ROZDZIAŁ 42.

Z rozdziału 6.:

- Co byś zrobił, gdybyś odzyskał wolność? - zapytał Snape.

Lucjusz odpowiedział bez chwili namysłu i ta pewność zbiła Snape'a z tropu tak samo jak słowa, które padły.

- Zabrałbym syna, czy by tego chciał, czy nie, i uciekłbym z kraju - oznajmił były śmierciożerca.

- Naprawdę skazałbyś go na taki los? - drążył Snape. - Musiałby porzucić wszystko i zapomnieć o ludziach, których znał. Musiałby ciągle uciekać i zawsze się ukrywać.

Płomienie zgasły niemal całkiem i postać Lucjusza w kominku zaczęła się rozmywać, a jego głos zabrzmiał jak odległe echo.

- Zrobiłbym to w okamgnieniu.

Połączenie zostało przerwane z odgłosem gasnącej świecy. Jedynym dowodem odbytej rozmowy był zapach dymu oraz fakt, że Snape był już całkiem rozbudzony, czujny i o wiele bardziej wstrząśnięty, niż chciałby przyznać.

Mężczyzna podszedł do biurka i usiadł. Mebel będący w posiadaniu jego rodziny przez trzy pokolenia został pięknie wykonany z drzewa różanego, z nogami w kształcie lwich łap. Jedna z niewielu rzeczy, które Snape darzył pewnym sentymentem.

Biurko miało cztery szuflady otwierane za pomocą ozdobnych gałek, po dwie z każdej strony. Kiedy jednak Snape stuknął różdżką w puste miejsce pomiędzy nimi i wyszeptał krótkie zaklęcie, ukazała się piąta, dużo mniejsza szuflada. Posłuszna rozkazom czarodzieja, wysunęła się bezszelestnie, ukazując niewielkie zawiniątko z zielonego aksamitu. Snape przyglądał mu się przez chwilę, po czym wziął je do ręki. Pewnie zadrżałyby mu dłonie, gdyby nie to, że był mistrzem eliksirów i w jego zawodzie nie było miejsca na okazywanie tego rodzaju słabości. Mężczyzna szybko odsunął materiał, odsłaniając ukryty w zawiniątku błyszczący złoty klucz.

***

Harry nie mógł zdecydować, czy ma stać, czy siedzieć. Wszystkiemu winny był Ron. Zamiast zjawić się w biurze Dumbledore'a, korzystał właśnie z prywatnego kominka McGonagall, by porozmawiać ze swoim ojcem.

Zazwyczaj to Ron był tym, którego musiano uspokajać. Pod jego nieobecność tytuł najbardziej zdenerwowanej osoby w pomieszczeniu oficjalnie przypadł Harry'emu i wcale mu się to nie podobało.

Martwił się tak mocno, że nie mógł ustać spokojnie dłużej niż minutę, a profesor McGonagall ofuknęła go już dwukrotnie za „rozpraszające dreptanie". Gdy więc Ginny pociągnęła go w stronę wolnego miejsca, usiadł obok niej i zdawał się nie zauważać, że dziewczyna ściska jego dłoń wystarczająco mocno, by odciąć dopływ krwi do palców. Po siedmiu latach oglądania meczów quidditcha z Hermioną był do tego przyzwyczajony.

Mimo iż na wzmiankę o tym sporcie Hermiona przewracała oczami lub twierdziła, że jest on jej zupełnie obojętny, w niepokojących sytuacjach miała w zwyczaju ściskać kogoś za dłoń. Ron napomknął raz, że niemal zmiażdżyła mu palce, kiedy Harry wykonywał pierwsze zadanie w trakcie Turnieju Trójmagicznego.

- To wszystko moja wina - wyszeptała Ginny. O całym spotkaniu z nieprawdziwym Harrym opowiedziała Dumbledore'owi, McGonagall i Lupinowi. Może i szczegóły zdarzenia były zawstydzające, ale nijak miało się to do poczucia winy, które towarzyszyło jej, odkąd dowiedziała się, że niechcący pomogła porywaczowi Hermiony.

- Nie mogę uwierzyć, że myślałaś, że to byłem ja - wymamrotał Harry, dobijając ją. - I jeszcze go pocałowałaś!

Ginny ni to zaszlochała, ni to jęknęła, po czym po raz piąty w ciągu ostatnich dziesięciu minut ukryła twarz w dłoniach.

