ROZDZIAŁ 13.
Hermiona zdała sobie sprawę, że od kiedy mianowano ją prefekt naczelną, straciła wprawę w ukradkowym i cichym wymykaniu się z wieży. Wychodząc przez dziurę w portrecie, potknęła się o róg dywanu i omal nie skręciła sobie kostki. Jej Lumos miał teraz taką moc, że oświetlał kilka metrów kwadratowych schodów, nieważne jak bardzo starała się go przytłumić. Przypomniała sobie, że w zeszłym semestrze Harry z rezygnacją napomknął jej o czymś podobnym. Dni, kiedy oboje musieli wkładać sto procent wysiłku w rzucenie Lumosa, tak aby ten nie zgasł po paru minutach, już dawno przeminęły.
Wymacywanie drogi na ślepo było o wiele łatwiejsze niż próby osłabienia mocy zaklęcia, zwłaszcza gdy znało się zamek na pamięć. Na lewo - zbroja na stojaku, na prawo - stary, zatęchły gobelin, w dół - szesnaście metrów pustych schodów, nie licząc pułapki w postaci pary butów do quidditcha, które jakiś zapominalski uczeń zostawił na dziesiątym stopniu. Całe szczęście, że księżyc tej nocy świecił bardzo jasno i Hermiona zobaczyła buty niemal w tej samej chwili, gdy postawiła na nich nogę. Dziewczyna chwyciła się poręczy jak liny ratunkowej, złapała kilka głębokich oddechów i parsknęła pod nosem, wyobraziwszy sobie scenę, jaką napotkaliby rano jej koledzy i koleżanki, gdyby potknęła się o buty i spadła ze schodów. Pierwszoroczni Puchoni wyszliby ze swoich dormitoriów, rozczochrani i zaspani, po czym uciekliby z wrzaskiem na widok Prefekt Naczelnej, rozciągniętej u podnóża schodów, z przekrzywionymi różowymi nocnymi pantoflami na nogach.
Hermiona nie pomyślała o tym wcześniej, ale jej stara, rozciągnięta bluza z Kermitem i para wystrzępionych, zbyt długich spodni od piżamy, które wcześniej należały do jej ojca, nie były idealnym strojem na ukradkowe nocne przechadzki po Hogwarcie. Bluza zaczepiała o chropowate, nierówne mury, a spodnie Hermiona musiała podwinąć, by nie potykać się o własne nogi. Robiła przy tym tyle hałasu, że nie byłoby niczym dziwnym, gdyby przyłapali ją aurorzy, patrolujący w nocy korytarze. W zamku było sześciu aurorów, a trzech innych pilnowało Hogsmeade, i mieli tam pozostać do końca roku szkolnego.
Kiedy tego popołudnia Hermiona wraz z Milicentą i Ronem zostali wypuszczeni z gabinetu Dumbledore'a, Lupin zapędził ich z powrotem do Wielkiej Sali, gdzie reszta uczniów czekała na jakieś wyjaśnienia. Kompletny brak paniki wśród nich mógłby być podtrzymujący na duchu, gdyby nie fakt, że Hermiona znała jego źródło. Uczniowie w większości mieli to nieszczęście, że doświadczyli już wcześniej podobnych wydarzeń. Ataki śmierciożerców były wprawdzie rzadkie, ale za to doskonale udokumentowane, opisane co do najdrobniejszego szczegółu. Obecny Minister chciał bowiem za wszelką cenę zdystansować się od nierealistycznej polityki swego poprzednika, którą dało się podsumować następującym zdaniem: "Udawaj, że czegoś nie ma, a powinno z czasem samo zniknąć". Dlatego prasa donosiła o wszystkich rajdach zwolenników Voldemorta, choć w jednej trzeciej wypadków dziennikarze niepotrzebnie koloryzowali swoje opisy. Hermiona uważała jednak, że liczył się sam fakt, iż o tym pisano. Teraz nawet najmłodsze dzieci wiedziały już, co robić w przypadku, gdy wydarzało się najgorsze. Krótko mówiąc, wszyscy nabywali doświadczenia, i Dumbledore nie był tu wyjątkiem. Oczywiście dyrektor nadal stał na straży tylu sekretów, że mógł dostarczyć armii szpiegów zajęcia na kilka stuleci, jednak nie przestrzegał dłużej swojej niepisanej zasady, by podawać jak najmniej informacji. Harry szanował go za to jeszcze bardziej, lecz Hermiona pojmowała doskonale, dlaczego stary czarodziej przyjął taką linię postępowania. Zrobił to tylko dlatego, iż zorientował się, że nie może dłużej bazować na ślepym zaufaniu - a już na pewno nie po tym, jak zginął Syriusz.
