1 października 1998

Pamiętniku,

Przynajmniej jest zimniej. Zaklęcia nie zanikają tak szybko.

To jedyna pozytywna myśl, jaką mogę ci dać, więc weź ją albo spadaj. Rozpoczęcie kolejnego miesiąca tutaj to tortura. To tak, jakby patrzeć na pętlę kata. Jakbym został potępiony. Te ściany są zbyt grube i zbyt zaplamione pieprzonymi wspomnieniami, a ja czuję się jak w jebanym więzieniu.

Technicznie rzecz biorąc, jest to więzienie. Nie jestem tutaj z własnej woli. Nie mogę odejść, jeśli bym tego chciał. Gdy naprawdę się nad tym zastanowić, magiczny kontrakt jest bardzo podobny do więzienia. Tylko w ten sposób więcej ludzi się gapi.

Dlaczego mnie też nie wsadziłeś do aresztu domowego? Z moją matką? Nie obchodzi mnie ukończenie szkoły. Ani dalsza edukacja. Nikt nie zatrudni byłego śmierciożercy takim, jakim jest, więc o co chodzi? Czy myślisz, że będziemy razem konspirować przeciwko Ministerstwu? Wymyślimy jakiś nikczemny plan uwolnienia mojego Ojca i ucieczki na najdalsze krańce tej zasranej Ziemi?

Jak powiedziałem, nie mam na to siły.

Myślę, że o tym też wiesz – co prowadzi mnie do przekonania, że zdecydowanie szukasz dla mnie kary.

Cóż, więcej mocy dla ciebie. Dokonałeś dobrego wyboru. Czuję się jak w piekle. A jeśli otrzymam jeszcze jedno nieprzyzwoite spojrzenie od tych jebanych sióstr Patil lub usłyszę jeszcze jedno pieprzone słowo od tego irlandzkiego palanta, moja cierpliwość się skończy.

Jak dotąd byłem bardzo, bardzo cierpliwy.

Wskazówka: „Kto sprawia, że się uśmiechasz?”

Wyślij mi jakąś nową, bo tą nie mam nawet zamiaru zawracać sobie głowy.

Draco

***

2 października 1998

Wróciła po list później tego samego dnia – nie znalazła go. Co tylko skomplikowało wszystko. Bo pani Pomfrey następnego dnia odpowiedziała. Wysłała jej harmonogram pracy, zaczynając od przyszłego tygodnia.

Co oznaczało, że on wysłał go za nią.

Malfoy.

I nie miało to żadnego sensu.

Zastanawiała się nad tym od wielu dni – wciąż się nad tym zastanawia, nawet teraz, z na wpół pustym kuflem piwa kremowego zwisającym z jednej ręki i ramieniem Harry’ego owiniętym wokół jej barków. Śpiewają piosenkę w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Jakieś pijackie, hałaśliwe hulanki, do których nie zna słów, ale wszyscy z siódmej klasy do nich dołączyli, a nawet niektórzy szóstoklasiści. To piątkowy wieczór i Harry jakoś przekonał ją, by została. By się tym cieszyć.

Wie, że jest w stanie siedzieć tu tylko dlatego, że jutro zacznie pracę z panią Pomfrey. Wie, że jest to jedyny powód, dla którego wszechobecna ciemność nie jest teraz całkiem widoczna.

Ale ona nie śpiewa.

Po prostu kołysze się razem z resztą i wypija swoją uczciwą porcję piwa. Chociaż raz miło jest zapomnieć o wszystkim. Zignorować fakt, że to tylko udawanie. Że nic z tego nie zniknie. Że wojna rzeczywiście się wydarzyła. Ludzie – przyjaciele, rodzina wciąż nie żyją.

Bierze kolejny łyk piwa kremowego, żeby odpędzić te myśli. Ron uśmiecha się do niej spoza kręgu. W odpowiedzi odwzajemnia półuśmiech – pijane, krzywe, niepełne uniesienie kącików ust.

— Dobrze, wszyscy! — słyszy wezwanie Seamusa. — Nadszedł czas na tradycyjną Prawdę… — wyrzuca butelkę Ognistej Whiskey w powietrze, rozlewając trunek na czerwone aksamitne kanapy — czy Wyzwanie!