Dumbledore właśnie skończył informować profesor McGonagall o swoich odkryciach dokonanych w Wieży Gryffindoru.

- Harry - zaczął - zapewniam cię, że skoro przez cały rok szkolny wszyscy nauczyciele brali śmierciożercę za Alastora Moody'ego, mogło się zdarzyć, że panna Weasley została oszukana w podobny sposób. Nie zapominaj o tym, że ja znałem Alastora od ponad czterdziestu lat.

- Gdzie jest Alastor? - spytała McGonagall.

- Przeszukuje pokój panny Granger - odparł Dumbledore. Był zupełnie spokojny, jednak był to tego rodzaju spokój, jaki dało się zaobserwować, gdy ciemne deszczowe chmury wisiały w bezwietrznym, dusznym powietrzu. Burza z piorunami nadchodziła nieuchronnie. - Jego zespół zabezpieczył wszystkie wyjścia z zamku. Mamy nadzieję, że dzięki temu panna Granger pozostanie w środku, jeśli nadal tu przebywa.

- Dlaczego porwano ją właśnie teraz? - zastanawiał się Lupin. - Jeśli od samego początku taki był plan, po co czekać do ostatniego dnia szkoły? Nawet nie mieli pewności, że nadal tu będzie. Przecież większość uczniów opuściła już Hogwart.

Ginny podniosła głowę. Była blada jak ściana.

- Och, Harry, musimy im powiedzieć! - stwierdziła, gapiąc się na chłopaka.

- Powiedzieć nam o czym? - warknęła McGonagall.

Tak. Zdecydowanie musieli im o tym powiedzieć. Jeśli Dumbledore szukał jakiegoś znaku ostrzegawczego albo czegoś nadzwyczajnego, to było nim właśnie małżeństwo Dracona i Hermiony.

Harry przytaknął nerwowo i niedbale przejechał dłonią po włosach. Otworzył usta, ale nim zdążył się odezwać, Dumbledore zabrał głos.

- Profesor Snape uznał za stosowne poinformować nas o... nietypowej sytuacji panny Granger - wyjaśnił. - W świetle bieżących wydarzeń okazało się to rozsądną decyzją.

Harry spoglądał na dyrektora.

- Więc już pan wie, że oni wzięli ślub po balu?

Najwyraźniej profesor McGonagall, która wydała z siebie przestraszony dźwięk, nie została jeszcze o tym powiadomiona.

- Kto wziął ślub?

- Tak, Harry, profesor Dumbledore już wie - odparł Lupin.

Ze współczuciem poklepał McGonagall po dłoni i zaczął opowiadać o tym, jak jej prymuska dała nogę z uczniem cieszącym się najgorszą sławą w Hogwarcie, by później za niego wyjść. Dodał pospiesznie, że była wtedy kompletnie pijana. Na koniec wspomniał jeszcze o tatuażach małżeńskich i niedającym się cofnąć zaklęciu.

Po wysłuchaniu szczegółów McGonagall wyglądała na wściekłą.

Do biura Dumbledore'a wszedł Moody. Słowo „wszedł" było jednak w tym wypadku zbyt łagodnym określeniem. Moody wpadł do pomieszczenia, a tuż za nim – Kingsley Shacklebolt oraz dziewczyna Donalda Bligha, aurorka Astrid Huggins.

Lupin był zaskoczony, widząc ją w pracy tak szybko po zaginięciu Bligha i Tonks.

- Cześć, Lupin - rzuciła Astrid.

- Astrid - powitał ją Lupin.

Wymienili przygnębione spojrzenia.

Dumbledore podniósł się z fotela. Harry dopiero teraz zauważył, że dyrektor wcale nie był tak spokojny, jak mu się na początku wydawało.

- Alastorze? - zwrócił się do Moody'ego, oczekując potwierdzenia najgorszych przypuszczeń.

Wszyscy poczuli w powietrzu lekkie drżenie, jak gdyby przez pomieszczenie przeszła fala prądu. Włosy na szyi Harry'ego stanęły dęba.

Moody zerknął w stronę oszołomionej McGonagall, po czym zaczął zdawać relację na temat odkryć, jakich dokonał.

- Możemy mieć pewność, że dziewczyna nie opuściła pokoju dobrowolnie - oświadczył i pokonawszy trzy schodki prowadzące do biurka Dumbledore'a, położył na blacie różdżkę Hermiony.

