ROZDZIAŁ 23.

[Notatka przypięta na tablicy ogłoszeniowej każdego z domów Hogwartu]

Szanowni Uczniowie,

Informuję, iż szkolne tłuczki zostaną poddane corocznemu przeglądowi w piątek między godzinami ósmą a czternastą. Nikomu poza wyznaczonymi prefektami nie wolno zbliżać się do boiska quidditcha. Proszę, aby kapitanowie upewnili się, że członkowie ich drużyn o tym wiedzą. Każdy uczeń przyłapany w okolicy boiska automatycznie straci dwadzieścia punktów.

Z góry dziękuję za współpracę,

Pani Hooch

***

[List przesłany sowią pocztą w czwartek rano, przed odkodowaniem]

Gertruda Merrybones, Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie

Kochana Gertrudo,

Przykro mi słyszeć, że wciąż masz problemy ze zdrowiem. Zgodnie z Twoją prośbą przesyłam przepis od babci. Mam nadzieję, że zadziała, jak trzeba. Odpisz mi szybko, czy wszystko się udało.

Uściski i ucałowania od Twojej siostry Prudencji

[Przepis na zawsze udające się muffinki otrębowe Babci Merrybones, po odkodowaniu]

Draco,

Dziękuję za wiadomość. Przepraszam, że nie odpisałem od razu, lecz Twoje zaklęcie dekodujące zadziałało dopiero po kilku dniach. Jest doprawdy genialne. Uważam, że powinieneś złożyć podanie o przyznanie patentu, na wypadek gdyby sprawy majątkowe nie układały się po Twojej myśli.

Przechodząc do sedna, poczyniłem pierwsze kroki w celu zbadania natury Twojego problemu i odnalazłem pewnego osobnika, który, jak sądzę, będzie w stanie go rozwiązać, rzecz jasna za odpowiednią cenę. Ze względu na obowiązujące zapisy prawne utrzymanie wszystkiego w tajemnicy nastręcza wiele trudności. Załączam wstępny kosztorys usług wyżej wspomnianego eksperta. Proszę o jak najszybszą odpowiedź, czy akceptujesz te warunki.

Spotkamy się w sobotę wieczorem w Hotelu Cobblestone na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Sugeruję, byście zamówili pokój jako małżeństwo, pod nazwiskiem Merrybones. Przyjdę po was o wyznaczonej godzinie.

Moje uszanowanie,

E. R. Borgin

***

[Czwartkowe popołudnie]

Tonks uznała, że wieczór był wyjątkowo ładny i zachęcający do spaceru. Dziesięć minut wcześniej aurorka zakończyła zmianę, podczas której nieomal zanudziła się na śmierć, patrolując drogę z Hogwartu do Hogsmeade. Kiedy przyszedł Rufus Quartermaine, jej zmiennik, pogawędziła z nim dłuższą chwilę, a teraz wybrała się na przechadzkę. Mogła jeszcze wyskoczyć z Hagridem na piwko do Trzech Mioteł albo odwiedzić Lupina i pożyczyć kolejną mugolską powieść detektywistyczną, o uwielbienie do których nikt by go nie podejrzewał. Ostatecznie jednak postanowiła pospacerować.

Może i Hogwart pamiętał zamierzchłe czasy, ale nie można go było nazwać nudnym. Zawsze dało się w nim odkryć coś nowego. Tym razem były to krzewy hortensji śpiewającej, które profesor Sprout posadziła poprzedniej wiosny. Tonks dopiero po dwóch dniach zorientowała się, że dziwny odgłos, który towarzyszył jej na błoniach, nie był skutkiem uderzenia głową o balustradę w bibliotece, lecz pochodził od przedstawicieli miejscowej flory.

W zamku zaszły też inne zmiany. Niektóre komnaty przemieściły się od czasu, gdy Tonks była w nich ostatni raz, a w Łazience Prefektów dodano słynną szafkę z napojami. Jednak na tym nie koniec. Były też inne nowości. Nie tak niewinne. Nie tak nieszkodliwe.

Dzień wcześniej aurorzy mieli naradę, na której dyskutowali o braku jakiejkolwiek podejrzanej aktywności na terenie Hogwartu. Zgodnie z informacjami od Moody'ego w zamku działał Łowca Głów na polecenie Czarnego Pana. Tymczasem w ciągu tygodnia od ukazania się na niebie Mrocznego Znaku nie wydarzyło się absolutnie nic.