Hermiona nagle zdaje sobie sprawę, że powinna była zaplanować swoją ucieczkę już dawno temu. Bo grają w Prawdę i Wyzwanie z Veritaserum i – cóż, ona nienawidzi tej gry. Nie może sobie nawet wyobrazić, jak to jest być zmuszonym do mówienia prawdy, więc wybiera jedyną możliwą opcję.

Tak więc, pod osłoną krzyków, wrzasków, masy poruszających się ciał oraz chaosu, napędzanego przez alkohol – odchodzi. Wyślizguje się spod ramienia Harry’ego, mija Deana i Neville’a i mknie przez korytarz do otworu za portretem.

Orzeźwiające powietrze w holu jest przyjemne – łyka je, mile zaskoczona, że kufel piwa kremowego nadal znajduje się w jej pięści. Chichocze z tego. Unosi naczynie, aby zobaczyć napój w świetle, obserwując, jak wiruje w szkle.

To sprawia, że odchyla się zbyt daleko w tył – zatacza się i potyka. Przystaje. Odzyskuje równowagę i zaczyna chodzić po dywanie jak po równoważni, cały czas śmiejąc się do siebie. Jedna stopa za drugą. Ręce w górze i po bokach. Właśnie w ten sposób. 

Od dawna nie czuła się tak lekko.

Nie wie, jak schodzi ze schodów. Ale w jakiś sposób kontynuuje balansowanie aż do korytarza na pierwszym piętrze. Nadal podskakuje i chodzi na palcach, aż zauważa niezwykłe światło w wejściu do biblioteki.

Wchodzi więc do niej na palcach – chwieje się na boki w połowie progu i wylewa trochę piwa kremowego na dżinsy. Śmieje się, bo to zabawne. To, co zostało z racjonalnego mózgu Hermiony, przypomina jej, że biblioteka jest zamknięta – lub powinna być.

Ale przed sobą, w tylnym dziale, dostrzega światło lampy. W sekcji poświęconej Czarnej Magii. Uwielbia tę sekcję.

Podążając za wzorem podłogi jak w grze w klasy, podchodzi, gładząc kufel. Nie odrywa go zbyt daleko od ust. Książki samosortując się przelatują obok niej i nad jej głową. Jedna prawie ją przewraca.

Ale ona jej unika, znowu przeskakuje, potyka się, a potem w pewnym sensie wpada za róg, zza którego dostrzega światło, a z jej gardła wydobywa się głośny chichot.

Krzesło piszczy, a ona wpada na biblioteczny stół, praktycznie na wpół rozłożona na jego blacie i musi najpierw się wyprostować, aby poczuć swoje położenie. Podnosi się. Zatacza stopami, by zachować równowagę, i odgarnia loki z twarzy.

— Wiedziałam, że to będziesz ty — mówi bez ogródek, kiwając na niego palcem.

Źródłem światła jest oczywiście Malfoy. Na stole obok niego stoi lampa, rzucająca światło na dość duży stos książek. Nawet w swoim stanie Hermiona nie umie przeoczyć tego koloru – fioletu z boku. Jest tu ten tajemniczy dziennik. Jak i jego właściciel.

Malfoy nadal ubrany jest w swoje szkolne szaty. Biała koszula. Zielony krawat. Gdyby był dzień, wszystko wyglądałoby raczej normalnie.

Ale jest środek nocy.

Zaskoczyła go. Malfoy podnosi się z krzesła z jedną ręką wepchniętą do kieszeni – bez wątpienia ściskając różdżkę. I naprawdę nie potrafi ona zinterpretować jego miny, ale może to tylko działanie piwa kremowego.

— Czy pan mnie śledzi, panie Malfoy? — bełkocze. Brzmi to dobrze, gdy dociera do jej uszu, ale musi przyznać, że w tej chwili cały świat lekko faluje. Jej głos prawdopodobnie też.

— Granger — mówi. Znowu stwierdzenie faktu. Dlaczego tak to mówi? A potem dodaje: — Co do chuja?

Ona się kołysze. Decyduje się lekko oprzeć o stół. Przed odstawieniem kufla bierze kolejny łyk piwa kremowego. 

