dziesiątkując stos przezroczystych, szklanych talerzy.
— Nie w ten sposób — mówi Malfoy i zanim ona zdąży coś z tym zrobić, on chwyta za jej różdżkę.
— Jak śmiesz…
Chłopak wysuwa atrybut z jej uścisku niczym nóż z ciepłego masła. Palce Hermiony drgają wokół nowej pustki.
— Nie w ten sposób — mówi ponownie. Odrzuca jej różdżkę na bok – głuchy brzęk, którego nie widzi. Hermiona wpatruje się w niego. Wyraz oczu Dracona jest czymś niezgłębionym. Tajemniczym. Zagadką do rozwiązania.
Malfoy robi kilka kroków w tył, poruszając brwiami jakby na wyzwanie, po czym odwraca się w stronę stołu.
— Patrz. W taki sposób.
A potem chwyta dużą kompotierę z oszlifowanego kryształu i rzuca nią o ścianę.
Hermiona drży. Unosi dłoń, by osłonić oczy, gdy mikroskopijne odłamki rozpryskują się we wszystkie strony.
— Widzisz? — mówi z dumą Malfoy. Bierze jednocześnie trzy porcelanowe talerze i szybko rzuca je pod jej nogi.
Hermiona skacze. Podskakuje wśród latających kawałków, napinając ramiona i rozkładając ręce. Drżąc, ale tylko nieznacznie.
Ich oczy znów się spotykają.
Malfoy zdejmuje z rogu stołu szeroką porcelanową misę na zupę. Podchodzi do Hermiony, szkło chrzęści mu pod stopami. Wsuwa naczynie w jej dłonie.
— Spróbuj — żąda.
Hermiona wypuszcza niepewny oddech. Jej palce oplatają zimne krawędzie miski.
— Wiem, że chcesz, Granger. Śmiało. Zrób to.
Lekko pochyla on głowę, zmuszając ich oczy do spotkania. Lód i ziemia. Jego wcześniejszy wąski i złośliwy uśmiech zniknął, a zastąpiło go nieco prowokujące uniesienie kącików ust.
— Zrób to.
Hermiona wydaje z siebie ucięty warkot. Zgrzyta zębami i rzuca misę na posadzkę. Coś niemal erotycznego przeszywa jej ciało na dźwięk rozbijanego szkła, na widok kawałków rozsypujących się wokół ich stóp.
Pełen uśmiech pojawia się na twarzy Malfoya, podkreślając ostrą krzywiznę podbródka. Nie mówi ani słowa. Zamiast tego chwyta ją za nadgarstek i ciągnie do przodu – do stołu.
Wślizguje się za nią, a skóra zaczyna ją mrowić – albo z ostrzeżeniem, albo czymś innym. Nie jest pewna.
Ale jej myśli kłębią się i mętnieją, gdy on wolną ręką znajduje jej drugi nadgarstek. Malfoy opiera brodę o krzywiznę jej szyi. Hermiona czuje chłód jego skóry. On wtula się, przylegając torsem do jej pleców. Gdy wstrzymuje ona oddech, on kieruje jej dłonie do świeżego stosu porcelanowych talerzy. Manewruje nią jak marionetką, sprawiając by jej palce muskały gładkie szkło. Puszcza ją dopiero wtedy, gdy widzi, jak zamyka dłoń na kilku z nich.
Cofa się w chwili, gdy Hermiona ciska dwoma lub trzema w ścianę po ich prawej stronie.
Wzdycha, gdy się roztrzaskują. Próbuje powstrzymać uśmiech.
Malfoy chichocze cicho za jej plecami. Następnie rusza wzdłuż stołu, zbierając w dłonie grupę pucharów, trzymając je za nóżki. Okręca jeden między palcami – rzuca nim w sufit, wycofując się spod deszczu odłamków. Śmieje się głośniej. Zaczyna nimi żonglować, rozbijając je o siebie.