A zatem w tę pechową środę uczniowie wysłuchali z uwagą przemowy dyrektora, który szczegółowo wyjaśniał, co zdarzyło się w lesie. Do tego czasu wszyscy stworzyli już co najmniej pięćdziesiąt różnych wersji ukazania się Mrocznego Znaku, a każda była bardziej idiotyczna od poprzedniej. Natomiast kiedy już usłyszeli prawdę, powstało kolejne kilkadziesiąt plotek na temat obecnego miejsca pobytu skradzionej różdżki Lucjusza Malfoya.
Koniec końców, nauczycielom i uczniom bardzo ulżyło, gdy dowiedzieli się, że w chwili obecnej był w Hogwarcie tylko jeden Malfoy - i na szczęście nie był to Lucjusz.
Lekcje i inne zajęcia zostały odwołane do końca dnia. Hermiona nie widziała Draco od chwili, gdy minęli się w drzwiach gabinetu dyrektora. Chłopak pojawił się dopiero na kolacji i wyglądał, jakby wszystko było w porządku. Na jego twarzy nie odbijało się żadne uczucie, które mogłoby być skutkiem przeżyć, jakich doznał tego popołudnia. Włosy miał idealnie ułożone, a minę nonszalancką, choć pod spodem wyczuwało się agresję. Wyglądał zupełnie jak wtedy, gdy byli w piątej klasie i Lucjusz został po raz pierwszy osadzony w Azkabanie. Wtedy też Draco chodził z podniesioną głową i patrzył na wszystkich wyzywająco.
Pozostali Ślizgoni zachowywali się wobec Draco jak zwykle - przyjaźnie, lecz z rezerwą. Gregory Goyle, który tydzień wcześniej został uderzony tłuczkiem podczas treningu quidditcha i spadł z miotły, łamiąc sobie paskudnie nogę, był już na tyle zdrowy, że mógł dołączyć do swoich współdomowników przy stole. Goyle wyglądał, jakby się szczerze ucieszył na widok Draco. Poklepał go po plecach, a inni Ślizgoni niemal niedostrzegalnie się odprężyli. Wymuszony uśmiech Pansy Parkinson zaczął wyglądać bardziej naturalnie i wreszcie wszyscy mogli przystąpić do kolacji. Blaise Zabini posunął się nawet do tego, że rozejrzał się po Wielkiej Sali z miną, jakby nakazywał uczniom przy innych stołach, żeby się odwalili i zajęli swoim życiem. Gdyby wypowiedział to głośno, zostałoby to z pewnością przyjęte z entuzjazmem, gdyż kolacja opóźniła się o więcej niż godzinę i wszyscy uczniowie byli już spragnieni, zmęczeni i wściekle głodni.
Podczas posiłku Draco nie popatrzył na Hermionę ani razu i dziewczyna była z tego zadowolona. Przez ostatnie dni miała zbyt wiele do przemyślenia, by przywiązywać większą wagę do jedzenia. Teraz też szturchała tylko widelcem kawałek pieczonego ziemniaka. Jej szkolna spódnica zrobiła się już za luźna w pasie, a ponadto Hermiona czuła, że jest permanentnie osłabiona. Być może właśnie dlatego opanowało ją takie roztargnienie, że nawet nie usłyszała kazania, jakie wygłosił do Harry'ego jeden z Gryfonów w sprawie trzydziestu punktów, które Lupin odjął temu pierwszemu za nieposłuszeństwo. Co dziwne, dyskusję tę przerwała Lavender.