— Biblioteka jest zamknięta — mówi krótko. Oficjalnie. Ale potem czka, a po chwili znowu się śmieje. Rozpływa się w niewielkim wybuchu chichotu, ponieważ naprawdę cudownie jest się tak śmiać. Tęskniła za tym. Za tą stroną siebie. Wie, że kiedy nadejdzie jutro, ona znowu zniknie.

— Granger, co się z tobą, do cholery, dzieje?

Hermiona wzdycha, gdy chichot zanika i ociera oczy, pozwalając Malfoyowi odzyskać ostrość.

— Zapytałam pierwsza.

— Zapytałaś o co? — Jego brwi są bardzo zabawne, kiedy tak się marszczą. Drżą trochę pod wpływem jego zmieszania. Fajnie jest go dezorientować.

— Czy ty… — Jej ręka znów znajduje kufel, unosząc go do ust. — śledzisz… — Pije, ale nie przerywa ich kontaktu wzrokowego. Przełyka. — ...mnie?

Malfoy wygląda na skonsternowanego. Chrząka kilkakrotnie, a ręka wysuwa się z jego kieszeni. Więc nie jest ona zagrożeniem? Interesujące.

— Ty… ja… ty jesteś tą, która pojawia się wszędzie, gdzie idę.

Cmoka na niego językiem. 

— Kto powiedział, że nie jest na odwrót?

— Granger, czy ty jesteś kompletnie najebana?

Szarpie kufel z powrotem, by pociągnąć kolejnego łyka i rzuca mu wyzywające spojrzenie. 

— Co za niegrzeczne założenie. — Ale po kolejnym łyku dodaje: — Tak. Całkiem. — Potem wyciąga trunek w jego stronę. — Masz. Napij się.

Malfoy przygląda się jej przez chwilę – patrzy na nią bystrym wzrokiem, a potem marszczy nos, kiedy znów spogląda na kufel.

— Piwo kremowe jest dla dzieci.

Parska. Jest to głośne parsknięcie. Bardzo nie-Hermionowe parsknięcie. 

— Wydaje mi się, że działa dość dobrze.

Wyraz jego twarzy pozostaje napięty i przez chwilę nawet podejrzliwy, jednak potem się rozluźnia. Opiera się on o parapet za sobą, a szyby w kształcie rombu tworzą kalejdoskop jego odbicia, gdy się porusza. 

— Właśnie widzę. — Wsuwa obie ręce do kieszeni. — Jak bardzo… w twoim stylu, by upić się piwem kremowym.

Hermiona prycha na niego. Odstawia kufel i opiera obie ręce na stole, żeby się podnieść. A potem siada ze skrzyżowanymi nogami, opierając się na dłoniach. Na chwilę pozwala swojej głowie odchylić się do tyłu, ciesząc się, jak świat wiruje. 

— Postanowiłam nie czuć się dziś przez ciebie urażona, Malfoy. Ani trochę.

— Jak dojrzale z twojej strony — wycedził.

Zbyt szybko unosi głowę do góry – czuje, jak krew odpływa i przez chwilę wszystko robi się czarne. Śmieje się trochę, gdy cały pokój obraca się przed jej oczami. Wyciąga obie ręce przed siebie, by odzyskać równowagę. Kufel z piwem chwieje się, ale ona go ratuje. Ratuje go szybciej niż samą siebie.

Uff. — Posyła chłopakowi szeroki uśmiech. — Było blisko.

— Co tu robisz, Granger? — Teraz jego głos jest pełen powagi.

Wzrusza ramionami. 

— Zobaczyłam światło.

— Nie śledziłaś mnie?

Kręci głową. Chichocze – nie chichotała tak dużo od dzieciństwa. 

— Wiesz, Malfoy, myślę, że ty i ja możemy po prostu wylądowywać w tym samym miejscu w tym samym czasie. — Porusza brwiami, patrząc na niego. — Wiesz? Na przykład… — czka — ...zbieg okoliczności. Albo… — kolejne czknięcie — przeznaczenie.

— Przeznaczenie? — Jego ton jest sceptyczny. Wyraz twarzy jeszcze bardziej, kiedy udaje jej się na niego spojrzeć. Ale coś pod tym jest – może cień rozbawienia lub uśmiech. Najdrobniejsza nutka humoru. Nie ma pewności. — Ile wypiłaś, Granger?