Hermiona podnosi resztę talerzy – przytula ciężki stos do swojej piersi i cofa się, by pozwolić im leniwie wypaść z uścisku i utworzyć górę popękanych ćwiartek i połówek u jej stóp.
Śmiech wymyka się nieproszony z jej ust. Spogląda na Malfoya, zarumieniona, a on wyciąga przed siebie ręce. Trzykrotnie klaszcze w dłonie. Lakonicznie. Ostro.
Teraz nie może się już powstrzymać. Podchodzi do odległego rogu, gdzie znajduje kredens z porcelaną – wyrywa jego drzwiczki, by zepchnąć z półek schludne rzędy sosjerek i filiżanek herbacianych, chichocząc i słuchając, jak się roztrzaskują.
— Znakomicie, Granger. Cholernie znakomicie — woła Malfoy, przekrzykując trzaski, sięgając po kolejny stos talerzy i jeden po drugim, rozbijając je na kawałki o krawędź stołu.
Hermiona opróżnia szafkę i przechodzi do następnej, dziesiątkując puchary i miski na każdy możliwie jak najbardziej kreatywny sposób, jaki przychodzi jej do głowy.
— Granger, tutaj. Ten. — Malfoy odwraca jej uwagę, przyciągając ją widokiem dużego kryształowego wazonu. Rzuca go do Hermiony przez stół.
— Jak powinnam... ? — pyta go.
— Tam. — Wskazuje na mały żyrandol nad ich głowami. — To.
Kolejna fala śmiechu wyrywa się z jej gardła, gdy chwyta wazon za cienką szyjkę, by skierować go w stronę delikatnego i misternego żyrandolu. Śmieją się razem, gdy konstrukcja gwałtownie przechyla się na bok, wysuwa z mocowań i spada na stół.
Oczy Malfoya płoną.
— Chodź tutaj — mówi, a potem odkłada na bok wieżyczki filiżanek i spodków, by móc wskoczyć na stół. Wyciąga do niej rękę.
Hermiona nawet się nie waha. Chwyta jego dłoń i pozwala mu podnieść się do góry.
Razem wpatrują się w długą przestrzeń stołu, wciąż wypełnioną ułożonymi naczyniami.
— Kto pierwszy dotrze do końca? — Malfoy proponuje bez tchu.
Hermiona się śmieje. Kiwa głową.
— Na trzy! Jeden…
Wyrywa się na przód, chichocząc i brnąc przez szereg pucharów, gdy Draco krzyczy za nią.
— Oszukujący bachor!
Ale zaraz potem on chichocze i szybko ją dogania. W absurdalnej zgodzie pokonują resztę stołu, kopiąc talerze i miski w kierunku ścian. Krzycząc zachęty do siebie. Śmiejąc się, jakby nigdy wcześniej się nie śmiali.
Podłoga wypełnia się maleńkimi odłamkami kryształu i dużymi kawałkami porcelany, aż nie ma już bezpiecznej przestrzeni do chodzenia.
I jak w jakimś dzikim śnie, oboje zeskakują ze stołu. Chichoczą, krzyczą i skaczą po odłamkach, jakby pluskali w kałużach podczas deszczu. Skaczą, aż z trudem mogą oddychać.
Aż w końcu garbią się, dysząc i czerwieniąc na twarzach.
Hermiona zamyka oczy. Wydycha z uśmiechem powietrze, patrząc w sufit. Potem człapie przez bałagan, czując ostre krawędzie kłujące jej kostki i ani trochę się tym nie przejmując. Kopie rozbitą porcelanę przy ścianie i opada na posadzkę, siadając.
Malfoy dołącza do niej chwilę później, zsuwając się po ścianie i opierając głowę o kamień.
Ich dyszenie zwalnia. Zanika do cichych, jednostajnych oddechów.
— Niezłe uczucie, prawda? — mruczy Draco, bawiąc się pękniętą na pół filiżanką. — Niszczenie rzeczy.