- Wydaje mi się, że są ważniejsze rzeczy niż utrata punktów - oznajmiła, pociągając nosem. Zabrzmiało to strasznie dorośle.
Kiedy kolacja się skończyła, uczniowie byli na wpół śpiący i nie mieli ochoty na żadne wyskoki. Jak to zwykle bywało w czasie zagrożenia, nauczyciele i prefekci eskortowali ich do pokojów wspólnych. Hermiona i Blaise maszerowali po obu stronach tłumu uczniów. Draco szedł za Ślizgonami z czwartej klasy, będąc o dwie głowy wyższy od nich. Zaraz przed nim stąpał chwiejnie Goyle. Kiedy doszli do drzwi, Goyle spowodował małe zamieszanie, gdyż sam jeden zablokował połowę przejścia. Młodsi uczniowie przepychali się obok niego i trącali się łokciami, marząc już tylko o położeniu się do łóżek. Hermiona usłyszała jeszcze, jak Blaise upominał ich, żeby tak nie pędzili. Kiedy Goyle wreszcie przeszedł przez drzwi, kolejka uczniów posunęła się do przodu i Malfoy znalazł się obok Hermiony. Usłyszała nawet, jak westchnął z irytacją.
Dziewczyna z trudem panowała nad tym, by się nie zaciskać nerwowo rąk i nie przestępować z nogi na nogę. W jednej chwili jej cały świat skurczył się i ograniczył tylko do Malfoya, każąc jej skoncentrować się na jego ciele, wzroście, zapachu. O tak, poznałaby ten wyrazisty, męski zapach nawet z zamkniętymi oczami. Dokładnie tego samego doświadczyła wcześniej w lesie. Przeklęty, najsilniejszy skutek czaru, pod władzą którego wciąż tkwili.
Hermiona przeklinała z całego serca fakt, że nie była już w stanie zachowywać się normalnie ani myśleć trzeźwo w obecności Dracona Malfoya. Równie dobrze mogłaby liczyć, że nagle zyska wrodzony talent Harry'ego do gry w quidditcha.
Ze względu na to, czego razem doświadczyli, Gryfonka czuła, że powinna coś powiedzieć - może wystąpić ze słowami pocieszenia. Pamiętała przecież, jak czasem ściskała ramię Harry'emu albo Ronowi, deklarując bez słów swoją gotowość do pomocy albo po prostu dając im znać, że jest, gdyby tylko jej potrzebowali. Tak samo Ginny obejmowała ją czasem ramieniem, gdy Harry brał udział w czymś niebezpiecznym i Hermiona się o niego martwiła. Tak postępowali przyjaciele... ale Draco się do nich nie zaliczał. Nie dało się traktować go z życzliwością. Jakakolwiek próba okazania wsparcia z jej strony, nieważne jak dalece platoniczna i szczera, spotkałaby się z pewnością tylko ze spojrzeniem, które aż za dobrze znała - niezmiernie wkurzającym, bo dowodzącym, że Ślizgon potrafił w niej czytać jak w otwartej książce. Co za cholerna ironia, że Hermiona, po tylu latach narzekania na męską tępotę i niewrażliwość, spotkała wreszcie kogoś, kto potrafił zobaczyć w ludziach nawet to, co sami chcieli ukryć, ale zarazem używał swojej intuicji jedynie po to, by ranić.
- Nadepnij mnie jeszcze raz, Dodders, a ci przyłożę - rzucił Draco zmęczonym tonem, nawet nie spoglądając na drobnego Ślizgona z trzeciej klasy, który następował mu na pięty. Hermiona popatrzyła na to gniewnie, gdyż Malfoy miał ten wstrętny zwyczaj, że każdego dnia obierał sobie przynajmniej jednego z młodszych uczniów jako cel upokarzających i wrednych komentarzy.