Jej spojrzenie przenosi się z jego ust do oczu i przez chwilę patrzy na niego tępo. Potem się uśmiecha. Głęboko i figlarnie. Unosi kufel, w którym zostało około centymetra trunku i zwycięsko wymachuje nim przed sobą.

— Rano będziesz się nienawidzić — mówi Draco.

— Nienawidzę siebie każdego ranka.

Następuje głucha cisza. Przytłumiona i gęsta. Hermiona uświadamia sobie, że patrzy w dół na powierzchnię stołu, a jej policzki są zaróżowione – nie tylko od uderzenia alkoholu. Nie wie, dlaczego to powiedziała. Nie chciała tego powiedzieć.

Kiedy znów na niego spogląda, wyraz jego twarzy ponownie staje się napięty, choć tym razem wokół oczu. To coś w rodzaju zmieszania i czegoś jeszcze. Troski? Nie, to znowu piwo kremowe.

— Granger… — zaczyna.

— Mhm-mm... — Kręci głową. Otwiera usta, żeby powiedzieć, że nie to miała na myśli, ale zamiast tego opuszczają je słowa: — Nie chcę o tym rozmawiać. — Siada wygodnie, zdenerwowana, marszcząc brwi. — To nie… — urywa, lecz próbuje ponownie. — Jestem… Wstydzę się tego. — A potem odpycha się od stołu, ponieważ naprawdę wcale nie to miała na myśli.

Przez ten cały czas Malfoy wpatruje się w nią, jakby patrzył na zapadający się pod swoim ciężarem namiot cyrkowy. 

— Co chcesz przez to powiedzieć, Granger? — I ma ten ton. Ten cholerny ton, którego jej przyjaciele tak bardzo lubią wobec niej używać. A nawet niektórzy z profesorów. Ten oznaczający obawę, że mają do czynienia z wariatem. Z kimś delikatnym i łatwym do sprowokowania. Nienawidzi tego tonu.

— Próbuję powiedzieć, że nie czuję się dobrze — wyjąkuje. Wzdycha na siebie. — Nie… To znaczy… Nie, jestem… Nie czuję się dobrze. — Wsuwa ręce we włosy, ściskając skronie. — Co, do cholery? Co, do cholery? — śpiewa. A potem: — Próbuję powiedzieć, że jest mi przykro.

Wszystko wychodzi z niej jak jedno słowo, a ona jest wściekła na siebie w momencie, gdy to się dzieje. Ale zdanie opuściło już jej usta, a ona nie może tego cofnąć, przez chwilę zmuszając się, by na niego spojrzeć.

Więc napina się i odrywa oczy od stołu. Zmusza je do spotkania się z jego własnymi.

Brwi Dracona są na linii jego włosów. 

— Jest ci... przykro? — powtarza.

— Tak, no i? Co z tego? — warczy, sięgając po kufel. Czuje, jak płoną jej policzki. Malfoy sprawia, że się poci.

— Jest ci przykro, ale dlaczego?

Boże — mówi zirytowana. — Po prostu… przestań zadawać mi pytania, ja… przepraszam za sposób, w jaki cię potraktowałam… tamtego dnia. Za moje zachowanie.

A potem nagle czuje, że ciężar spada jej z piersi. Siada trochę prościej. Umysł wydaje się być odrobinę jaśniejszy. Odstawia kufel z powrotem. Ryzykuje spojrzeniem na niego. Brwi ma wciąż uniesione wysoko, ale miękkość, której nigdy nie widziała, wypływa z jego oczu. To zagmatwana miękkość. Miękkość, z którą nie jest pewien, co zrobić. Ale mimo wszystko ona tam jest.

To znaczy, dopóki jej nie chowa. Ukrywa tę delikatność pod maską, jakby ją z siebie zmył. 

— To nie ma znaczenia, Granger.

— Właśnie, że ma — naciska i zauważa, że zrobiła krok do przodu. Krok w jego stronę. — Ja… Myliłam się. Ja… Ja po prostu… to boli. — Jej ręka z roztargnieniem znajduje naznaczone blizną ramię.

Malfoy przechyla głowę nieco na bok, tak że kosmyk blond włosów wpada mu do oczu. 

— Nie chciałem cię skrzywdzić — mówi. To fascynujące zdanie. Zdanie, którego nigdy nie sądziła, że usłyszy z jego ust.