Twarz Dumbledore'a spochmurniała. Najwyraźniej liczył na to, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu Hermionę tylko chwilowo zatrzymano, a nie porwano. Dowód leżał jednak na biurku dyrektora. Każdy, kto znał Hermionę, wiedział dobrze, że nie ruszyłaby się nigdzie bez różdżki.

Mina Lupina zrzedła.

- Została uprowadzona.

- Oczywiście - prychnął Moody i spojrzał w dół na różdżkę. - Albusie, jeśli prawdą jest, że w Hogwarcie grasuje Łowca Głów, możliwe, że dziewczyna przypadkiem natknęła się na sukinsyna. Założę się, że gdziekolwiek teraz jest, znajdziemy tam także członków mojego zespołu.

- Zrobiła to samo, gdy otwarto Komnatę Tajemnic - zauważyła Ginny zrezygnowanym głosem.

Widząc pytający wzrok Moody'ego, Dumbledore opowiedział, jak na drugim roku Hermiona odkryła, że za ataki w zamku odpowiadał bazyliszek, i przed pewną śmiercią ocaliło ją to, że była na tyle sprytna, by zabrać ze sobą lusterko, gdy pospieszyła podzielić się swoją teorią z innymi.

Moody westchnął.

- Niezwykle bystra z niej dziewczyna. Jak tylko do nas wróci, muszę odbyć z nią rozmowę na temat pracy w akademii.

Harry nie znał Moody'ego na tyle dobrze, by móc stwierdzić, czy mężczyzna próbował w ten sposób poprawić nastrój osobom zebranym w pomieszczeniu. Jeśli tak było, próba zakończyła się niepowodzeniem.

- Co z resztą zaginionych studentów? - odezwał się Lupin.

- Gdzie jest dziewczyna Parkinsonów? - burknął Moody. - Doniesiono mi, że może wiedzieć coś więcej o Ślizgonach.

- Przesłuchuje ją profesor Snape - oznajmił Dumbledore. - To ja na to nalegałem - dodał, kiedy Moody spojrzał na niego gniewnie.

- Biedna smarkula - skomentował Moody bez cienia sympatii w głosie, po czym potarł dłonią szczękę. - W takim razie poczekam na swoją kolej. Zaginęło czterech uczniów, Albusie. Trzech z nich figuruje na pewnej liście, o której nikt z nas nie lubi wspominać.

- Jakiej liście? - wtrącił natychmiast Harry.

- Liście uczniów przypuszczalnie najbardziej skłonnych do przejścia na stronę Voldemorta - wytłumaczył z grymasem Dumbledore. Najwyraźniej temat ten nie należał do jego ulubionych.

- Sporządzono ją na polecenie Ministra Magii.

- Blaise Zabini się na niej znajduje? - zapytał Harry, nie próbując ukryć zaskoczenia. - Kto decyduje o tym, jacy uczniowie trafiają na listę?

- Pracownicy Hogwartu - wyjaśnił Dumbledore. - I ja.

Harry wytrzeszczył oczy.

- Więc musi pan wiedzieć o Zabinim coś, o czym reszta z nas nie ma pojęcia, bo to, że on mógłby dołączyć do Voldemorta, jest równie prawdopodobne jak to, że Hermiona mogłaby zostać śmierciożercą.

Dumbledore zatrzymał wzrok na twarzy Harry'ego.

- Żadnego nazwiska nie dodano na listę od tak, Harry.

- A co z Malfoyem? Czy biorąc pod uwagę informacje, jakie posiadamy na jego temat, jest pan pewien, profesorze, że chłopak rozważa obecnie dołączenie do Voldemorta? - zagadnął Lupin.

Nikt nie zająknął się na temat Goyle'a. Czasami najbardziej oczywiste rozwiązania okazywały się wcale nie aż tak oczywiste.

- Powinieneś zawęzić listę, Albusie - polecił Moody. - To twoje dzieciaki. Rzuć okiem na nazwiska. Chcę, żeby zaginieni aurorzy wrócili do mnie przed końcem tygodnia. W ten czy w inny sposób.

McGonagall była w szoku.

- Myślisz, że Łowcą Głów jest jeden z nich? Że jest nim uczeń, Alastorze?

- Tom Riddle też był kiedyś uczniem - przypomniał wszystkim Dumbledore.