Malfoy ruszył do przodu i przeszedł tak blisko Hermiony, że się o nią otarł. Dziewczyna poczuła, jak wsunął jej coś w rękę. To był mały kawałek pergaminu i Hermiona odruchowo zacisnęła na nim dłoń z nadzieją, że zaskoczenie nie odbiło się na jej twarzy. Tłum ruszył wreszcie korytarzem i Gryfonka, zamieniwszy kilka słów z McGonagall i Blaise'em, popędziła do swojego dormitorium, by przeczytać liścik. Od razu rozpoznała pismo Malfoya. W końcu od siedmiu lat widywała je na tablicy. Pisze jak dziewczyna - pomyślała z uśmieszkiem, studiując śmiałe, lekko pochyłe pociągnięcia pióra.
Dziś w nocy wyślemy list. Spotkamy się w sowiarni po drugiej zmianie warty. Przynieś przysmaki dla sów.
Krótko, zwięźle i na temat.
Gryfonka była pod wrażeniem jego uporu. Tak bardzo chciał zakończyć tę całą aferę z Fida Mia, że zdecydował się przejąć inicjatywę i dać jej ten liścik. Ze względu na to, że i bez tego miał dosyć kłopotów, Hermiona postąpiła zgodnie z instrukcjami. Gdy wybiła druga godzina i patrolujący korytarze aurorzy czekali na zmienników, dziewczyna wymknęła się z wieży Gryffindoru. Dziesięć minut później, cudem uniknąwszy katastrofy na schodach z powodu zapomnianej pary butów do quidditcha, Gryfonka była już na szczycie Wieży Zachodniej, gdzie mieściła się sowiarnia.
Wysokie, źle utrzymane drzwi od sowiarni były lekko uchylone. Hermiona pchnęła je do przodu z biciem serca, niemal spodziewając się, że skrzypienie zawiasów odbije się echem w panującej w zamku ciszy, jakby użyto tych drzwi po raz pierwszy od stuleci. Drzwi zaszurały lekko, przesuwając się po źdźbłach słomy i resztkach jedzenia, ale to był jedyny odgłos, jaki wydały. Gryfonka weszła do środka, a w jej nozdrza uderzyła znajoma woń sowich odchodów i niespecjalnie przyjemny zapaszek jakiegoś upolowanego przez sowę zwierzęcia, leżącego tu widocznie od dłuższego czasu.
Hermiona rzadko bywała w sowiarni, w porównaniu z Ronem i Harrym, którzy mieli swoje własne sowy. Pisywała niewiele listów i wysyłając je, pożyczała sowę od któregoś z przyjaciół lub korzystała ze szkolnych. Dzięki panującej w pomieszczeniu ciemności dziewczyna nie widziała, po czym idzie, lecz chrupoczące i mlaszczące odgłosy pod jej stopami sprawiły, że ucieszyła się w duchu, iż podwinęła wcześniej spodnie od piżamy.
- Blee - mruknęła, wdeptując w coś obrzydliwie miękkiego.
- Narobiłaś już dosyć hałasu, kiedy tu właziłaś, ale nie przeszkadzaj sobie - syknął Malfoy.
Drań wychynął z ciemności jak duch. Hermiona podskoczyła i odruchowo krzyknęła, aż kilka sów zatrzepotało skrzydłami.
- Ciiii! - odezwał się Ślizgon z miną, jakby chciał zatkać jej usta.
Hermiona cofnęła się nieufnie.
- To nie wyskakuj na ludzi znienacka!
- Chyba jesteś już za duża, by bać się ciemności, co? - wycedził.
Wzrok Hermiony przyzwyczaił się już do ciemności i dziewczyna zaczęła odróżniać setki sowich sylwetek, usadowionych na żerdziach, przypatrujących się nocnym gościom drapieżnymi oczami. Były tu prawie wszystkie gatunki sów, począwszy od płomykówek i puszczyków, a skończywszy na syczkach i puchaczach. Wiele sów wlatywało i wylatywało z sowiarni, a nieustanny szum ich skrzydeł stwarzał sposobność do odbycia krótkiej, cichej rozmowy.