To ją zaskakuje.

— Wiem, że nie chciałeś — mówi, a jej głos jest teraz cichszy. Mniej żywy. Mniej rozbawiony. Być może piwo kremowe przestaje działać.

Między nimi zapada długa cisza. Wszystko, co słyszą, to przekładanie książek, gdy przelatują i układają się w stosy, ale to w najlepszym przypadku i tak odległe dźwięki. Tak naprawdę nie spoglądają na siebie. Raczej jest to celowe niepatrzenie na siebie, ale od czasu do czasu popełniany jest błąd i jedno z nich przyciąga wzrok drugiego.

Grają w tę grę przez dobre pięć minut.

Malfoy jest tym, który przerywa ciszę, gdy nadchodzi czas. 

— Piłaś dziś wieczorem z Gryffindorem?

— Hmm? — Przez chwilę nie potrafi odpowiedzieć na jego pytanie. — Och… Och, cóż… tak naprawdę to piłam sama ze sobą, w towarzystwie Gryffindoru.

On przytakuje.

A ona po prostu nie może się zamknąć. 

— Wiesz? Myślę, że to pierwszy raz, kiedy spędziliśmy całe dziesięć minut bez kłótni.

Jest zszokowana, gdy zmusza go to do śmiechu.

— A więc to rekord — mówi.

— W rzeczy samej.

Po kolejnej, krótszej ciszy, ponownie podaje mu kufel i robi w jego stronę następne kilka kroków. Malfoy otwiera usta, niewątpliwie po to, by powiedzieć coś jeszcze o dziecinności upijania się piwem, ale ona mu przerywa.

— Po prostu się napij. Polubiłeś moją mugolską whisky, więc wypij i to.

Wtedy zdaje sobie sprawę, jak blisko niego stoi. Prawie tak blisko jak tego dnia w toalecie, jednak bez wrogich spojrzeń czuje, jakby było to o wiele bliżej. W dwóch dłoniach trzyma przed sobą kufel, który dotyka jego piersi po drugiej stronie.

Cofnij się, myśli.

Malfoy unosi brew. Hermiona uświadamia sobie, że to bardzo elegancki, arystokratyczny rodzaj brwi o zaskakująco ciemnym odcieniu blondu – biorąc pod uwagę jego praktycznie białe włosy. Obserwuje, jak wygładza zmarszczki na czole, a chwile później jej spojrzenie wraca do jego oczu, gdy ciężar kufla przenosi się do dłoni chłopaka.

Cofnij się.

Bierze duży łyk. Hermiona obserwuje jego gardło, gdy przełyka. A kiedy oddaje jej kufel, ona pyta: 

— A co z tobą? Dlaczego nie pijesz dziś wieczorem ze Slytherinem? — Popija. — Zakładam, że piątkowe wieczory w lochach są równie święte.

— Prawdopodobnie nawet bardziej, jeśli mam być szczery. — Wzrusza ramionami. — Ale ja lubię pić sam.

— Teraz pijesz ze mną — podkreśla.

— Dobra uwaga. — Zabiera kufel.

— I co teraz?

Ponownie wzrusza ramionami. Odwraca wzrok, upijając przedostatni łyk. 

— Nie jestem zbyt lubiany, Granger.

Jest prawie zbyt zszokowana, by odebrać od niego kufel. 

— Ale ja…

Znowu unosi tę przeklętą brew.

— Nawet w Slytherinie? — dopytuje. — Ale… we wcześniejszych latach…

— Nawet wtedy — mówi. — Myślę, że oni raczej bali się mojego ojca i dlatego byli dla mnie mili.

Zastanawia się, dlaczego myśl o tym jest smutna. Dlaczego czuje potrzebę…

— Jestem pewna, że to nieprawda.

— Ta, no cóż…

— Nie, jestem pewna, że nie — zapewnia. — Wielu ludzi cię lubiło. Jak Cra… — przerywa. Szuka innego nazwiska. — Pansy. Pansy cię lubiła.

Na te słowa Malfoy się śmieje. Jest to głęboki, gardłowy śmiech, którego nigdy wcześniej u niego nie słyszała. 