Moody mruknął coś pod nosem, łypiąc groźnie na Dumbledore'a. On jako jedyny zdawał się być nieczuły na emanującą od dyrektora bezgłośną wściekłość.

- Chcę porozmawiać z dziewczyną Parkinsonów. Natychmiast.

- Poprosiłem profesora Snape'a, by przyprowadził ją do nas.

- Jeśli się pan czegoś dowie, musi mnie pan ze sobą zabrać - zwrócił się Harry do Moody'ego.

Moody parsknął.

- Zabieram ze sobą tylko aurorów, chłopcze. - Zgromił Harry'ego wzrokiem. - Jeśli się nie mylę, nadal masz na sobie szkolny mundurek.

W oczach Harry'ego zapłonął ogień. W amoku nie zauważył, że Moody mu nie odmawia, tylko rzuca wyzwanie.

- Już od jakiegoś czasu byłem wystarczająco dorosły, by wiedzieć. - Skierował słowa w stronę Dumbledore'a. Po chwili przeniósł spojrzenie na Lupina. - Więc jestem też wystarczająco dorosły, by coś z tym zrobić. Nie jestem Syriuszem. Nie popełnię tego samego błędu. Hermiona pokazała mi, że można postępować inaczej.

Lupin wyglądał, jakby odczuwał fizyczny ból, ale blask w jego piwnych oczach świadczył o tym, że Harry niemal go przekonał.

- Jak widzisz, nie zgłosiłem jeszcze sprzeciwu - odparł przejętym głosem.

McGonagall przesunęła się do przodu i poklepała go po dłoni.

Harry momentalnie się uspokoił.

- Dziękuję - wyszeptał do Lupina.

- Jeśli zginiesz, Harry, nie wybaczę ci tego.

- Nie zginę - obiecał Harry żarliwie.

Moody odchrząknął.

- Albusie, zaginieni uczniowie to wskazówka, na którą czekaliśmy. Przesłuchamy rodziców i zbierzemy informacje na temat Zabiniego i Goyle'a.

- A co z Draconem? - zainteresowała się Ginny. Dziwiło ją, że prawie w ogóle o nim nie wspominano.

- Co z nim? - Bladoniebieskie magiczne oko Moody'ego obróciło się w kierunku Ginny, która poruszyła się nerwowo pod wpływem siły spojrzenia mężczyzny. - Zakładam, że dołączył do Voldemorta. To jasne jak słońce. Nie obraź się, Lupin - Moody pochylił naznaczoną bliznami głowę w stronę nauczyciela obrony przed czarną magią - ale w żyłach chłopaka płynie zła krew. A do tego jego nazwisko znajduje się na liście.

- Nie zapominaj, Alastorze, że nakaz sporządzenia listy to dla nas lekcja polityki, jaką prowadzi Ministerstwo - niemal wysyczał Dumbledore.

Harry'ego uderzyło, jak mocno Artur Weasley angażował się w codzienne życie Hogwartu. Musiało to doprowadzać Dumbledore'a na skraj wytrzymałości.

- Jak na razie lista się sprawdza - przypomniał Moody.

Po chwili do pomieszczenia wszedł Ron. Harry jeszcze nigdy nie widział go aż tak przybitego. Wyczuwszy napiętą atmosferę, Ron zatrzymał się nagle i odchrząknął.

- Tata jest w drodze - powiadomił Dumbledore'a śmiertelnie poważnym głosem. - Posłał już po rodziców Goyle'a i Zabiniego. Nie zdecydowaliśmy... Nie zdecydowaliśmy jeszcze, co powiedzieć rodzicom Hermiony.

- Musimy im coś powiedzieć! - zażądała McGonagall. - Przecież dziewczyna miała wrócić do domu jutro rano!

Dumbledore obszedł biurko i opadł ciężko na siedzenie.

- Kwestię państwa Granger zostawcie mnie. Na razie musimy poczekać na Severusa i pannę Parkinson. Liczę na to, że dowiemy się od nich czegoś, co pomoże w śledztwie.

***

Snape stał przed kominkiem z lekkim grymasem na twarzy. Długie palce zaciskał w pięści. Szczególnie prawą dłoń. Trzymał w niej złoty klucz, który przez ostatnie trzy lata leżał ukryty w jego biurku.

Metal absorbował ciepło jego ciała. Wydawało się, że parzy skórę. Działo się tak tylko w wyobraźni mężczyzny, jednak wyobraźnia stanowiła przecież część magii.