Hedwiga wyróżniała się spośród innych sów. W tej właśnie chwili czyściła i muskała swoje pióra, a z jej szponów zwisały resztki futerka jakiegoś małego zwierzęcia. Nigdzie nie było widać Świstoświnki, lecz Hermiona była z tego nader zadowolona, zważywszy na skłonność małej sówki do robienia wokół siebie zbytniego hałasu.
- Przyniosłaś przysmaki?
- Tak - odparła Gryfonka i wyjęła z kieszeni małą paczkę okrągłych chrupek, którą podkradła Lavender. Na wierzchu napisano, że są o smaku "myszy i sera". Towarzyszący temu obrazek był dziwaczny, gdyż wyobrażał graficzne połączenie tych dwóch sowich pokarmów.
Draco był ubrany w szkolne szaty, co było dość dziwne, zważywszy na piekielnie późną porę. Hermiona orzekła, że należało to przypisać rozpowszechnionej wśród Ślizgonów tendencji do bardzo późnego kładzenia się spać. Możliwe też, że Draco nie lubił spać w piżamie i...
I co? - dopytywał jakiś natrętny głosik w jej głowie. No? NO?
Nie ulegało wątpliwości, że wyobraźnia Hermiony podążyłaby w tym kierunku aż nazbyt chętnie. Zaczął się już w niej formować niewyraźny obraz, ale dziewczyna odepchnęła go siłą woli. Nie mogła sobie teraz pozwolić na poddawanie się burzy hormonów.
Podała przysmaki Draco i przyglądała się, jak chłopak naciągnął na dłoń solidnie wyglądającą skórzaną rękawicę. Nawet w ciemności były na niej widoczne głębokie rysy i nacięcia. Hermiona wiedziała z doświadczenia, że Harry wracał czasem z sowiarni z paskudnymi ranami na rękach.
Draco wydał z siebie cichy, melodyjny świst i wyciągnął ramię. Jego sowa, siedząca na jednej z najwyższych żerdzi, sfrunęła w dół. Hermiona widywała ją już wcześniej, kiedy podczas śniadania ptak przynosił Draco pocztę i "Proroka Codziennego". Z bliska jednak sowa wyglądała wyjątkowo. Był to bardzo duży puchacz, niewątpliwie samiec, z pięknym, zadbanym upierzeniem i charakterystycznie wygiętym, ostrym dziobem, który sprawiał wrażenie, że mógłby z łatwością przeszyć dłoń Draco na wylot nawet mimo ochronnej rękawicy. Sowa wyglądała majestatycznie i w jakiś przerażający, drapieżny sposób była...
- Pete - wyszeptał Malfoy, przerywając rozmyślania Hermiony. Łagodnie poklepał ptaka po głowie, a ten odpowiedział na pieszczotę cichym pohukiwaniem.
Doprawdy. Sowa Malfoya odzywała się się barytonem.
Gapiąc się na Draco, Hermiona zrobiła krok naprzód.
- Dałeś sowie na imię "Pete"?
Malfoy wciąż poklepywał puchacza po kształtnej głowie.
- Granger, zwierzę podległe rodzinie powinno mieć nadane jakieś imię - skomentował.
Miał oczywiście rację, chociaż Hermiona spodziewałaby się raczej co najmniej czterosylabowego, arystokratycznie brzmiącego imienia, będącego hołdem złożonym jakiemuś dawno zmarłemu czarodziejowi czystej krwi, ewentualnie jakiemuś bohaterowi albo mitologicznemu zwierzęciu z czasów antycznych.
Draco przyglądał się Hermionie intensywnie, jakby chciał odczytać jej myśli.
- Jeśli już musisz wiedzieć, "Pete" to skrót od "Pietro".
- Huhu - odparł Pete, jakby reagował na swoje imię.
- Nie przejmuj się nią - rzekł Draco. - Ona woli zmechaconego futrzaka z krzywymi nogami niż sowę.