— Pansy lubiła mój pokaźny spadek, a także wysoce prawdopodobną możliwość zaaranżowanego małżeństwa, przynajmniej w tamtym okresie.

— Nie, nie tylko to — mówi, stawiając kufel na stole za nim. — Jesteś przystojny i inteligentny i jestem pewna, że za to też cię lubiła. — Kiedy na niego patrzy, jest całkiem zadowolona ze swojego podsumowania.

Dopóki nie widzi wyrazu jego oczu, rozumiejąc dokładnie to, co właśnie powiedziała.

Jego zaskoczenie nie jest oczywiste – powieki nie są rozwarte, a usta szeroko rozchylone. To głębszy rodzaj zaskoczenia. Taki, który jest wyczuwalny w lekkim drżeniu mięśni między jego brwiami. W migotaniu bezdennego spojrzenia. Sposobie, w jaki wysuwa język z ust – gdy nerwowo je zwilża.

Hermiona czuje, jak rumieniec rozchodzi się po jej twarzy niczym pożar, gdy stara się naprawić to, co powiedziała. 

— Ja… ja, no cóż, rozumiesz, co miałam na myśli. Jesteś atrakcyjny. Nie… Niekonwencjonalnie, nietypowo. Nie… Co? Nie. Chodziło mi tylko o to, że jesteś piękny, a ja — o mój Boże, co to kurwa jest — nie. Malfoy. Draco. Boże. Miałam na myśli tylko to, że zawsze myślałam, że jesteś… — I z urywanym wrzaskiem zakrywa usta dłonią. Zatrzymuje uciekający z jej ust płonący potok słów.

Co - jest - na - Boga?

Zaskoczenie Malfoya jest oczywiste. Teraz jest wręcz wypisane na jego twarzy.

Hermiona odwraca wzrok, bo nie może znieść patrzenia na niego, spogląda na kufel na stole i próbuje się pozbierać i drogi Boże, co było…

Zamiera. Nabiera powolnego, równego oddechu. Zapada długa cisza.

Jej głos jest cichy i morderczy, kiedy wreszcie może z siebie wydusić: 

— Zabiję go.

To na krótko wyrywa Malfoya z oszołomienia. 

— Kogo?

Szarpie kufel ze stołu – uderza nim w jego ramię, ale on tego nie zauważa. Podsuwa go pod nos. Węszy.

W następnej chwili rzuca nim o podłogę biblioteki, a on pęka z satysfakcjonującym i, w jakiś sposób ogłuszającym, hukiem. 

Jebany Seamus! — krzyczy. Okręca się wokół własnej osi, zaczyna przeskakiwać nad odłamkami, gdy unosi się w nich charakterystyczna woń Veritaserum. — Przecież ja go…

Wtedy ręka chłopaka pojawia się na jej nadgarstku. Dłoń jest niepokojąco zimna, a ona nic nie rozumie. W następnej chwili on przyciąga ją z powrotem. Odwraca do siebie ostrym szarpnięciem, a jego druga dłoń nagle przylega do jej policzka i jest tak samo zimna. Słowa wyrywają się z jej gardła i on…

On tam jest.

Jego usta są na jej ustach. Zmrożone, oszronione wargi. Przeciw jej. Wysysając z nich ciepło. Zimne jak kamień. Nieruchome, w oczekiwaniu złożone na jej własnych.

Puls Hermiony wydaje się panikować. Zacina się i zatrzymuje, po czym desperacko próbuje ponownie się uruchomić. Bije za szybko.

Usta Malfoya są na jej ustach. On… nie całkiem ją całuje, ale tam jest. On tam jest i to nie jest całowanie. Jeszcze nie całkiem, ale…

Westchnienie. Ono rozchyla dla niego jej wargi.

I wtedy ją całuje.

Jego dłonie znajdują brzegi jej szczęki, pochyla się, a nacisk zmusza ją do oderwania się i – i przełyka wdech. Przełyka ich następne wdechy jednym haustem, a potem jego własny wypływa w jej usta – drżący, zimny, z nutą mięty pieprzowej – lodowate palce wbijają się w loki, a nos ociera się o odcinek skóry pod policzkiem, którego do tej pory nigdy nie uważała za coś ważnego, i on ją całuje.

Co… co to ma być?