— Tak — odpowiada natychmiast. W tej chwili nie może jasno myśleć. Nie chce. Nie odczuwała takiego wyzwolenia od dawna, od czasów na długo przed wojną.
I przez dobre dziesięć minut siedzą w kompletnej ciszy. Wygodne im z tym. W przeciwieństwie do wszystkiego innego, nie odczuwają potrzeby jej zerwania.
Potem patrzy, jak Malfoy pochyla się do przodu. Wygrzebuje coś z jednego ze stosów szkła.
To kryształ w kształcie łzy z żyrandola, pęknięty na pół w taki sposób, że wygląda bardziej jak półksiężyc. Przez chwilę chłopak obraca nim w dłoni, oglądając go. Potem wyciąga z kieszeni różdżkę, a Hermiona patrzy, jak przekształca go w wisiorek naszyjnika, wyczarowując czarny skórzany rzemyk.
Ponownie opiera się o ścianę. Obraca nim jeszcze chwilę w dłoni, zanim wyciąga ją do niej.
— Dla ciebie.
Coś pulsuje Hermionie w piersi, przyjemnie, ale i niezwykle boleśnie.
— Czy nie powinieneś dać tego Parkinson? — pyta stanowczo, eliminując z głosu wszelkie emocje.
Malfoy prycha. Jest to inny rodzaj śmiechu niż ten, którym jeszcze chwilę temu się dzielili. Zimniejszy.
— Zastanów się, czego ode mnie chcesz, Granger. Nie mogę cię powstrzymać.
Cisza.
Następnie dodaje:
— Ale zastanów się przez chwilę, jak to jest być mną. Jeśli w ogóle możesz. — Wydaje z siebie kolejny chichot, ten mroczny, przygnębiony i żałosny. — Wyobraź sobie, że spieprzyłaś swoje życie tak bardzo, że zaczęłaś oczekiwać, że dosłownie wszystko cię zawiedzie. Wyobraź sobie, że budzisz się każdego ranka, wiedząc, że kiedy wyjdziesz z pokoju, ludzie będą na ciebie patrzeć, jakby chcieli cię zabić. Pomyśl sobie o tym i powtórz nazwiska osób, które według nich zamordowałaś. Po prostu śpiewaj je w kółko, przy każdej nadarzającej się okazji, nawet jeśli nie miałaś absolutnie nic wspólnego ze śmiercią Lavender Brown. Albo Freda Weasleya. Albo Creeveya czy Bones. Wyobraź sobie, że masz do czynienia z tym każdego pieprzonego dnia. A potem wyobraź sobie, że jakoś przypadkowo wpadasz na coś, co może, być może, będzie mogło ułatwić ci to pieprzone poranne wyjście z pokoju.
Hermiona zauważa, że przez cały czas wstrzymywała oddech.
— Tak? Zrozumiałaś? Teraz wyobraź sobie, że chcesz tego tak bardzo. Tak cholernie bardzo. Wyobraź sobie, że jesteś tak cholernie dumna, że udało ci się zasłużyć na tę jedną rzecz. Wygrać tę jedną rzecz. Wyobraź sobie, że jesteś tak dumna, że nie możesz się doczekać, aż świat to zobaczy.
Wzdłuż jej szyi spływa kropelka potu.
— A potem wyobraź sobie, że ta jedna rzecz jest równie pełna pasji względem ciebie. Tyle że zamiast być dumna, wstydzi się tego. Czuje się tak zawstydzona i pełna żalu z powodu tych samych rzeczy, które pozwalają ci rano wstać z łóżka.
Przygryza mocno wargę, czując, jak jego wzrok na niej spoczywa.
— A teraz spójrz mi w oczy i powiedz, że obwiniałabyś siebie za szukanie uczucia. Za chęć, żeby wyglądało na to, że ktoś wciąż cię kocha. Za chęć poczucia się, jakby ktoś cię kochał, a nawet chciał być blisko ciebie.