Mecz quidditcha, jaki aurorzy mieli okazję rozegrać z hogwarcką drużyną, był doprawdy bardzo pożądanym przerywnikiem, bo napięcie stawało się już nieznośne. Mimo iż pozornie nic się nie działo, aurorzy mieli wrażenie, że coś jest nie tak. Quartermaine twierdził, że ma w sobie krew jasnowidza i dzięki temu wyczuwa narastające zło. Profesor Trelawney była skłonna się z nim zgodzić. Dla tych, co ją znali, nie było to nic dziwnego ani też wiarygodnego. Wszyscy mogli wyczuć napięcie graniczące ze zgrozą. W ciągu kilku ostatnich lat zakończenie roku w Hogwarcie nigdy nie przebiegało spokojnie. Czemu tym razem miałoby być inaczej?

Bo w tym roku jesteśmy na to przygotowani - pomyślała Tonks.

Albus Dumbledore prędzej odciąłby sobie rękę, niż pozwolił któremuś ze swoich pupilków wpaść do pułapki zastawionej przez Czarnego Pana - a było ich tu wiele. Na liście uczniów znajdujących się pod ciągłą obserwacją zawsze widniało kilka lub nawet kilkanaście nazwisk młodych gniewnych, pozbawionych złudzeń i pragnących władzy. Aktualna lista składała się z nazwisk czterech Ślizgonów, trzech Krukonów i jednego Gryfona. Kamień spadł z serca profesor Sprout, gdy okazało się, że żaden z jej podopiecznych nie zasłużył sobie w tym roku na miejsce na liście. Opiekunka Hufflepuffu nie przypisywała żadnej zasługi swoim umiejętnościom pedagogicznym - chodziło raczej o to, że Puchoni byli wyjątkowo oddanymi śmierciożercami. Gdy zdecydowali się komuś służyć, ich lojalność była niezłomna. Dlatego im mniej Puchonów było w służbie Czarnego Pana, tym lepiej.

Akurat w tej chwili Tonks nie chciała rozmyślać o przygnębiającej rzeczywistości. Idąc wzdłuż wschodniej ściany zamku, przyspieszyła kroku, a żwir zgrzytał pod jej butami. Po lewej stronie miała szpaler śpiewających hortensji, a po prawej - las. Tonks podążyła wybrukowaną ścieżką, prowadzącą na skraj lasu pomiędzy gęstymi krzakami. Wiedziała, że tę okolicę miał patrolować Donald Bligh... a może Astrid Huggins? Nie pamiętała dokładnie. Moody zawsze się na nią za to wściekał.

Tym razem jednak był to Bligh. Tonks dowiedziała się o tym, prawie na niego wpadając. Wyglądało na to, że dzieje się coś wymagającego interwencji, gdyż Bligh przemawiał gniewnie do kogoś skrytego w cieniu drzew.

- Lumos - odezwała się Tonks. - Don, mogłabym ci jakoś pomóc? - zapytała, stając obok kolegi. Zaskoczyło ją, gdy spostrzegła, że Bligh rozmawiał z Draco Malfoyem. Nie dało się nie zauważyć, że jej były kuzyn był ubrany jak osoba udająca się na przeszpiegi. Miał na sobie ciemne dżinsy, trampki i czarną bluzę z długimi rękawami.

Cóż, nie wszyscy uczniowie przejmowali się niebezpieczeństwem. Dzień wcześniej aurorzy złapali podczas ciszy nocnej Krukona, który ukradkiem zmierzał do biblioteki. W końcu Hogwart był dla uczniów domem, a każdy, kto kiedykolwiek próbował nakazać nastolatkowi, żeby nie wychodził ze swojego pokoju po kolacji, wie, że to tak trudne, że wręcz niemożliwe.

Jej nagłe pojawienie się wyraźnie wytrąciło Bligha z równowagi.

- Wypatrzyłem tego tutaj, jak skradał się w ciemnościach. Mówi, że idzie spotkać się z dziewczyną.