Gryfonka zmarszczyła brwi.
- Krzywołap nie jest zmechaconym futrzakiem. Jest bardzo inteligentny.
- Ale ma bardziej pałąkowate nogi niż toaletka królowej Anny - odparował Draco z nutką ironii w głosie, zupełnie jakby dobrze się bawił, żartując sobie razem z Hermioną. Po chwili najwyraźniej przypomniał sobie, że ich sytuacja raczej nie nastrajała do żartów. - Dawaj ten list - warknął Ślizgon szorstkim tonem.
Paradoksalnie, Hermiona była zadowolona ze sposobu, w jaki się do niej odezwał. Podała mu mały kawałek pergaminu, a on odczytał list w bladym świetle księżyca i podarł papier na kawałki.
- Nie ma sensu używać pseudonimu, bo Borgin i tak pozna Pete'a - wyjaśnił Malfoy, a Gryfonka posłała mu rozjuszone spojrzenie.
- Cóż, mam nadzieję, że przyniosłeś ze sobą pióro i pergamin - fuknęła.
- To wystarczy - oznajmił Draco, wyjmując z kieszeni swój własny list. Hermiona pomyślała, że jeśli napisał swoją własną wersję i zamierzał posłać go przez swoją sowę, to doprawdy nie potrzebował organizować sekretnych spotkań w środku nocy na szczycie Wieży Zachodniej. Dlaczego w takim razie ściągnął tu Hermionę?
Zaciekawiona, dziewczyna zaczęła się mu przyglądać.
- Nie rozumiem, czemu nie możemy użyć którejś ze szkolnych. Takiej, co... - Gryfonka zerknęła znacząco na puchacza - ...tak by się nie wyróżniała?
Draco patrzył na nią, jakby chciał powiedzieć: "Głupia jesteś?" Hermiona znała doskonale to spojrzenie, jak i inne, podobne. "Nie mam czasu ci tego wyjaśniać", "Jakie to gryfońskie" i "Zejdź mi z drogi, zanim rzucę na ciebie klątwę" były jego ulubionymi.
- Najbezpieczniej będzie użyć Pete'a. Pochodzi z hodowli prowadzonej specjalnie do tego celu, gdzie selekcjonują najlepsze egzemplarze sów pocztowych. Na sowach szkolnych można polegać, ale są zbyt łatwym celem. Można je zwabić i przejąć albo zastrzelić. W przypadku Pete'a nigdy do tego nie dojdzie - zakończył Malfoy z dumą w głosie.
Hermionie wcale się to nie spodobało. Jak podejrzewała, najprostszym sposobem przejęcia przesyłki byłoby zestrzelenie ptaka (tak jak to się stało z biedną arą, która leciała do profesor Sprout). Wprawdzie Hermiona nigdy wcześniej nie słyszała o takim przypadku, lecz stwierdziła, że gdyby tylko była w stanie znaleźć odrobinę wolnego czasu pomiędzy pomaganiem Dumbledore'owi, rozglądaniem się za pracą po ukończeniu szkoły i anulowaniem swojego przypadkowego małżeństwa z Malfoyem, od razu rozpętałaby kampanię na temat bardziej ludzkiego traktowania zwierząt pozostających w służbie czarodziejów.
Draco przymocował skrawek pergaminu do nogi puchacza za pomocą cienkiej, metalowej obrączki, i podał mu kilka przysmaków sów. Pete połknął trzy naraz.
- Szczęśliwej podróży - szepnął Malfoy i podrzucił sowę do góry.
Hermiona musiała przyznać, że rozmiar skrzydeł tego ptaka robił wrażenie. Pete zatoczył krąg nad sowiarnią i bezszelestnie odleciał. Malfoy i Hermiona stali przez chwilę w milczeniu, wsłuchując się w nieokreślone nocne dźwięki i poświstywanie wiatru w krokwiach.