By potężne zaklęcia mogły zadziałać, potrzeba było wiary. Wiary w słowa, wiary w ich efekt. Snape kurczowo ściskał w ręku czarnomagiczny przedmiot, wdzięczny za przypomnienie o okropnych rzeczach, jakie zostawił za sobą w poprzednim życiu.

Pansy siedziała w pomieszczeniu obok. Znajdowała się obecnie w stanie katatonii, lecz potrzeba było tylko chwili, by skutki uboczne Veritaserum ustąpiły. Snape musiał ją wkrótce odprowadzić do Dumbledore'a i przekazać mu, co siłą wydarł z dziewczyny.

Jej upór miał związek z obietnicą złożoną Draconowi. To, że ktoś tak mocno poświęcał się dla chłopaka, nie było dla Snape'a całkowitym zaskoczeniem. Zaskoczyło go to, że Pansy okazała się szaleńczo zakochana w jego sprawiającym kłopoty chrześniaku. Snape doszedł do wniosku, że musiał się zestarzeć, skoro nie zauważył czegoś takiego.

Kominek wydał charakterystyczny dla uruchamianej Sieci Fiuu dźwięk, a ogień buchnął gwałtownie w górę. W palenisku ukazała się znajoma twarz starej skrzatki domowej, która nigdy nie potrafiła poprawnie wymówić nazwiska Snape'a.

— Tulipanka już śle po swojego pana — powiedziała spokojnym głosem, po czym w okamgnieniu zniknęła z pola widzenia mężczyzny.

Po kilku minutach z płomieni wyłoniła się postać Lucjusza Malfoya ubranego w komplet nieskazitelnych szat w ciemnoniebieskim kolorze. Prezentował się znacznie lepiej niż w jedwabnym szlafroku, noszonym przez niego ostatnimi czasy o każdej porze dnia.

Sądząc po rumieńcach, biegł do kominka. Albo znowu pił, ale tym razem wydawało się to mało prawdopodobne. Na szczęście dzisiaj srebrne oczy Lucjusza nie świeciły niezdrowym blaskiem.

Jego tęczówki pociemniały jednak na widok miny Snape'a.

- Co się stało? Chodzi o Dracona? - spytał natychmiast.

Snape nie musiał owijać w bawełnę. Lucjusz był przyzwyczajony do otrzymywania okropnych wiadomości w bardzo krótkim czasie.

- Twój syn uciekł, by uratować Gregory'ego Goyle'a przed dołączeniem do śmierciożerców. Wiadomo już też, kto jest Łowcą Głów.

- CO zrobił?! - ryknął Lucjusz, na co płomienie w kominku uniosły się wysoko i dopiero po chwili wróciły na swoje miejsce.

Ktoś inny mógłby się przestraszyć Lucjusza, lecz Snape widział już w życiu wiele rzeczy.

Czasami sam miewał gorsze wybuchy.

- Słyszałeś, co powiedziałem.

- Syn Goyle'a. To było nieuniknione. - Oczy Lucjusza zwęziły się. - Kto jest Łowcą Głów?

- Syn Antona.

Wziąwszy głośny wdech, Lucjusz zakrył usta dłonią. Wyglądałoby to dość komicznie, gdyby nie potworne okoliczności.

- Nie mówisz poważnie!

- Czy kiedykolwiek nie mówiłem poważnie? - odrzekł Snape zniecierpliwionym głosem.

- Chłopak uwielbia Dracona!

- Tak, a przecież doskonale wiemy, jak cienka potrafi być granica między uwielbieniem a niechęcią. - Usta Snape'a wygięły się w wąskim, nieprzyjemnym uśmiechu. - Jest coś jeszcze. Podejrzewam, że Zabini porwał Hermionę Granger. - Snape zignorował dramatyczny jęk Lucjusza. - Nie jesteśmy jeszcze pewni, w jakim celu to zrobił, ale to oczywiste, że...

- Potter - wywnioskował Lucjusz. Odetchnąwszy głęboko, uniósł podbródek. - Jesteś zupełnie pewien, że mój durny syn ruszył w pogoń tylko za chłopakiem Goylów? Nie wie, że uprowadzono dziewczynę?

- Jeśli jeszcze tego nie wie, obawiam się, że wkrótce się to zmieni.