Tonks pomyślała z westchnieniem, że Bligh chciał pewnie sprać Malfoya na kwaśne jabłko za wałęsanie się po błoniach podczas ciszy nocnej. Cóż, quidditch potrafił sprawić, że ludzie obrażali się na siebie na bardzo długi czas.

- Malfoy, Slytherin traci przez ciebie punkty - oznajmił Bligh. Wrażenie profesjonalizmu ulotniło się, gdy auror zrobił minę świadczącą o tym, że rozkoszował się możliwością ukarania tego konkretnego ucznia. Bligh wyciągnął dziennik patrolowy i coś w nim zapisał, po czym schował go z powrotem do kieszeni. Malfoy tymczasem nie wyglądał, jakby się tym w ogóle przejął. Był całkowicie spokojny, a nawet wyglądał na znudzonego.

- No dobra - rzekł i wyciągnął dłoń. - Przybij piątkę, zabierz mi punkty i spadam.

W tym momencie Tonks zdała sobie z czegoś sprawę. Malfoy w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że ją zna, mimo że tydzień wcześniej zostali sobie przedstawieni. Po drugie, jeśli mogła być czegokolwiek pewna, to tego, że Draco Malfoy, złapany na ukradkowej wycieczce na hogwarckie błonia po zmroku, z pewnością sprzeczałby się z napotkanym aurorem o swoje niezaprzeczalne, niezbywalne, święte prawo przebywania tam, gdzie akurat miał ochotę, i o tej godzinie, o której mu się spodobało. Na dobrą sprawę Tonks wewnętrznie się na to przygotowała i gdy tyrada nie nastąpiła, zbiło to aurorkę z tropu.

Te przesłanki doprowadziły Tonks do ostatecznej, alarmującej konkluzji. Aurorka stwierdziła, że najprawdopodobniej nie rozmawiają wcale z Draco Malfoyem, i postanowiła sprawdzić tę hipotezę. Podczas gdy Bligh paplał coś o tym, że nie płacą mu za niańczenie dzieci, Tonks wycelowała różdżkę w oszusta.

- Nie ruszaj się - rozkazała.

- Tonks... Co ty robisz? - wyrzucił z siebie Bligh, skonsternowany.

- Moim zdaniem to nie jest Malfoy - rzekła Tonks, nie patrząc na kolegę.

- Wielki Boże - mruknął Bligh. Facet wprawdzie lubił się znęcać nad słabszymi bardziej, niż to było wskazane w pracy aurora, i na dodatek często tracił panowanie nad sobą, ale powinien przynajmniej szybko reagować.

Tak też się stało. Bligh błyskawicznie wyciągnął różdżkę i stanął obok Tonks, rzucając Lumos na nieznajomego.

- Akurat ty pewnie wiesz o tym najlepiej - wymamrotał.

- Zaraz się wszystkiego dowiemy. - Aurorka podeszła bliżej, dotykając końcem różdżki ubrania oszusta na wysokości klatki piersiowej. - Kim jesteś?

Chłopak uśmiechnął się. Dobrze naśladował typowy uśmiech Draco - zjadliwy, pełen wyższości, lubieżny. Jednak Tonks pamiętała doskonale, że prawdziwy Draco nie musiał nigdy pokazywać przy tym uśmiechu aż tylu zębów.

Postępując zgodnie z protokołem, Tonks obeszła nieznajomego dookoła i stanęła za jego plecami, gotowa do oszołomienia go, gdyby zaczął stawiać opór. Do Bligha należało rozbrojenie przeciwnika.

- Jestem Draco Malfoy. Niby kim innym miałbym być? - odrzekł chłopak, cedząc słowa dokładnie tak, jak Draco. Naśladownictwo było niemal perfekcyjne.

- No? - odezwał się Bligh, najwyraźniej kierując pytanie do Tonks. - Wolałbym nie dostać nagany po raz drugi w tym tygodniu za zaatakowanie tego samego ucznia - wymamrotał.

Tonks uważnie przyjrzała się swojemu "kuzynowi".

- To nie Malfoy - oznajmiła po chwili. - Aresztujemy go.

- Jeśli masz przy sobie różdżkę, natychmiast rzuć ją na ziemię! - wykrzyknął Bligh.

Chłopak wyjął różdżkę i rzucił ją aurorowi, uśmiechając się pod nosem.