Jej umysł wiruje. Palce drżą, bo utknęły w połowie drogi, żeby go zatrzymać. W połowie drogi między odepchnięciem a rozpoczęciem czegoś innego. Ona… ona nie wie. Nie rozumie. Nie…

Och.

Jego język muska krawędzie jej zębów. Podnieca w jakiś erotyczny, enigmatyczny sposób, którego Hermiona nie rozumie, ale przesyła przez nią impuls. Tworzy supeł w dolnej części brzucha, nie – niżej – który się napina. I Draco wydaje ten dźwięk. Ten cichy, mały, miękki dźwięk – nie wie, co to jest. Ni to jęk, ni to westchnienie. Coś subtelnego, coś, co jest połączeniem tych dwóch.

Ten dźwięk coś jednak robi. Zapala ośrodek nerwowy, który kontroluje jej ręce, a nie głowę, i nagle wplata ona palce w przód jego koszuli. Owija jedną wokół zielono-srebrnego krawata. Przyciąga go. Przyciąga go bliżej. Czuje, jakby się budziła i zasypiała jednocześnie.

Wydaje własny dźwięk – desperacki rodzaj zapału, o którym nie wiedziała, że jest w stanie z siebie wydusić, i chce Malfoya bliżej i nie wie dlaczego, a ich języki znowu się spotykają – drży, a on zaciska ręce w jej włosach. Zatapia w nich palce i, jeśli to możliwe, przyciąga ją bliżej. To zwiększa tylko siłę pocałunku.

I właśnie wtedy Hermiona zdaje sobie sprawę, jak bardzo tego chce. Gdzieś między jego językiem zagłębiającym się w jej usta a rzęsami muskającymi twarz. Między szkłem trzeszczącym pod ich stopami a chłodem jego dotyku. Ona – ona tego chce.

Drżącą ręką puszcza krawat. Znajduje gładką przestrzeń z boku jego gardła. On wzdycha. Wyciąga ręce z jej włosów. Zamiast tego owija ramiona wokół dolnej części pleców dziewczyny i przyciąga jej ciało do swojego.

Jest zimny. Taki zimny. Dlaczego on...

Obraca ich. Przyciska ją plecami do jednej z półek z książkami. Przyciąga jej biodra do przodu i uderza nimi z powrotem o drewno, kiedy ją całuje, w kółko. I jest ciepło, nagle – gorąco – i smakuje jak – on smakuje tak dobrze – a jej serce się zacina, mózg wiruje, ciepło pulsuje nisko, a ona nie – nie – nie może pogodzić się z dotykiem jego ciała przy swoim. Wyraźna, niewypowiedziana twardość, którą czuje po wewnętrznej stronie uda, pulsowanie jego serca i…

Odrywa się od jej ust, wargami szukając czegoś innego, czegoś nowego, ona nie wie, co to znaczy być tak całowaną. Ale jego usta są tam, gdzie bije jej puls – tuż przy szyi. Leniwie myśli, że gdyby chciał, mógłby nawet teraz rozerwać jej gardło zębami. Z wyjątkiem tego, że to jego język – och – jego język, który śledzi żyły na jej szyi, omiata je w górę i w dół, gdzie pęcznieją od krwi, zatrzymując się co jakiś czas, aby móc rozgrzać skórę ustami – ssać. Hermiona czuje, jak tworzą się siniaki. Czuje ucieczkę racjonalnych myśli. Ale dźwięki są mokre i bezsensowne, a on jest tuż pod jej uchem, jego biodra przylegają do jej i ona nie może, nie może, nie może, ona…

Jedna z latających książek nie trafia w cel i rozbija się o ścianę.

Malfoy cofa się, zaskoczony, a Hermiona musi chwycić się jednej z półek, aby nie zapaść się bez podpierającego ją męskiego ciała. Cierpi każdy cal jej skóry. Czuje się surowa. Usta mrowią. Pierś faluje.

Patrzy na niego, ponieważ nie potrafi wydusić z siebie żadnych słów.

On przeczesuje dłonią swoje rozczochrane włosy – czy ona mu to zrobiła? Poprawia krawat i rozpina przód koszuli. Rozpina ją w dół – och.