- Powiedziałeś „nie jesteśmy". Co zatem zamierza Dumbledore?

Kiedy Snape pozwalał sobie na, jak zwykł je określać, „krótkie chwile słabości", zastanawiał się czasami nad zdolnością Lucjusza do całkowicie skutecznego i racjonalnego działania nawet w najbardziej krytycznych sytuacjach. Zastanawiał się nad tą zdolnością i jednocześnie nad nią ubolewał. Najprawdopodobniej właśnie tą umiejętnością Malfoy zjednał sobie niegdyś Voldemorta.

- Jak można się było spodziewać, wezwał Moody'ego. Zaczną planować, jak tylko im przekażę, czego powinni szukać. Dziewczyna Parkinsonów ledwie uciekła z rąk Zabiniego. Twój głupi syn może nie mieć aż takiego farta.

- Tylko jeśli go złapią - dodał Lucjusz. Mina Lucjusza odzwierciedlała toczoną przez niego wewnętrzną walkę między paniką a ojcowską dumą, która, zdaniem Snape'a, była zupełnie niestosowna.

Z drugiej jednak strony całego Lucjusza można było opisać jako niestosownego.

Snape przewrócił oczami. Poniekąd spodziewał się takiej reakcji.

- Może i miałby szansę uratować Goyle'a, gdyby nie ostatnie wydarzenie.

Lucjusz przesunął się do przodu. W salonie Malfoyów musiało być otwarte któreś z okien, ponieważ długie rozpuszczone włosy mężczyzny raz po raz unosiły się w powietrzu, tak że białe niemal kosmyki przechodziły na drugą stronę kominka. By ich dotknąć, Snape musiał zrobić tylko jeden krok w kierunku paleniska.

- Musisz w takim razie odnaleźć Dracona, Severusie.

- Być może jest jeszcze szansa na uratowanie panny Granger, Goyle'a i twojego syna bez konieczności poniesienia trwałych... konsekwencji. Mam swoje podejrzenia co do tego, czy Czarny Pan jest w ogóle świadomy obecnych poczynań Zabiniego. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, Lucjuszu, ale jeśli ujawnię ci mój plan, nie będę w stanie pomóc w poszukiwaniach mojego chrześniaka.

Słowa Snape'a przykuły uwagę Lucjusza.

- Jaki pomysł byłby tego wart? - krzyknął mężczyzna, wyraźnie zrozpaczony. - Nie możesz zrezygnować z poszukiwań! Kto się tym zajmie, jeśli nie ty?!

W odpowiedzi Snape rzucił klucz w stronę ognia.

Lucjusz wzdrygnął się, złapawszy w powietrzu rozgrzany przedmiot. Przez chwilę gapił się na misternie wykonany złoty klucz, po czym ze zdziwieniem spojrzał na Snape'a.

- Właśnie zwróciłem ci wolność, Lucjuszu. Teraz musisz na nią zasłużyć.

***

- Draco.

Ktoś dotykał jego czoła w bardzo przyjemny sposób. Ktoś go całował. Nie, ktoś go delikatnie głaskał. A może ktoś przyłożył zimną dłoń do jego rozgrzanej skóry. Ktoś robił wszystkie te rzeczy naraz. W powietrzu unosił się boleśnie znajomy zapach. Przywoływał on na myśl obrazy z dzieciństwa, na wspomnienie których Draco odczuwał ściskanie w żołądku.

- Kochanie, obudź się - ponaglił go głos. W przeciwieństwie do kojącego dotyku, głos był wyraźny. Nie brzmiał jak coś, co było częścią snu, i dlatego właśnie Draco postanowił się odezwać.

Spojrzał na swoją matkę i za najnormalniejszą rzecz na świecie uznał to, że znajdowała się przy nim. Tak wiele chciał jej powiedzieć. Stwierdził, że najpierw powinien ją przeprosić.

- Za co? - Narcyza uśmiechnęła się.

Zauważywszy białą falbaniastą szatę, którą miała na sobie, Draco miał ochotę parsknąć i oznajmić, że jej ubiór trąci banałem. Wówczas zdał sobie jednak sprawę, że jego oczy są nadal zamknięte. Bardzo dziwne. Nie niepokojące, po prostu dziwne.

- Za to, że cię nie uratowałem - odparł Draco. - Kto to zrobił, matko? Kto cię zabił? Powiedz mi - błagał.