- Robisz wielki błąd - powiedział. - Zastanów się, zanim zrobisz coś, czego pożałujesz.

Bligh wycelował różdżkę w twarz nieznajomego. Drętwota wystrzelona w głowę z tak bliskiej odległości powodowała nieodwracalne uszkodzenia.

- Kładź się na ziemi albo użyję siły. Mówię po raz ostatni.

Chłopak nie przestawał uśmiechać się złowieszczo.

- Straciłeś kiedyś kogoś, kogo kochałeś?

- Na ziemię, gnido, albo powybijam ci zęby! - warknął Bligh.

- Przyjaciela? Rodzica? Rodzeństwo? A może dziewczynę?

Tonks od razu wiedziała, co się święci.

- Don, on cię wkręca. Zwiążmy go i na tym koniec. Zaraz wypuszczam flarę.

Nieznajomy zerknął na nią przez ramię, jakby dopiero teraz ją zauważył.

- Jego dziewczyna nazywa się Huggins, prawda? Piękna, jasnowłosa aurorka. Drobna, niebieskooka. Świetna ścigająca.

Po minie Bligha Tonks widziała, że przemowa chłopaka wywierała niepożądany wpływ.

- Astrid. Tak. - Nieznajomy zwrócił się z powrotem do aurora. - Piękne imię dla pięknej dziewczyny. Zdaje się, że dzisiaj wieczorem też wyszła na patrol, racja? Założę się, że po zakończeniu zmiany spotkacie się na drinka.

Po tych słowach ton chłopaka zmienił się. Uśmiech też zniknął z jego twarzy. To w ogóle nie był Draco. Pod cienką warstewką jego powierzchowności skrywał się ktoś inny, o wiele bardziej przepełniony wolą czynienia zła.

- Jeśli pozwolicie mi odejść, powiem moim ludziom, żeby zostawili ją w spokoju. Inaczej zarżną ją jak świnię, a gdy już z nią skończą, będziecie szukać kawałków jej ciała po całym lesie. Czy kiedykolwiek widzieliście, ile cierpienia potrafi zadać pięciu dręczycieli komuś tak drobnemu i delikatnemu jak ona?

Ostatnie słowa przeważyły szalę. Nie miało znaczenia, czy to była pusta groźba, czy nie. Po jedenastu latach służby w korpusie Bligh powinien być mądrzejszy.

- Donald! Nie! - wrzasnęła Tonks, zaraz potem strzelając oszałamiaczem. Niestety Bligh zdążył już rzucić się na nieznajomego i przewrócić go na ziemię. Zaklęcie uderzyło w drzewo, lecz Tonks nie zdążyła już rzucić następnego. Chłopak przeturlał się na bok z zadziwiającą prędkością i wyjął z kieszeni coś owiniętego w papier, po czym zdarł go i rzucił tajemniczym przedmiotem w Bligha.

Tonks mogła wreszcie wystrzelić Drętwotę, trafiając nieznajomego w pierś. Tymczasem Bligh krzyknął z zaskoczenia, kiedy dostał czymś, co okazało się być szklaną kulą wielkości pięści. Szkło rozbiło się i na ramię aurora wylał się ciemny płyn, który wydawał się palić materiał szaty jak kwas. Spomiędzy odłamków wypadło coś błyszczącego i Bligh szybkim ruchem próbował strzepnąć to z rękawa.

I zniknął.

Tonks zawyła z frustracji. Ten cholerny przedmiot był świstoklikiem! Była pewna, że Moody nogi by im za to z dupy powyrywał.

Zaciskając zęby, aurorka wystrzeliła flarę w powietrze i przykucnęła przy nieprzytomnym chłopaku. Tylko dzięki niemu mogli odkryć, dokąd świstoklik odesłał Bligha. Tonks przyglądała się leżącemu i miała wrażenie, że patrzy na fatamorganę. Dzięki temu potwierdziło się jej wcześniejsze podejrzenie, że nie mieli do czynienia z eliksirem wielosokowym, a z metamorfomagiem.

Sprawa była bardziej skomplikowana, niż się początkowo wydawało.

Niebawem chłopak powinien wrócić do swojej prawdziwej postaci. Metamorfomag mógł podtrzymywać fałszywą postać, dopóki nie stracił przytomności.