Stoi tam, długo łapiąc oddech. Ale kiedy otwiera usta, żeby coś powiedzieć, cały ciężar rzeczywistości spada na nią i nie może znieść tego, co ma do powiedzenia. Nie może znieść próby zrozumienia ostatnich dziesięciu minut.

Więc ucieka.

 


7 komentarzy:

  1. Pierwszy pocałunek 😍 Od razu jak przeczytałam o tej mini imprezie w Gryffindorze mi się przypomniało, co będzie się działo później i się nie mogłam doczekać, aż dojdę do tego fragmentu! 🥰 Ten pocałunek jest opisany tak szczegółowo, że serio po raz kolejny czuje się tak, jakbym była w tej bibliotece i patrzyła na nich 😊 Taka zwykła chwila zapomnienia, bo na pewno nie było to spowodowane upojeniem alkoholowym, przynajmniej ze strony Draco. Jemu byłoby trzeba czegoś więcej niż kilku łyków piwa kremowego xD Także Hermionka ma tutaj bardzo słabą głowę, oj bardzo słabą xD Ale gdyby nie to, to raczej by do takiej sytuacji nie doszło między nimi, trzeba przyznać, że Draco troszkę wykorzystał okazję, która mu się nadarzyła, ale to wciąż może dziwić. Bo całować kogoś z taką pasją, kogo aż tak się nienawidzi, kogoś, kimś przez tyle lat się gardziło… Ta relacja jest mega burzliwa! Cholera, mimo tego, że wiem co się będzie działo dalej to i tak nie mogę się doczekać tego, co się między nimi jeszcze wydarzy, choć nie zawsze będzie miło i przyjemnie 😕

    OdpowiedzUsuń
  2. Było zaskakująco jak dla mnie 😂 tyle się wydarzyło. Pijana Herm, pocałunek, gorący pocałunek 🔥

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech żyje alkohol! ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojojoj... Co tu sję wydarzyło 😱😱 jestem zszkowana!! Ja myślałam, że podchody będą trwać i trwać, a tu BUM! Już dawno nie czytałam czegoś taka zaskoczona :D zszokowana!
    Czekam na więce, bo umieram z ciekawości!! Jakie to przemyślenia będą w dzienniku Draci <3 i w głowie Hermiony !! 😽😽

    OdpowiedzUsuń
  5. Co tu sie... Mam mozg na scianie! Chyba predzej spodziewalabym sie jakiegos rozlewu krwi, niz tego, i troche bylam przerazona na poczatku, ze pijana Hermiona moze byc bardziej chwiejna i to sie skonczy co najmniej prawdziwym pojedynkiem. A tu pocalunek! Po calym tym wstepie, tych wpisach w pamietniku, tej pogardzie i lekcewazeniu, i wszystkich brzydkich emocjach takie calowanie! Coz, i nawet nie moge powiedziec, ze to bylo niewlasciwe, bo zostalo opisane tak... niespodziewanie, ze chyba oni sami sa bardziej zaskoczeni, niz my! Ale po takich slowach Hermiony, czy mozna sie dziwic? Oj, Seamus, jakbym byla na miejscu Granger to bym ukrecila ci leb!

    OdpowiedzUsuń
  6. "Nienawidzę siebie każdego ranka." - chyba to jest kwintesencją depresji i jeżeli nie masz celu, nie oznaczysz go sobie bardzo dokładnie to wtedy nie wstajesz. Leżysz. Śpisz. Czekasz na koniec...
    Pijana Hermiona jest urocza, ta chwila zapomnienia podczas upicia. Szczera rozmowa. Zmieszanie Hermiony kiedy próbowała wybrnąć dając coraz to nowe komplementy Draconowi - wywołało na moich ustach niemały uśmiech. Natomiast to co wydarzyło się potem, dobrze, że siedziałam. Pierwszy pocałunek <3 Troszkę szybko, nie mniej opisany w taki idealny sposób <3 Czułam się jakbym stała obok nich i czuła te emocje w powietrzu. Genialne <3 Ucieczka, nie wiem czy to dobre wyjście z sytuacji, aczkolwiek z drugiej strony się temu nie dziwię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie dziwię się Hermionie, że chciałą zabić Seamusa. Nie spodziewałam się takiego wybuchu namiętności? sama nie wiem jak określić to co się między nimi wydarzyło

    OdpowiedzUsuń