- Co to znaczy "Rainbow Connection"? - zapytał Ślizgon, zdejmując rękawicę i dotykając łuszczącego się napisu na bluzie od piżamy, którą miała na sobie Hermiona. Dziewczyna poczuła, że Malfoy przejechał palcem po jej brzuchu. Zdała sobie sprawę, że stoi w świetle księżyca wpadającym tu przez jeden z otworów w dachu, w tym samym miejscu, w którym wcześniej Ślizgon odczytywał jej list, a później go podarł.
Na wpół rozbawiony i na wpół zdziwiony, chłopak przypatrywał się wizerunkowi Kermita, siedzącego pod tęczą na liściu lilii wodnej.
Hermionie odebrało mowę. Jak miała opowiedzieć czarodziejowi - i to na dodatek temu konkretnemu czarodziejowi - o Kermicie? Cóż, odpowiedź była prosta. Jak nie wiesz, co powiedzieć, to lepiej nie mów nic.
- To... z mugolskiego świata - wyjąkała, czując się dziwnie. Szaleństwem byłaby próba wyjaśnienia Draco Malfoyowi, czym są Muppety i Ulica Sezamkowa, zwłaszcza o wpół do trzeciej w nocy, kiedy w każdej chwili groziło im napotkanie patrolujących zamek aurorów, którzy z pewnością by ich spetryfikowali, zamiast zadawać jakiekolwiek pytania.
- Aha, mugolskie. Czyli niewarte bardziej szczegółowego wyjaśnienia komuś, kto nie jest mugolem? - zapytał Draco gniewnym tonem, unosząc w górę brew.
- Ja nie... Nie!
- To tak, jak wtedy, kiedy jechaliśmy do mojego ojca i zaczęłaś mówić o papieżu - mruknął Malfoy.
Hermiona była pewna, że się przesłyszała.
- O papieżu?
- Porównałaś mojego ojca do papieża, a kiedy zapytałem cię o to, odpowiedziałaś durnym unikiem, bo sądziłaś, że nie wiem, kim jest papież.
Gryfonka była nieufna wobec tej zmiany tematu. Przypominało jej to niektóre kłótnie z Harrym, kiedy za wszelką cenę próbował antagonizować, z tą różnicą, że jego ripost nie odczuwała jak werbalnej chłosty.
- Nie lubisz, jak cię ktoś sprowadza do parteru, co? - zapytała Hermiona z wyższością.
- Granger, jesteś genialna - zakpił Ślizgon z protekcjonalną miną. - Sama do tego doszłaś?
Gryfonka jęknęła z frustracją.
- Boże, z tobą naprawdę nie da się żyć w zgodzie.
Draco skrzyżował ręce na piersi i wlepił wzrok w Hermionę.
- O, czyżbyś próbowała żyć ze mną w zgodzie?
To było podstępne pytanie. Malfoy był w nich mistrzem, tak samo jak był mistrzem strategicznych zmian tematu. Cóż, nikt nie powiedział, że tylko on może w grać w tę grę. Milcząc, Hermiona odczekała, aż upłynęło dziesięć sekund.
- Wiesz, cieszę się, że Dumbledore powiedział wszystkim prawdę o tym, co się wydarzyło.
- Cieszysz się? - zapytał Malfoy matowym głosem i Hermiona zdała sobie sprawę, że szeptał.
Dziewczyna zorientowała się nagle, że oboje stali bardzo blisko siebie. Serce zaczęło jej walić, gdy Ślizgon swobodnym gestem strzepnął białe pióro, które osiadło na jej ramieniu. Hermiona czuła, jak smok wytatuowany na jej udzie porusza się i wije. Uczucie było tak dziwaczne, że nie była w stanie się do niego przyzwyczaić, mimo że minął już prawie tydzień, od kiedy miała ten cholerny tatuaż.
- Gdyby dyrektor nic nie powiedział i gdybyś sama tam nie była, czy pomyślałabyś, że to ja wystrzeliłem Znak?