- Kim jesteś? - szepnęła. Póki co nie mogła zrobić nic więcej. Pozostawało tylko czekanie na posiłki.

- Kimś, kto będzie bardzo na ciebie wkurwiony, gdy się wreszcie obudzi - odparł ktoś stojący za nią.

Tonks skoczyła na równe nogi i odwróciła się. Zanim dosięgnął ją cios, zdążyła jeszcze przyjrzeć się osobie, która ją zaskoczyła. Uderzenie w głowę spowodowało, że świat zawirował Tonks przed oczami, a jej ostatnią myślą było, że Dumbledore będzie chyba musiał odciąć sobie tę rękę.

***

[Piątek]

Draco nienawidził poranków. Światło słońca przywodziło na myśl rzeczy zbyt pogodne i optymistyczne, by mogły się stać jego udziałem, i przypominało mu tylko, że jego życie zamieniło się ostatnio w wielkie bagno.

Postanowił nie otwierać oczu. Co z tego, że jego wewnętrzny budzik sygnalizował mu, że była siódma trzydzieści? Powinien zacząć się ubierać i pójść na śniadanie do Wielkiej Sali, gdzie setki ciekawskich oczu będą się na niego gapić z wielu różnych powodów, na które nie był w stanie nic poradzić.

Draco miał w łóżku pięć poduszek i spiętrzył je sobie naokoło głowy, odgradzając się od świata zewnętrznego. Dodatkowo owinął wszystko prześcieradłem i zamierzał tak leżeć jeszcze bardzo długo.

Za drzwiami swojego dormitorium usłyszał kroki. Jako prefekt ostatniego rocznika mieszkał w swoim własnym pokoju, co miało dobre i złe strony. Dobrą stroną było to, że nie musiał dłużej przebywać razem z innymi chłopakami. Złą stroną zaś było założenie, że pokoje prefektów powinny znajdować się w miejscu dostępnym dla wszystkich, w razie gdyby jakiś uczeń potrzebował pomocy. Krótko mówiąc, drzwi pokoju Draco wychodziły na korytarz, na którym coraz wyraźniej rozlegało się tupanie.

Najmłodsi Ślizgoni chodzili szybko i lekko, nadal podekscytowani swoim życiem w Hogwarcie. Większość z nich przedkładała posiłki w Wielkiej Sali nad jedzenie przygotowane przez ich mamy, dlatego z entuzjazmem pędzili na śniadanie. Rzecz jasna, niewielu z nich by się do tego przyznało.

Starsi uczniowie mieli bardziej stateczny, spokojny chód. Ślizgoni generalnie nie należeli do rannych ptaszków, ale z biegiem lat Draco przekonał się, że późne wstawanie było domeną starszych roczników ze wszystkich domów, nie tylko ze Slytherinu.

Nieprzerwany błogi sen był dla Draco od dawna nie zażywanym luksusem. Gdyby można go było wynająć lub nabyć, Draco kupiłby karnet na cały rok od jednej z tych rumianych, zawsze wypoczętych Puchonek, które zaczynały każdy nowy dzień z taką samą, to znaczy przerażającą energią.

Nagle zbliżające się kroki zatrzymały się przed drzwiami Draco.

Pansy, idź sobie. Nie mam ochoty na śniadanie.

Ktokolwiek tam stał, najwyraźniej zbierał się w sobie przez chwilę, psychicznie szykując się na atak, po czym złapał za klamkę.

Czyżbym zapomniał zamknąć drzwi?

Draco usłyszał skrzypnięcie.

Cholera.

- Draco! - wyszeptał ktoś, kto z całą pewnością nie był Pansy, Milicentą, Goyle'em ani Blaise'em, ani też żadną inną osobą, której wolno było wchodzić bez zaproszenia do jego pokoju. Draco poznał ten głos. Carmen Meliflua, sprytna lisiczka z czwartej klasy.

Zaraz pożałuje, że się urodziła.

- Proszę, musisz zaraz wstać! Tandish Dodders może tam zginąć!

Pierdolę ten świat - pomyślał Draco i z westchnieniem otworzył oczy. Zwlekł się z łóżka i podszedł do drzwi, ale od grupki uczniów stojących w korytarzu nie doczekał się sensownej odpowiedzi na żadne ze swoich pytań. Doprawdy, miał wrażenie, że gada ze stadem małp i dowiedziałby się czegoś dopiero, gdyby rzucił im banana.