- A co zrobisz, jeśli wyjawię ci imię mordercy? — spytała łagodnie.

- Zabiję go.

Narcyza pokręciła głową. Draco przyglądał się jej bujnym złotym włosom, które zaprzeczały prawom grawitacji, unosząc się w powietrzu, jak gdyby przebywali pod wodą.

- Nie dla mnie, kochanie. Zrobisz to dla siebie i będziesz musiał żyć z tą świadomością do końca życia. Nie jesteś swoim ojcem, Draconie. On jest w stanie posunąć się do wielu strasznych rzeczy i nie czuć z tego powodu żadnego żalu. Ty tak nie potrafisz, nie do końca. Obawiam się, że to zasługa mojej rodziny - westchnęła. - Spójrz na moją siostrę, Andromedę. Na Syriusza Blacka. Mamy w zwyczaju wydawać na świat osobliwych czarodziejów i czarownice z wbudowanym kompasem moralnym, czasami zaczynającym działać wcześnie, czasami później, a czasami w zupełnie nieodpowiednim momencie.

Draco nigdy nie słyszał, by jego matka mówiła w podobny sposób. To była Narcyza, ale taka, jakiej nigdy nie poznał. Nie było w niej śladu rozgoryczenia i chłodu. Draco nie czuł nic poza emanującą od niej miłością do niego. Miłość ta wydawała się być całkowicie prawdziwa, więc Draco wierzył w każde słowo wypowiadane przez kobietę.

- Dlaczego mówisz mi to wszystko akurat teraz?

- Mam ten przywilej, że przebieg wydarzeń mogę obserwować z... - szukała odpowiedniego określenia - wyższego punktu widzenia, że tak to ujmę. - Uśmiechnęła się do Dracona figlarnie.

- Wpuścili cię do nieba? - wypalił, po czym wyobraził sobie, jak wielkie musiały być jego oczy, gdy zadawał to pytanie.

Narcyza zaśmiała się, na co Draco również zaczął się śmiać. Nie chciał zabrzmieć, jak gdyby nie dowierzał w to, że jego matka mogłaby trafić do nieba.

- Powinnam ci powiedzieć, że tak naprawdę mnie tu nie ma. To wszystko dzieje się w twojej głowie, która, ośmielę się zauważyć, dostała w tym tygodniu niezłe lanie - zbeształa go Narcyza. - Nie mamy zbyt dużo czasu, więc musisz mnie bardzo uważnie wysłuchać.

- Tak?

Zanim się znowu odezwała, upewniła się, że Draco rzeczywiście jej słucha.

- Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, szukaj światła, a gdy je dostrzeżesz, podążaj w jego kierunku. Nic ci się nie stanie, jeśli tak zrobisz. Znajdź je i wszystko będzie w porządku. Jeśli nie uda ci się zapamiętać nic więcej z naszej rozmowy, postaraj się nie zapomnieć chociaż o tym.

O Boże. Umrze.

Jako że całe spotkanie stanowiło wytwór jego wyobraźni, nie musiał wypowiadać tych słów na głos, by usłyszała je jego matka. Narcyza przewróciła oczami, a falujące w powietrzu białe szaty, które wyglądały niczym przedłużenie jej ciała, skłębiły się na przodzie, odzwierciedlając jej irytację.

- Nie wspominałam o żadnym umieraniu, Draconie! Dramatyzujesz zupełnie jak twój ojciec. Kieruj się moimi wskazówkami, a wszystko będzie w porządku.

- Dobra, mam podążać za białym światłem. Zrozumiałem.

Jego ciało ogarnął chłód. Był to ogarniający go nagle strach i powracająca wiedza ukryta w jego podświadomości od momentu, kiedy na Hermionę rzucono zaklęcie Imperius. Ponieważ prowadził rozmowę ze swoją podświadomością, doszedł do wniosku, że dobrym pomysłem byłoby zadać jej kilka pytań o rzeczy, które martwiły go znacznie bardziej, niż mu się dotąd wydawało.

- Matko?

- Tak? Szybko, Draconie.

- Biorąc pod uwagę twój punkt widzenia oraz wszystko inne... Co się stało Hermionie? - rzekł chłopak. - Dlaczego jej nie czuję? Przecież zawsze ją czuję... - Widział, jak dotyka swojej piersi, dotyka jej tam, gdzie znajdowało się jego serce, gdzie odczuwał urojony ból.