Hermiona słyszała, że za tym pytaniem kryło się co najmniej jeszcze jedno inne pytanie i mogło mieć ono wiele wspólnego ze sposobem, w jaki Malfoy na nią patrzył - jakby był piratem, a ona zdobytym bezprawnie łupem.
- Nie. Nie wyciągam pochopnych wniosków - odparła stanowczo, choć głos jej zadrżał przy ostatnim słowie. Przeklęta niech będzie ciemność, przez którą nie mogła zobaczyć miny Ślizgona. Domyślała się jednak, że patrzył na nią z wyrazem twarzy, który już zdążyła poznać, a mianowicie jakby chciał powiedzieć: "Jakie to gryfońskie".
- Gryfoni nadają się na męczenników, ale są beznadziejnymi kłamcami. Wszystko, co chcesz ukryć, widać w twoich oczach.
- Malfoy, nie sądzę, byś mógł widzieć moje oczy po ciemku.
- Och, jaka szkoda - zripostował i Hermiona, chociaż nie widziała jego twarzy, była pewna, że się uśmiechał. Słyszała to w jego głosie. - Mówię tak tylko dlatego, że przybierają najpiękniejszy odcień brązu, kiedy się złościsz. A tak się składa, że przy mnie często wpadasz w gniew - dodał po chwili, jakby lekko zmieszany.
Hermiona pomyślała, że walka na śnieżki w piekle właśnie stała się możliwa. Właściwie wszystko stało się możliwe, biorąc pod uwagę, że Draco Malfoy powiedział jej komplement.
- Chyba powinniśmy już iść - rzekła szybko, przypominając sobie o ryzyku, jakie podejmowali, i miała na myśli coś więcej, niż tylko opuszczanie dormitoriów w czasie ciszy nocnej.
Gryfonka wysypała pozostałe przysmaki do jednej z wielu stojących tu misek. Kilka sów śnieżnych, wśród których nie było jednak Hedwigi, sfrunęło natychmiast w dół. Draco czekał na Hermionę, mamrocząc coś pod nosem. Z pewnością było to coś nieuprzejmego, ale dziewczyna nie usłyszała, co dokładnie mówił. Przy drzwiach się rozdzielili.
- Tylko żeby cię nie złapali. Nie chcę, żeby nakryli mnie tylko dlatego, że ty nie umiesz przejść kilku stopni bez potknięcia się - rzucił Malfoy na odchodnym.
Hermiona stwierdziła, że właśnie w ten sposób życzył jej powodzenia i dobrej nocy. Naiwnością byłoby oczekiwać od niego czegoś więcej.
Ten komplement jest na szczycie moich komplementów, jakie Draco obdarza Hermionę w Dramione! Te wszystkie tanie gadki pt. "jaka jesteś wspaniała i piękna" w ogóle do mnie nie przemawiają, spłycone tak, że chyba tylko u Rona i Harry'ego brzmiałyby wiarygodnie (uwielbiam ich, naprawdę, ale inteligencja emocjonalna w kontekście uczuć romantycznych to u nich jest na naprawdę marginalnym poziomie). A jeśli przy okazji komplementu palnie coś sarkastycznego to wtedy na sto procent wiadomo, że ma się do czynienia z Malfoyem Juniorem :D Sprowadzenie jej do sowiarni to też pomysł z kosmosu, chyba tylko po to rzucony, żeby ktoś jeszcze musiał się fatygować i nie spal w środku nocy :P Pokazanie swojej wyższości to już chyba nikogo nie dziwi ;P I ta jego sowa... Oczywiście, bo jakżeby mogła być inna? Litości :D
OdpowiedzUsuńMała.
Oh skoro już byli tak blisko, patrzył jej w oczy, oh zabrakło pocałunku, ale ja bym ich szybko spiknęła :) Już od razu wszystko :P
OdpowiedzUsuńPrzyjemny ten rozdział, gołym okiem widać jak zaczynają oboje dążyć do tego żeby być blisko, Draco wydaje mi się szczególnie, przecież mógł sam wysłać już dawno napisany list :)
Hermiona taka słodka niezdara :P