Niechętnie spogląda mu w oczy, a jego obraz jest zamazany przez łzy.
— Pansy ma wiele różnych cech. Ale ona się nie wstydzi.
Malfoy upuszcza wisiorek na jej kolana.
— Ale to… — Wskazuje na kryształowy półksiężyc. — To dla osoby, która powiedziała mi, że wybrałaby mnie z pokoju pełnego setek innych ludzi... Jeśli kiedykolwiek zdecyduje się, że rzeczywiście miała to na myśli.
Brzęk szkła – chłopak ślizga się po kamiennej posadzce, gdy wstaje.
— Do tego czasu — mówi, gdy jej oczy podążają za nim — wybacz mi, jeśli chłonę każdą kroplę uczucia, jaką ma do zaoferowania Parkinson. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego potrzebuję.
Potem, z jego jednym ruchem różdżki, góry potłuczonego szkła i porcelany znikają, a on zostawia ją samą w pustym pomieszczeniu.
_____
Ilustracja użyta w niniejszym rozdziale została stworzona przez gildedshivers.
O jeju! Mocne
OdpowiedzUsuńI rozumiem Draco i go nie rozumiem. Odtrącił ją, choć dał jej do zrozumienia, że jednak na nią czeka, nawet biorąc od Parkinson to co ona mu daje, a czego Hermiona na razie nie może dać. Ale czy ona powiedziała, że nie chce mu tego dać? Nie powiedziałabym. Nie powiedziała, że się go wstydzi, może się tak po części zachowała jak próbowała ukryć przed Pomfrey, to co między nimi zaszło, ale według mnie to był cholerny naturalny odruch. Tez bym pewnie spanikowała, jakbym prawie została przyłapana na tak gorącym uczynku, którego oni się dopuścili. Dlatego niech jej nie wini za odruch. Powiedziała przecież do cholery, że z pełnego pokoju wybrałaby jego... To już jest jakieś wyznanie
OdpowiedzUsuńAle fałszywy związek przyszedł jej brx trudu...
UsuńOh Herm jest trochę rozdygotana i nie wie co tak naprawdę chce. Ale dobrze Malfoy powiedział 🥺
OdpowiedzUsuńDobra, powtorze sie, ale naprawde nadal jest mi jego najbardziej zal. Jest okrutny, zly i podly, ale to tylko samoobrona, a Hermiona... Coz, ona jest wyobcowana z zupelnie innych powodow, dlaczego uparcie szuka podobienstw, zeby pozniej sie tego poniekad wypierac? Strach to jedno, ale niech chociaz bedzie uczciwa w stosunku do samej siebie i jego. Och, jakbym ja tam obsztorcowala...! To wszystko, co powiedzial, i jak umiejscowil w tym Pansy - nie mozna go winic 🤷♀️
OdpowiedzUsuńMała
Oj Draco... czy samo to że Hermiona ci się oddała nie jest jednoznaczne z tym, że coś czuje, że chce. Na razie związek za pewne nie wchodzi w grę ale cholercia na pewno ją zabolało, że on i Parkinson. to jest tak popieprzone, że szok.
OdpowiedzUsuńBoże, jakie to dobre...
OdpowiedzUsuńFanArt uwielbiam, jest idealny.
OdpowiedzUsuńPara niestabilnych ludzi, jak im się szybko zmienia nastrój, to jest niebywałe, ale tak opisane, że realne i tak bliskie i takie zrozumiałe. Popieprzona relacja na razie.
Ale z jednym się zgodzę, człowiek samotny, wyautowany szuka uczuć i chłonie je, nadal jest tylko człowiekiem i ich potrzebuje, dlatego Draco bierze je od Pansy, Hermiona boi się dać mu je publicznie... A publicznie najbardziej ich potrzebuje bo wtedy styka się z niechęcią i nienawiścią najmocniej.