Tym razem jego matka nie uśmiechnęła się ani też się nie zaśmiała. Na jej twarzy nadal malowała się ta sama denerwująca życzliwość, która nagle przestała się Draconowi podobać. Chciał się dowiedzieć, dlaczego Hermiona mu nie odpowiadała.

- Będzie jeszcze czas. Tylko nie zapomnij tego, o czym ci mówiłam. Przepraszam, że nie mogę zdradzić nic konkretnego. - Spojrzała przez ramię, jak gdyby usłyszała jakiś niedocierający do uszu Dracona hałas. Posłała mu pożegnalny uśmiech i zniknęła.

W następnej chwili Draco otworzył oczy.

3 komentarze:

  1. Jezusie! Nie wiem od czego ja mam wgl. Tu zacząć... Mam tak chaotyczne myśli, że pewnie i tak o czymś zapomnę. Potter standardowo chce się bawić w zbawcę świata... No ale jest idiotą. No i wkurwia mnie to, że wszyscy z góry założyli, że to Draco jest Łowcą Głów i dołączył do wujka Voldzia... No przecież! No jakby inaczej! Przecież Zabini, taki dobry uczeń, wspaniały prefekt i wgl nie mógłby się skalać czymś takim... W dupie byliście, gówno widzieliście! Ugh! 😡 No ale Dumledore jednak ratuje trochę sytuację. Nic się przed nim nie ukryje, o wszystkim się prędzej czy później dowie. Może on jednak coś zaradzi. A tych autorów to o dupe rozbić... Tacy czujni, tacy świetni, a Granger im sprzed nosa sprzątnęli i nie wiedzą, gdzie jest..
    Za to Lucjusz jednak mnie zadziwa, jednak jest rodzinny. W końcu chodzi o jego jedynego syna. Musi go uratować, bo kto inny będzie kontynuował linie rodu? Lucjusz jest walnięty, ale jednak musi mieć jakieś ciepłe uczucia co do Draco. Jak wspomniałam, to jego jedyny syn, jedyna rodzina, jaka mu została. Mogą żyć w niezgodzie, ale to jednak rodzina. Oby zapracował faktycznie na swoją wolność.
    No i ta pokręcona rozmowa Draco z samym sobą tak naprawdę. W pierwszym momencie miałam lekkiego mindfucka, co się odjebało, czy Narcyza jednak przeżyła xD Budź się Draco i działaj!
    Lecę dalej ❤️😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, ja też płaczę nad tym, że wszyscy z góry założyli, że to Draco został Łowcą Głów, ale jakby spojrzeć na to z dystansu i brakiem istotnych informacji to w sumie można by było się tego spodziewać? Tak na logikę, podobnie jak w to, że Blaise jest raczej, ugh, niewinny. Te opadnięte kopary, kiedy dowiedzą się prawdy, będą szukać naprawdę dobrego dentysty!
    Rozmowa Narcyzy z Draco to niczym rozmowa Harry'ego z Dumbledorem w książce - do tej pory nie wiem, co się właściwie odwaliło w jednym i drugim przypadku :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale to jest traktowanie z góry i właśnie taki jest Moody, Dumbledore i cała reszta. Draco udowodnił, że jest godny zaufania, może nie przeszedł metamorfozy i nie jest słodką watą cukrową, nadal jest sobą, ale można mu zaufać, jest lojalny. Blaise w jakiś sposób trafił na tą listę i to nie przypadkowo, już go nie lubię. Ale ze mnie hipokrytka wcześniej mówiłam, że jak to możliwe, że to on. Jednak oskarżanie Draco... To chore i patologiczne. Harry i Ginny przecież z nim rozmawiali. On prosił Harrego żeby ten pilnował Hermiony. Skoro mowa o Potterze, chce się znów bawić w aurora, nie będzie taki jak Syriusz? O nieeee. On jest 100 razy gorszy, nie powiem przez kogo Syriusz zginął. Przecież to imitacja mózgu to co razem z Ronem mają w głowie. Wielki wybawiciel. Ale mam w sobie emocje niesamowite. Jestem cholernie zła! Jeszcze Lucjusz, co zrobi kiedy jest na wolności, uratuje jedynego syna? Oby, chociaż w ten sposób odkupi swoje winy. Tylko niech go nie chowa ze sobą, bo on musi być z Hermioną <3

    OdpowiedzUsuń