Salazar Slytherin pewnie przewracał się w grobie, widząc, co się stało z jego niegdyś tak dumnym i wspaniałym domem.

- Jeśli w ciągu dziesięciu sekund jedna osoba nie wyjaśni mi, co się, do cholery, stało, rzucę na was Cruciatusa - zagroził Draco.

Cóż, nie był to najlepszy dobór słów, gdy miało się do czynienia z gromadką ekstremalnie podenerwowanych dzieciaków. Carmen nawet zaczęła płakać.

Draco kazał jej wyjść, zatrzasnął drzwi i naciągnął spodnie. Wygrzebał z kąta jakiś podkoszulek, jak się okazało zbyt mały, wcisnął go na siebie, po czym otworzył drzwi ponownie i wysłuchał historii, jaką miała mu do opowiedzenia smarkająca i czkająca Carmen.

Okazało się, że Tandish Dodders, znany ostatnio jako kijanka, postanowił zignorować zakaz zbliżania się tego dnia do boiska quidditcha, gdzie serwisowano ponad tuzin szkolnych tłuczków. Ktoś rzucił głupiemu bachorowi wyzwanie, żeby ten przebiegł z jednego końca boiska na drugi. Oczywiście ten idiota Dodders musiał je przyjąć.

Draco skończył zapinać rozporek.

- Dlaczego przyszliście z tym do mnie? - zapytał gniewnie. - Gdzie jest, kurwa, Zabini?

Carmen przygryzła dolną wargę.

- Ma spotkanie z profesor McGonagall, razem z Hermioną Granger. Inaczej byśmy...

- Dobra, już dobra - warknął Draco i przeczesał palcami włosy. Wspomnienie dwulicowej cichodajki z Gryffindoru wcale nie poprawiło mu nastroju. Na dodatek Carmen przygryzała usta dokładnie w taki sam sposób jak Granger, gdy zamierzała powiedzieć mu coś, o czym wiedziała, że mu się nie spodoba. - Czy ten debil wciąż żyje?

- Na razie tak - odparła Carmen. - Musisz coś zrobić! Gdy nauczyciele się dowiedzą, stracimy punkty, a w tym roku mamy wreszcie szansę na pierwsze miejsce w Pucharze Domów...

- Z drogi!

Draco otworzył drzwi na oścież. Walnął przy tym jakiegoś szóstoklasistę w nogę, aż huknęło, lecz specjalnie się tym nie przejął. Ruszył w kierunku pokoju wspólnego, ale po chwili się zatrzymał i posłał Carmen rozeźlone spojrzenie.

- A ty przestań się mazać - rozkazał. Żaden Ślizgon nie powinien histeryzować na oczach całej szkoły.

Carmen podniosła na niego wzrok. Jej wielkie, wilgotne oczy też przypominały mu Granger i Draco zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej założyć młodej Ślizgonce torbę na głowę.

- Tak mi przykro - jęczała Carmen. - To moja wina. Zrobił to przeze mnie. Wiem, że mu się podobam, a zawsze byłam dla niego okropna.

Tak naprawdę powinna powiedzieć, że wszyscy byli dla niego okropni. Gdyby tłuczki rozgniotły Doddersa na miazgę, byłaby to wina wszystkich Ślizgonów.

Draco pomyślał, że się poddaje. Kto by podejrzewał, że Carmen gryzło sumienie. Ślizgonom zdarzało się to wyjątkowo rzadko.

Niestety on sam też należał do wyjątków.

2 komentarze:

  1. Spryciara z tej Tonks, brawo, dziewczyno! Nie pamietam, co sie stalo z tym Aurorem, ale mam nadzieje, ze chlop to przezyje 😒
    Draco i wyrzuty sumienia, kto by sie spodziewal 😁
    Mała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba łowca śmierciożerców o sobie przypomniał, oby Draco nie miał problemów... Okropne jest to że może robić co chce... Biedna To ks oby jej nic nie było, Remus na pewno będzie odchodził od zmysłów jeżeli zniknie...

    OdpowiedzUsuń